Zabrakło mi tutaj "Babajaga patrzy" lub zamiennie "gąski, do domu", "gorących krzeseł" i gry w "państwa miasta", która za dzieciaka była znacznie trudniejsza, niż teraz 🙈
@@Machefi Tak, wiem. Powiedział jednak też, że sekcja komentarzy jest dla Nas otwarta, a te konkretne gry były dla mnie istotne w dzieciństwie, więc uznałam, że je tutaj wstawię ☺️
przyznając szczerze im dalej w iceberg tym okazuje się, że w mało zabaw się w sumie bawiłem xD natomiast kojarzę, że rozpierała mnie duma jak w podstawówce wymyśliłem zabawę, czyli każdy przynosił swojego hot wheelsa, grało się 1x1 albo 2x2. trzeba było ustawić samochodzik na ławce i popychając palcami tak go kierować żeby zepchnął samochodzik przeciwnika. ogólnie to ja miałem cadillaca zepsutego, który miał kółka przyblokowane i to była najlepsza fura zdecydowanie xD achhh ale mam przypominania
Hot Wheels, Majorette i Matchbox to był szał, resoraki które dostawało się pod choinkę. My w większości mieliśmy te lekkie kioskowce z ciemnymi szybami, które maskowały brak wnętrza 🙂Koła często się w nich nie kręciły od nowości. Ale kupowaliśmy i próbowaliśmy dopasować takie reski do znanych nam modeli pojazdów. To często były totalne noł nejmy ledwo przypominające jakikolwiek prawdziwy samochód ale my w nich widzieliśmy Wołgę, Wartburga, Fiata 131 itd. A wcześniej były w kioskach miniaturowe, naprawdę wielkości pudełka zapałek duże Fiaty i Syrenki. Teraz na allegro osiągają zaporowe ceny liczone w setkach zł.
@@obywatelcane6775 W resoraki za dzieciaka nikt nie chciał się ze mną bawić, bo miałem BTR-60PB, który robił rozpierdol pośród takich małych siusiaczków z kiosku, często pękały im te plastikowe, czarne szybki od samego pstryknięcia moją maszyną. Ma 7,5cm więc to srogi bydlak w ciekawej skali - oryginał miał 7,5m długości. Co najlepsze, to ów BTR, którego ojciec kupił mi w latach 90' stoi u mnie do dzisiaj na półce i mimo, że to stara, sowiecka zabawka, to farba nadal doskonale się trzyma, oznaczenia ma z Afganistanu i z większej odległości przypomina po prostu model redukcyjny - odlew jest szczegółowy, wydać uchwyty od włazów, nity i całą resztę. Jedynymi ruchomymi częściami są koła i wieżyczka, gdzie w wykonanym z plastiku KPWT sprzężonym z PKT można można zmieniać elewację. W zasadzie mógłbym w wolnej chwili troszeczkę "przybrudzić" go aerografem, by uwydatnić zużycie niektórych elementów, i ogólnie dodać mu nieco więcej wiarygodności xD Nie zdziwi mnie, jeśli ta ruska zabawka mnie przeżyje - nie wiem, z jakiego jest metalu ale jest nie do zajechania.
@@papaversomniferum2365 Ja miałem T-34 z rynku od Ruskich 🙂Gąsienice były odlane na stałe z metalu a pomiędzy nimi miał małe plastikowe kółeczka na których się poruszał. No ale przez kolegów to nie było uznawane za resoraka bo też był większy, myślę że tak 10-12 cm. Te plastikowe duże Fiaty i Syrenki były mega kruche. Od razu traciły zderzaki a często gubiły mikroskopijne kółka nabite na druciki. Tam nie było jak w typowych resorakach, że w kółku była "piasta" jakby łepek szpilki, który je utrzymywał na miejscu. W tych naszych koła często odpadały już po wyjęciu z pudełka 🙂Polak potrafi.
Ja bym dodał grę „Murarz” polegała ona w skrócę na tym ze jedna osoba „murarz” dotykał inne osoby które przebiegały z jednej strony na druga i te osoby stawały obok siebie tworząc linie która wyglądała jak mur
Pamiętam, że w szkole bawiłem się w "monetę". Gra polegała na jak najmocniejszym rozpędzeniu monety, która znajdowała się na ziemi i trafienie nią w rękę przeciwnika, który trzymał ją ściśniętą w pięść przyciśniętą do ziemi. Przegrywała osoba, która się poddawała od bólu albo jej ręce krwawiły wystarczająco mocno.
To u nas się zaciśnięte pieści opierało kostkami na blacie i strzelało monetą leżąca na przeciw z palca, reszta zasad taka sama. Największe pojeby ostrzyły krawędzie monet
W przedszkolu graliśmy w rolnik sam w dolinie. Śpiewało się piosenkę "rolnik sam w dolinie, rolnik sam w dolinie, rolnik szuka żony, żona bierze dziecko..." itd. Wybrana osoba była rolnikiem i wybierała żonę, potem żona dziecko itd. Pamiętam że zawsze jak chłopak wybierał dziewczynę to był to znak że ją lubi lub odwrotnie
Ocena RUclips na temat tego filmu (po ręcznym sprawdzeniu): "Drastyczne ujęcia zwłok w filmie nieedukacyjnym; rozgrywka z gry zawierająca tematy zabronione (np. napaści seksualne); bardzo brutalne akty przemocy (w tym te z udziałem stróżów prawa) i obrażenia; zachęcanie do przemocy lub pochwała przemocy." Sprawdzający ten film pewnie odpadał pierwszy w zbijaka :(
Robisz zajebiste IceBergi, ale mała sugestia może dodawaj do swoich odcinków rozdziały, często obejrzę czasami jedną warstwę i gdzieś idę i potem szukam przeklikując pasek gdzie zaczyna się druga warstwa. Wiesz tylko na warstwy to podzielić bez rozszczególniania na poszczególne hasła w danej warstwie.
Pamiętam jak ojciec uczył nas kiedyś takiej gry z rzucaniem noża koło czyjejś nogi (tak żeby się wbił na sztorc w ziemię) i ten musiał wtedy stawać w coraz szerszym rozkroku zależnie od tego gdzie trafił nóż. Niestety zabawa trwała tylko do momentu kiedy matka tego nie zobaczyła... ale przez jakiś czas bawiliśmy się przednio :3
Ja akurat w kolory grałem na tych zasadach: Możesz łapać wszystkie kolory, oprócz czarnego Chodzi mi o to, że rzucaliśmy piłkę do siebie i mówiliśmy kolory
Fajne wspomnienia. My wychowywaliśmy się na betonowym blokowisku z poprzedniej epoki, gdzie za "plac zabaw" służyło wszystko to, co pozostawili po sobie budowlańcy (rury, jakieś betonowe kształtki itp.), a także trzepaki, klatki schodowe, windy itp. Często graliśmy w kapsle: wypełniało się je np. plasteliną, obciążało jakąś monetą, budowało się tor przeszkód z ziemi, patyków i kamieni i na zmianę pstrykało, kto pierwszy do mety. Urządzaliśmy też w gonitwy po podwórku i klatkach schodowych, ale nie w stylu wspomnianego berka, a z kulką zrobioną ze zmiętych kartek papieru. Osoba goniąca musiała rzucić i trafić kogoś tą kulką, wtedy trafiony zaczynał gonić resztę. Te "widoczki" u nas były znane jako pamiętniki. Były też kawały łobuzów, np. powciskanie wszystkich guzików w windzie i zaczekanie na "ofiarę", która po wejściu do środka głośno przeklinała, że kabina zatrzymuje się na każdym piętrze (nie każdy wiedział, że w Zrembach dało się to skasować przyciskiem STOP, więc tak jeździli). ;-) A w deszczową pogodę grało się na Commodore 64...
Naprawdę fajny iceberg, napewno zrobię jego re-watch nie raz nie dwa, kilka wspomnień przywołał. Moimi zdecydowanymi faworytami w kwestii zabaw był berek, który u mnie nazywano "zabawą w ganianego" i zabawa w chowanego. W Kamień-Papier-Nożyce grałem często będąc małym kiedy nie było prądu. Raz graliśmy w szkole też w dwa ognie; byłem strasznie podjarany przez to że w bajkach z Ameryki zawsze były te "gry w zbijaka"; u nas akurat było bez awantur, bo wszystkiego pilnowało kilku nauczycieli; niestety meczycho było strasznie krótkie. Wojna też była popularna; jak bylem maly często sam bawilem sie patykową bronią, nawet bralem wielkie badyle na ręce i udawałem że to panzerschrecki albo bazooki, albo brałem rury od odkurzacza i mówiłem że to "miotacz ognia". Co do zabawy w niedźwiedzia; też ją lubiliśmy w podstawówce, nigdy nie zapomne jak sam bylem miśkiem i wstalem z podlogi rycząc BEEEEEEE!!! BAAEEEE!! xD Nie spodziewałem się że ostatnim entry bedzie "gra w zielone"; doskonale pamiętam jak sam dalem to jako beko-entry do Iceberga xD
Ja pamiętam gre w kolory. Chodziło w niej o to że odbijało lub łapało się piłkę wymieniając różne kolory, a gdy ktoś powiedział "czarny" i dana osoba która odbiła/łapała piłkę musiała klęknąć na kolano, potem na drugie, a za trzecim razem osoba odpadała. Gra kończyła się jak została ostatnia osoba. Pamięta ktoś tą gre, czy tylko u mnie się w to grało?
W mojej okolicy też się grało. Nieodzowną częścią zabawy było to, że prędzej czy później któreś dziecko wymieniało "kolor sraczkowaty", po czym następowała dyskusja, czy taki kolor istnieje.
Dzieciństwo piękny czas.. żadnych zmartwień, żadnych trosk. Potrafiło się i cały dzień spędzić na podwórku zaraz po skończonych lekcjach. Krzyczało się do Mamy, aby rzuciła nam z balkonu picie, a domofonem dzwoniło się do sąsiadki ze słynnym pytaniem... " Można na siku?!". Jestem urodzoną osobą w pierwszej połowie 1991 roku.. to nie sposób zapomnieć, jak zabawą w dzieciństwie, było przewijanie kaset czy to na VHS czy tych magnefotonowych za pomocą ołówka. Gra na Amidze czy Pegazusie ale i strzelanie do ptaków z wiatrówki.
Najbardziej wkurwiającą "zabawą" było pierdolenie się z nastawieniem głowicy w odtwarzaczu kaset do C-64 śrubokrętem, by w ogóle uruchomić grę - bez kitu czułem się jak saper, bo na ekranie miała pojawić się prosta, czarna linia na czerwonym tle, a najmniejszy ruch mógł wszystko spieprzyć :D Matki rzucające picie, czy wołające z balkonu "PAPAVER, OBIAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAD!" to klasyk! No i jeszcze legendarne zabawy petardami - korsarze wrzucało się do śmietników, a "achtungi" do butelek i rzucało nimi...byli też tacy, co "achtungi" do rur wydechowych w autach wsadziali...to była piękna zabawka. O dziwo nikt nie stracił palców, choć jakieś "szrapnele" po wsadzeniu takich do kopca, usypanego ze żwiru były normą xD A jeśli chodzi o strzelanie do ptaków z wiatrówki...pewnie w tamtych czasach wsadziłbym Ci do ryja/dupy "korkowca" i wystrzelił za taki czyn. Dzieciaki, które rzucały kopulującymi na wiosnę żabami o ściany spychałem do stawku lub obrzucałem kulą gliny ze skruszonym szkłem. Później ich rodzice przychodzili i pierdolili "no i co, maciuś chory/pokaleczony przez to, że ten niewychowany gnojek papaver go specjalnie spychał do wody, jak przecież maciuś tylko żaby oglądał" - miałem wtedy banana na twarzy, bo wiedziałem, że zabolało skurwysyna :)
Jest jeszcze inna wersja gry w pomidora, która też była w telewizji. Polegało to na tym, że osoba pytana mogła odpowiadać na pytania na trzy sposoby: tak, nie lub pomidor, z czego pomidora mogła użyć tylko raz. Ta wersja pojawiała się w Canal+ w programie Liga+ Extra.
U mnie podwórko zasady trochę inaczej wyglądały: Jedna osoba musiała rozśmieszać innych mówiąc lub zachowując. Jeśli coś było nieśmieszne mówili "Pomidor". Jeśli ktoś się zaśmiał, była zamiana ról. I tak w kółko
30:23 Alternatywna wersja: Nie jestem pewien, czy wiecie, co to znaczy "Grać w zielone". Otóż grać w zielone- MMM MUTANTY CHLP, MAMY PYSZNE KOTLETY Z JAGNIĘCINY (pozdro dla kumatych) A sam film bardzo fajny.
Jak wspomniałeś o słoneczku to skojarzyło mi się że były jeszcze legendy o grę w tęczę. Polegało to na tym że każda dziewczyna miała mieć usta pomalowane na inny kolor. Która głębiej wzięła pewną męską część ciała wygrywała. Wątpię by ktoś naprawdę w to grała jednak media tym też straszyły.
brakuje mi jeszcze gry w kolory czyli gra która polegała na tym że ktoś wypowiadał jakiś kolor i musiał wtedy złapać piłkę. Wyjątkiem od tej reguły był kolor czarny który jak się go złapało to klękało się na jedno kolano
Uwielbiałem dwa ognie, to była moja ulubiona gra z dzieciństwa. Nie miałem co prawda jakiegoś świetnego cela i różnie mi szło zbijanie przeciwników, ale byłem na tyle czujny i zwinny, że zazwyczaj wytrzymywałem do końca. Takie szkolne battle royale dawnych czasów
Przypominała mi się zabawa w "Dziadka" W podstawówce rodzice mi kupili plecak na kółka, co robiło wielki szał wokół klasy Jednego razu wpadliśmy na zabawę w której chodziło o to ze jedna osoba była tytułowym dziadkiem i kosiła tym plecakiem trawnik który był dywanem Wokół dywanu stali dzieciaki które miały wskakiwac na dywan i miały liczyć a dziadek mial do nich podbieć i ich przegonić Wygrywał ten który stał jak najdłużej na dywanie
Człowieku ozłocę Cię za to Manzo!!! Jestem starym dziadem po 50-tce, ale był na to wielki szał w mojej podstawówce nr 13 w Tarnowie, w pierwszej połowie lat 80-tych. Boże co to były za emocje! Aż się chciało do szkoły wstawać, tylko dlatego, żeby się w to bawić na tzw. "dużej przerwie". I teraz najlepsze, bo my nazywaliśmy to "masa", dlatego od wielu lat mimo usilnych starań nie mogłem opisu tej gry nigdzie znaleźć .Z kumplami też się kontakt urwał po tylu latach. Już nawet brałem pod uwagę, że może mi się coś zdaje! Włączyłem Twój Iceberg już zrezygnowany, a tu ...bingo!!! Dzięki stary, a raczej ...młody! ;) Ta zacna gra, miała coś z footbolu amerykańskiego i...MMA :D Jak sobie przypomnę jakie tam akcje odchodziły, to głowa mała! :)
jeżeli chodzi o niebezpieczne zabawy z dzieciństwa, to zabrakło mi gry w "duszka". Polegała ona na hiperwentylacji przez wybraną osobę, a następnie do wstrzymania oddechu jak najdłużej, doprowadzając w ten sposób do omdlenia i złapania przez pozostałe osoby. Przypominają mi się też modyfikacje tej gry, np. poprzez kręcenie się bardzo szybko w kółko. Kolejną grą, która była zakazywana przez nauczycieli była gra w "pieniążka". jedna osoba kładła zaciśnięte pięści na stole, a druga pstrykała monetą w kostki tej osoby powodując często nieprzyjemne obrażenia fizyczne. Nigdy w to nie grałem, ale widywałem starszaków bawiących się w ten sposób. W kwestii bolesnych zabaw była też "pokrzywka" oraz generalnie dużo napierdalania się po rękach, nie potrafię tego nazwać, ale podawało się sobie ręce i naprzemiennie w nie uderzało. przegrywała osoba, która pierwsza odpadła z bólu.
Chodzi o grę w ''pieniążka'' którym grało się najczęściej niskim nominałem 20gr lub 50gr, kręciło się nim i druga osoba pstrykając musiała doprowadzić do tego aby pieniążek nadal się kręcił, jeśli upadł to nadstawiało się kostki dłoni i kolega wtedy z całym impetem popychał pieniążek kciukiem w dłoń drugiej osoby. Grało się w to dla rozrywki i poprawy zręczności oraz fajnego ryzyka, ale były zasady że ustało się rundy i ten kto miał więcej punktow to przejmował pieniążek przez co w parę minut można było sobie kupić paczkę chipsów i zdobyć tazosa pokemon lub innego kapsla do również fajnej gry
A co do kanapki - jestem w stanie uwierzyć, że ktoś mógł nawet stracić przez to życie. Robiliśmy kanapki często, sam też padałem tego ofiarą i niejednokrotnie serio się bałem, że zdechnę XD. To uczucie przygniatania było pojebane.
Ja pamiętam jak w podstawówce bawiłem się ze znajomymi w "Kręcioł Śmierci" polegała ona na trzymaniu się za ręce w kole i kręceniu się wokół, wraz z czasem kręciliśmy się szybciej i jeszcze szybciej do momentu aż ktoś puści rękę kolegi i reszta leciała do tylu Jak teraz o tym myślę to była to bardzo ekstremalna zabawa ponieważ bawiliśmy się w to tylko w sali lekcyjnej gdzie wszędzie były ławki, szafki i inne rzeczy z ostrymi rogami Niestety nasza nauczycielka zakazała nam się w to bawić i w sumie dobrze jak teraz patrzę bo nie jeden był poszkodowany po takiej zabawie Mieliśmy naprawde dużo szczęścia ze nic sie nikomu nie stało xD
My rozkręcaliśmy się "indywidualnie" jak szaleni derwisze, z rozłożonymi na boki rękami===kto dłużej wytrzyma a później będzie chodził jak pijak. Ale mieliśmy polewę jak jeden typ się w końcu zrzygał. Takich rzeczy się nie zapomina 🙂
Też się w to bawiłem, ale zwykle zbieraliśmy się na trawniku, na podwórku. Nazwę "kręcioł śmierci" pierwszy raz słyszę, dużo bardziej hardą zabawą, było kręcenie się na karuzeli przez jak najdłuższy czas i próba przejścia jak najdłuższego odcinka bez wypierdolenia się. Trzeba było pilnować czasu na karuzeli, bo kilka obrotów za wiele i zamiast takiej "pijackiej przechadzki" wszyscy po prostu wymiotowali xD
@@alpagaparkowa2084 Nie, dzieciakiem byłem - takim ledwo zaczynającym podstawówkę. Niemniej siła kilku osób dawała wystarczająco dużo mocy. P.S Widziałem filmy ze skuterem "rozkręcającym" karuzelę i widziałem jak to się kończyło. Mimo bycia młodym i głupim, to w życiu nie wziąłbym w czymś takim udziału - już wolę narkotyki. No i karuzela, o której wspominam nie mogła być tak rozpędzona, bo sama pamiętała czasy sprzed upadku PRL - tam nie było jak jej rozkręcić, bo były to po prostu 4 ławeczki na słupie, a Tobie chodzi o te "nowsze" w podłogą na poziomie ziemi. Pozdro!
10:10 My mieliśmy inną wariacje tej gry "kapsle". Nie pamietam zeby ktoś rysował trase na asfalcie/betonie. U nas szło się do piaskownicy z betonowym murkiem (zazwyczaj kwadratowa lub prostokatna) i na tym murku robiła się linie startu która była jednocześnie linią mety i z piachu budowało się przeszkody: suchy piasek jako ala takie wydmy gdzie kapsel po pstryknieciu nie wiadomo gdzie poleci, i trzeba było odbijac go ostrożnie, skocznie z mokrego piachu gdzie można było ryzykować i probować przeskoczyc dane etapy, a także ścianki w rogach ze sporych płaskich kamieni gdzie można było zaryzykowac odbić kapsla żeby jednym pstryknieciem zrobić zakręt. Jak komuś spadł kapsel po psttryknieciu to wracał na checkpoint ( każdy narożnik trasy)
Pamięta może ktoś taką grę, w której siadano w kółku i (klepalo się po rękach?) Śpiewając coś w stylu "ore madore omadeo rik itiki , a kończąc po raz dwa trzy ostatnie klepnięcie bodajże eliminowało zawodnika z gry ? Jak to się nazywało ?
U m nie się mówiło na to 'onse madonse', i spiewalo sie to tak xd: onse madonse floree omade omade omadeo deo riki tiki sprzedajemy naleśniki (narkotyki) naleśniki (narkotyki) są gorące (trujące) i kosztują 3000 raz dwa trzy
dzięki za odcinek, super sprawy mi przypomniałeś :D kilka nawet nie znałem. Oto moje propozycje 1. Państwa i miasta nożykiem lub scyzorykiem - rysowało się wielkie koło 2-4 metra średnicy i wbijając nożyk kroiło się pole koła zawłaszczając kolejne kawałki. (dużo tłumaczenia) 2. piaskownica jako ring bokserski lub zapaśniczy :D 3. spływy zapałek (najlepiej po ulewnym deszczu) wzdłuż ulicy - oczywiście w formie wyścigowej ;) 4. Nacieranie przeważnie dziewczyn lub czasami jakiś "gamoni z podwórka" zawartością świeżo zawiązanych owoców dzikiej róży, z których po rozłupaniu wyciągało się, bardzo mocno swędzące w kontakcie ze skórą, nasionka 5. ganianki i chowanego w piwnicach 6. włażenie po balkonach klatek schodowych na 1pietro, mistrzowie ( u mnie w bloku) nawet 3 piętro zdobywali. edit zabawa hazardowa na hajsik :D - gra w dołek lub kratki
Zabawa w przeklinanie przypomniała mi jak za dzieciaka byłam giga grzecznym dzieckiem a kiedyś starsi kuzyni namówili mnie do złapania sie za język i powiedzenia "pies w dole" a gdy to zrobiłam to pobiegli do dorosłych mówiąc że mowie brzydkie rzeczy XD
Gra w zbijaka to nie tyle błędna nazwa zabawy w dwa ognie, ale u mnie to była nazwa na nieco inną zabawę. Też rzucało się piłką i eliminowało, ale nie było drużyn, każdy rzucał w dowolnego uczestnika.
Ja znam masę przesądów, przesądy to bylby idealny temat na iceberg, serio, chyba niektore z najglubszych jakie znam to to ze nie wolno sie "patrzec na pioruny", że jak głaskasz kota jak jest mały to będzie miał "chorobę sierocą", że piorun może trafic przez szybę i że nie wolno podawać sobie przez prog rzeczy xD
większości tych gier nie znam oprócz tych z pierwszej warstwy :) u mnie graliśmy w gumę, ciuciubabkę, odbijanie piłki siatkowej od ściany na różne sposoby, fikołki na trzepaku lub drabinkach, budowanie baz z kartonów i patyków gdzieś w krzakach, zośka. Na osiedlu mieliśmy betonowy stół do ping ponga, ale nikt na nim nie grał, dzieciaki bawiły się w rekina. Jedna osoba była rekinem i chowała się pod stołem i próbowała dotknąć pasażerów na łodzi, czyli dzieciaki na blacie. Z gier przedszkolnych pamiętam łapki, anse kabanse i kolory. Z bardziej hardkorowych zabaw pamiętam pokrzywkę (skręcanie skóry na ręce), wyścigi w drewniakach i plucie na klatce schodowej (wchodziło się na najwyższe piętro i spluwało między barierkami, wygrywała ta osoba, której mela poleciała najniżej)
Czekałem na Słoneczko, wiedziałem ze będzie nisko :D i tez nigdy nie słyszałem o przypadku żeby ktoś w to realnie zagrał. U nas w podstawówce była jeszcze zabawa w udawanie skoków narciarskich (czasy świetności Małysza), No i może niezbyt pochlebna zabawa ale jeździło się tez na rowerze w jakieś opuszczone budynki i wybijało w nich szyby kamieniem 🙄
A co z zabawą w strzelanie sobie monetami w kostki? Pamiętam jak największe kozaki brali monety 5 złotowe (najgrubsze i najcięższe), kładli pięść w pozycji jakby uderzali pięścią od góry w stół, a pod kciukiem czy jakoś tak mieli monetę, rozpędzali ją i uderzali nią w rękę przeciwnika. Często kończyło się widokiem krwi. Pozdrawiam, dobry materiał!
Jak w Zerówce się bawiłem w wojne, to można było też kogoś złapać od tyłu za ręce (tak jakby zakłuć w kajdany), i wziąć go do swojej bazy jako jeńca. Można było tego jeńca zmusić do walki po naszej stronie, i miał wtedy wybór: albo walczyć po stronie wroga, albo się sprzeciwić, i w rezultacie zostać zastrzelonym i wykluczonym z zabawy
Ja pamiętam że jeszcze jakoś w 2019 bawiłem sie z kuzynkami w Igora,nie wiem czy ktoś z was kojarzy tą zabawe czy poprostu w naszych rejonach była popularna ale może kojarzycie ją Chodziło w niej o to że było np. 5 pytań powiedzmy Jak masz na imie Ile masz lat Gdzie mieszkasz Jaki masz zawód Jak wielki masz majątek w zł 1 osoba rzucała i np. mówiła że masz na imie Bożydar i jak złapiesz to tak masz na imie jak nie to rzuca jeszcze raz z inną propozycją imienia CHYBA ŻE Jak osoba rzucająca powie igor i złapiesz piłke to możesz sobie wybrać imie jeżeli nie złapiesz osoba rzucająca wybiera ci imie I tak kolejne pytania A na koniec zabawy sie przedstawiamy typu: Mam na imie Kunegunda Stópka mam 800 lat mieszkam pod mostem i pracuje jako zakonnica PLIS POWIEDZCIE ŻE NIE TYLKO JA SIE W TO BAWIŁEM ODEZWIJ SIE KTOŚ W KOM
Zawsze fajnie się ogląda takie rzeczy z przeszłości i są "oblokowywane wspomnienia". Choć też ciekawie jest gdy coś się miało kompletnie innego niż jak to jest w filmiku jak u mnie zbijak i dwa ognie to były dwie różne gry albo wyścig pokoju to była gra w kapsle i bardzo dużo w to graliśmy w latach 00. Kebab nazywał się żółwiem i było to też dosyć mocno znane określenie choć potem dzięki internetowi dowiedziałem się, ze w większości w Polsce był o to nazywane kebabem
U mnie to co autor filmu nazywa prawdziwym cymbergajem (19:40) było po prostu "grą w piłkę nożną". A gra w piłkę nożną monetami, opisana później (20:00)... też była "grą w piłkę nożną " 🤷 W tę drugą zresztą u mnie grało się słodyczami typu M&Ms, Skittelsy czy Lentilki, przy czym słodycze nie nadające się do dalszej gry były po prostu zjadane i zastępowane świeżymi.
Też wymyślałam z siostrą jakieś dziwne wersje papier kamień nożyce. Wymyśliłyśmy nawet taką, w której po prostu pokazujemy byle co, a potem kłócimy się co powinno wygrać.
Nie ma mojej chyba ulubionej gry czyli POLICJANCI I ZŁODZIEJE w której znajdują się 2 drużyny jak sama nazwa mówi zaczynało się w jakimś punkcie wybierało się policjantów i złodziejów, ustalało się dany obszar gry, policjanci odliczali czas zazwyczaj jak dobrze pamiętam była to minuta a złodzieje w tym czasie musieli uciec i najlepiej się schować by nie zostać złapanym(były też tam zasady typu że nie wchodzimy do pomieszczeń np. do klatki w bloku). Największym minusem chyba tej gry było to że jak byłeś złodziejem i się dobrze schowałeś nie wiedziałeś kiedy wyjść XD ale no zabawa fajna. Ogółem jeszcze kilka od siebie dodam: GRA W MELONA grało się w nią zazwyczaj na placu zabaw gdzie jedna osoba miała zawiązane oczy i próbowała złapać osobę na placu zabaw która mogła się po nim swobodnie przemieszczać tylko w taki sposób by "melon" cię nie dotknął jeżeli cię dotknął wtedy ty się nim stawałeś CIUCIUBABKA w zasadzie to bardzo podobna do gry wyżej albo może nawet ta sama tylko u nas się mówiło Gra w Melona jako na placu zabaw a ciuciubabka na otwartej przestrzeni aczkolwiek może być też tak że czymś się różniły tylko już mogę nie pamiętać GRA W KRÓLA polegało na kopaniu piłką np. w ściane u nas jak dobrze pamiętam jak nie trafiłeś dostawałeś K potem R itd. jeżeli wszystkie litery uzbierałeś odpadałeś pewnie zasady ogólnie się trochę różniły ale tak jak wspominałeś każde podwórko się rządzi swoimi prawami GRA W KANTE swoją drogą też jedna z ulubionych (mogłem to źle napisać no bo nigdy nie stosowałem tego w formie pisemnej i też nie wiem czy to nie ma innej nazwy) jest to też gra związana z piłką nożną gdzie był bramkarz i kilka osób. Zasady tej gry jeżeli nie trafiłeś do bramki do stawałeś na nią wyjątkiem był strzał z pięty i jeżeli piłka trafiła w słupek(w poprzeczkę też) oraz jeżeli strzał był za połowy. Strzał normalny był za 1 punkt, z główki za 2, z piętki za 3 (o ile dobrze pamiętam) jeżeli ogólnie uzbierało się bodajże 5 to dzieci szybko musiały uciec a w tym samym czasie bramkarz szybko musiał złapać piłkę i krzyknąć STOP w tym czasie pozostałe dzieci musiały stanąć w miejscu a bramkarz musiał zrobić 3 duże kroki(zazwyczaj to było coś a la skoki) od końca pola karnego jeżeli kogoś trafił to on stawał na bramkę(pamiętam też że czasem się grało tak że jak osoba którą dotknęła piłki udało się jej trafić do bramki to wtedy nie stawała na bramce) warto wspomnieć że bramkarz nie mógł cię trafić piłką jeżeli stałeś za linią boczną albo bramkową(w momencie gdy nie trafił w ciebie piłką mogłeś trafić do bramki lub podać do kogoś kto trafi gdy wtedy trafi również były karne opisane niżej, jeżeli było 6 punktów to były karne jeżeli trafiłeś to dostawałeś wybawiankę(chyba tak to się nazywało) jeżeli nie trafiłeś normalnie do bramki mogłeś jej użyć by nie stanąć na bramce(grało się również bez wybawianke to wtedy punkty były kto zdobył najwięcej wygrywał), natomiast jeżeli udało się zdobyć 7 punktów to po kolei każdy z "wapna" kopał z całej siły piłkę by bramkarz dostał nią w 4 litery. Zapomniał bym dodać że wszyscy oprócz bramkarza mogli dotknąć piłkę raz normalnie, raz piętą, raz główką(w powietrzu mogłeś ile chcesz oraz za połową) GRA W PUCHARKA polegała na tym że był jeden bramkarz oraz dzieci, Dzieci za zadanie miały trafić do bramki jeżeli ktoś trafił schodził z boiska i przechodził tak jakby do następnej rundy czekając na pozostałych. Kończyła się pierwsza runda wtedy gdy została ostatnie dziecko które odpadało gra się kończyła wtedy gdy odpali wszyscy i został jeden zazwyczaj finałowa dwójka grała do trzech trafionych bramek BABA JAGA PATRZY osoba która była Babą Jagą stała odwrócona do pozostałych dzieci na słowa baba jaga patrzy odwracała się a dzieci musiały stanąć w miejscu jeżeli ktoś się ruszył wracał na start PIŁKA PARZY chyba najlepsza zabawa za czasów przedszkola tylko u nas była trochę inna niż w oryginalnej wersji gdzie się podrzuca piłkę i jak ktoś krzyknie piłka parzy nie możesz jej złapać u nas grało się w nią na całą sale były 2 osoby które stały z jednej strony i drugiej strony(a tak to reszta stała pomiędzy nimi) i piłka była toczona, rzucana po ziemi czy tam kopana przez te 2 osoby a ty w tym czasie musiałeś nad nią przeskakiwać bo każdy musiał stać w miejscu jeżeli cię dotknęła odpadałeś KOLORY nie było chyba tutaj wymienionej a też bardzo fajna gra z przedszkola jak się podrzucało piłkę to się mówiło jakieś kolory, jeżeli ktoś powiedział czarny to miałeś tam jakąś kare (czytając na necie gdyż dokładnie nie pamiętam jak to było) gracz kolejno klęka na jedno kolano, dwa kolana, siada, a potem odpada (może się “odczarować”, kiedy złapie piłkę). OJCIEC WIRGILIUSZ osoba która nim była musiała pokazać jakąś pozę i pozostałe dzieci musiały ją odwzorować, "ojciec" wybierał to dziecko które najlepiej odwzorowało jego pozę stając się następny "ojcem" PIENIĄŻEK ta gra polega na tym że ma się monetę i się nią kręci każda następna osoba musi w nią pstryknąć tak by nie przestała się się kręcić jeżeli przestała się kręcić to dawałeś pięść do dołu kostkami i byłeś bity tym pieniążkiem GRA W ZAPAŁKE u nas ta gra polegała na tym że łapaliście się za ręce i w drugiej ręce chowaliście wszystkie palce prócz dwóch wskazującego i środkowego i biło się tymi dwoma palcami w przedramię kolegi odpadała ta osoba która puściła rękę z bólu była również podobna gra którą nazywaliśmy GRĄ W ŚLEDZIA polegała dosłownie na tym samym tylko zamiast dwoma palcami całą ręką się biło POKRZYWKA łapało się mocno przedramię kolegi dwoma rękami jedną rękę przekręcałeś do dołu drugą do góry KUKU BITE zasady są takie same jak w kuku tylko pod koniec jeśli nie zgadniesz koloru lub figury jesteś bity kartami(dlatego często nowe karty się brało bo papierowe były XD) trefl - lekkie uderzenia, pik - słabe uderzenia, karo - mocne uderzenia oraz kier - krwiste uderzenia. W jaki sposób była taka osoba bita? Losowała sobie ze stosu karte jeżeli wylosowała przykładowo 5 trefl to 5 raz została uderzana lekko w kostki(niektórym się nawet nie chciało haha) jak wylosowała asa kier to było 11 krwistych uderzeń(as to największa wartość 11) To chyba na tyle które pamiętam i grałem można również wspomnieć o WARSZAWIANKA ale nie znam zasad wiem że są zbliżone do wyżej wymienionej gry w kante aczkolwiek nie umiałem w nią grać i jak to dzieciak zawsze mówiłem nie chce mi się oraz co do WOJNY o której mówiłeś w materiale można również poruszyć grę karcianą o tej samej nazwie jest to chyba najprostsza gra karciana który symbol jest wyższy wygrywał Jeżeli ktoś przeczytał to wszystko to życzę miłego dnia! Podkreślę raz jeszcze każde podwórko miało swoje zasady więc nazwy mogą być inne albo nawet gra została wymyślona na moim podwórku gdyż niekoniecznie to co wymieniłem wszystko było w przedszkolu przykładowo w kuku bite grałem zarówno w podstawówce jak i technikum XD
@@AdamAdam-yi1wy Ja pamiętam jak z młodszym kolegą graliśmy w piłkę koło bloków, trzepaki to bramki i udawaliśmy strzały czy tam obrony z Inazumy Eleven bo pamiętam że to w telewizji leciało jak kopnął któryś z nas piłką w blok to jakaś babka się spruł i mówiła że jej szklanki po pokoju latają nasze granie skończyło się tym jak zakaz gry w piłke nam załatwiła ;/
Ja pamiętam 2 podobne gry do tej którą opisałeś jako KANTE, które miały też wiele różnych wersji. Jedna to były jedynki/pały, a druga tysiąc. W jedynkach każda bramka się liczyła normalnie za jeden punkt. Każdy w polu mógł dotknąć piłkę raz plus właśnie piętki i główki oraz w powietrzu i ogólnie piętka, główka, słupek lub poprzeczka ratowały, czyli nie stawało się na bramce. A normalnie, jak ktoś nie trafił, to stawał na bramce. Były też różne wersje, według jednej była nielimitowana liczba dotknięć piętką i główką, była taka że można było użyć po jednej piętce i główce oraz taka gdzie wgl dotknięcia w powietrzu lub piętki lub to i to nie ratowały ani nie można było dzięki nim mieć dodatkowych dotknięć, tylko liczyły się do tego same główki. Co trzy strzelone bramki był stop, czyli bramkarz robił liczbę kroków równą liczbie bramek od linii bramkowej (lub końca pola karnego w zależności od wersji), a reszta musiała oczywiście stać w miejscu, odkąd bramkarz złapał piłkę i powiedział stop. Była też chyba wersja z trzema krokami, albo że bramkarz po wykorzystaniu wszystkich kroków miał jeszcze plunięcie, czyli mógł się przemieścić tam, dokąd dopluł. Bramkarz mógł zrobić jeszcze stopa po złapaniu piłki w powietrzu po strzale, dlatego strzelało się po ziemi. Wtedy nie pamiętam, czy liczba kroków też była równa liczbie bramek, czy co 3 bramki się zwiększała dopiero, czyli jak było 14 bramek to było 12 kroków (ostatnia liczba podzielna przez 3 (licząc w dół)), czy tylko 3, chociaż pewnie były różne wersje. Też jak ktoś złapał piłkę rzuconą w niego przez bramkarza podczas stopa, to mówił stop i miał własnego stopa i też robił kroki oraz zbijał kogoś. Ogólnie jak był stop i bramkarz w ciebie rzucał, to można było albo próbować ją złapać i zbić kogoś innego, albo zrobić unik, ale były zasady, że nie można było znacząco zmieniać położenia, czyli albo tylko podskoczyć w miejscu, albo się skulić, albo można było chyba trochę zmienić pozycję, ale trzeba chyba było zostawić jedną nogę na ziemi, w jednym miejscu. Pamiętam, że czasem się grało na łańcuchy, czyli bramkarz komuś podawał, a ten specjalnie łapał i próbował zbić kogoś innego albo podać dalej i żeby zbić kogoś jeszcze innego. Ale wtedy jak ten co ostatni złapał piłkę i robił stopa nie trafił nikogo, to wtedy on stawał na bramkę. Pamiętam wgl, jak we wszystkich podobnych grach w piłkę było to nie ma sojuszowania się, czyli współpracy z innym graczem. Było też bezpieczne pole poza linią autu, gdzie nie można było zbijać. Też strzały zza połowy albo zza linii autu ratowały, czyli jak ktoś nie trafił zza połowy, to nie stał. Ale czasem się na to nie grało, bo to było nadużywane często. Poza stopem było też coś takiego jak ekspres, czyli jak była zmiana bramkarza, to można było wziąć piłkę i podać komuś zza linii końcowej przy bramce na główkę, aby strzelił póki nowy bramkarz się jeszcze nie ustawił, albo jak się już ustawił to próbować mu trafić. Też było coś takiego, że można było strzelać normalnie tylko zza pola karnego, a w polu karnym tylko z główki. Były też wersje, że w polu karnym można było strzelać jeszcze z piętki albo z powietrza. Też była wersja, że jak bramkarz podaje piłkę i zaczyna się akcja, to zanim można strzelić na bramkę trzeba zrobić minimum 3 podania. Ogólnie grało się tak chyba do 15, albo do 18, lub 21. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba też grało się różnie, najczęściej do 15,18 lub 21. Ten, kto ostatni stał na bramce po strzeleniu tych 21 bramek, albo kto został zbity przez niego w tym ostatnim stopie, ten miał strzelane karne. I ten kto trafił mu karnego, ten coś mu robił. Grało się albo na dupy, czyli że kopali mu piłkę w dupę, albo na zadania, czyli że ten kto mu trafił karnego wymyślał mu jakieś zadania do wykonania. W tysiąca grało się tak samo, tylko w tysiącu zamiast bramek liczyło się punkty i nie było tych stopów co ileś bramek czy punktów, tylko jak bramkarz złapie piłkę w powietrzu po czyimś strzale. Zwykła bramka była za 50 punktów. A reszta, to były dwie wersje. Według jednej słupek był za 200, poprzeczka za 500, a spojenie i dziura zrobiona bramkarzowi za 1000. Według drugiej słupek był za 100, poprzeczka za 200, a spojenie i dziura za 500. Ogólnie jak ktoś strzelił np. gola od słupka, to gol i słupek się sumowały, czyli było 250 lub 150, w zależności od wersji. Poprzeczka też się sumowała z golem. Tak samo jak po jednym strzale piłka się odbiła od obu słupków, to wtedy było 450 lub 250, w zależności od wersji. Ogólnie w tysiącu nie było też tego ostatniego stopa co był w jedynkach, tylko ten kto stał w momencie wbicia 1000 punktów, ten już ma ewentualne dupy lub zadania. W tysiącu też się raz spotkałem z wersją, w której punkty się nie zliczały wspólnie dla każdego i sumowały, tylko jak był nowy bramkarz to punkty mu się liczyły od nowa i każdy miał własne punkty, które się zapisywały tylko jemu. Jak ten ktoś drugi raz stanął na bramce, to miał te własne punkty z wcześniej zapisane. Czyli ogólnie trzeba było jednemu bramkarzowi nastrzelać w sumie te 1000 punktów. Albo była taka wersja, że punkty były wspólne, ale były takie punkty zapisu, po których dopiero się zapisywały dla wszystkich. To było bodajże 300, 600 i 900. Czyli jak był nowy bramkarz, to te punkty po poprzednim mu się zapisywały dopiero od tych punktów zapisu, czyli miał tyle punktów, ile wynosił ostatni punt zapisu (patrząc w dół). Np. jak nie było nawet 300 punktów, to nowemu bramkarzowi punkty się zerują. A jak było np. 500, to nowemu bramkarzowi zapisuje się 300, bo ostatni punkt zapisu był na 300. A jak np. 700, to nowemu bramkarzowi zapisuje się 600. Ogólnie jedynki i tysiąc to gry, w których każdy znał po kilka różnych wersji zasad. A co do tego, co nazwałeś grą w pucharka, to u mnie to się nazywało sęp na przechodzone. Ogólnie są różne gry w sępa, czyli takie, gdzie gra się na jedną bramkę i kilku graczy gra każdy sam, czyli każdy między sobą rywalizuje. Dlatego nazywa się to sęp. Chociaż jest też sęp drużynowy, czyli po prostu mecz na jedną bramkę. Jedna osoba stoi na bramce, a reszta dzieli się na dwie drużyny. I jak odbierze się piłkę drużynie przeciwnej, to żeby zacząć akcję i strzelić gola trzeba było wyjść za pole karne i stamtąd zacząć akcje. Ale w klasycznego sępa gra się indywidualnie, każdy sam. Sęp na przechodzone, to odmiana sępa, w której jak ktoś strzeli bramkę, to przechodzi do następnej tury. Tutaj też często się grało, że jak odbierze się komuś piłkę, to trzeba wyjść za pole karne i zacząć akcje zza pola karnego. Jak ktoś nie trafi, to po 3 nietrafionych piłkach wszyscy gracze w grze, poza tym, co nie trafił 3 piłki, strzelają karnego. I tak się gra, aż prawie wszyscy nie przejdą do następnej tury i nie zostanie jedna osoba. Ten, kto zostanie ostatni, odpada i nie przechodzi do następnej tury. Chociaż, jak jest dużo graczy, to czasem się grało że w pierwszych turach odpada 2, aby szybciej przejść do finałów. I tak się grało następne tury, aż nie zostało 3 graczy i wtedy był półfinał. W półfinale często się grało do 2 bramek aby przejść, a w finale, gdy zostały 2 osoby w grze, do 3. Ten, kto wygrał finał, wygrywał grę. Też grałem we wspomnianego króla. Pamiętam, że trzeba było trafić w jakąś konkretną ścianę, lub w jakiś jej fragment. Pierwsza osoba se ustawiała piłkę, albo zaczynała z ustalonej wcześniej pozycji i następny gracz musiał jak najszybciej dobiec do piłki po odbiciu od ściany, by nie odleciała za daleko i strzelić z pierwszej (bo można było tylko raz dotknąć piłkę), aby trafić w ścianę. Jak nie trafił, to miał jedną literę, kolejo K-R-Ó-L. A ten, kto był po nim, ustawiał se piłkę gdzie chciał i stamtąd strzelał w ścianę. U mnie się grało, że można se ustawiać piłkę minimum metr od ściany, aby nie było takich chamskich piłek, że ktoś ustawia se piłkę tuż przy ścianie i strzela tak, że się o tą ścianę tylko ociera i leci praktycznie równolegle do płaszczyzny ściany, bo jak ta piłka dobrze odleciała gdzieś w bok z taką trajektorią, to tego się praktycznie nie dało trafić. Jak ktoś dotknął piłkę poza swoją kolejką, to też miał literę i ten, kto miał strzelać, se ustawiał. Każdy miał swoją kolejkę, w której miał strzelać i trafić w ścianę oraz mógł raz dotknąć piłki. Ogólnie trzeba było wywalić piłkę jak najdalej, w sensie aby po odbiciu od ściany odleciała jak najdalej i najlepiej pod kątem, aby wyeliminować innych graczy. Pamiętam, że w królu było straszne "sojuszowanie się", czyli wystawianie sobie piłek itp.
Nie zdajesz sobie sprawy jak głębokie wspomnienie odkopałeś 5 warstwą. Gra w zielone miała miejsce u mnie w podstawówce i ciekawi mnie czy gdziekolwiek grano na tych samych zasadach. Chodziło o posiadania przy sobie czegoś zielonego i "żywego" (kawalek trawy, liść). Zakładaliśmy się o symboliczne kwoty 1zl, 2zł za każdy razem gdy ktoś krzyknął "żywe zielone 1 2 3". Pamiętam chowanie mlecza czy liści po skarpetkach żeby zawsze mieć go blisko. Najlepszy ubaw był przy dłuższej przerwie typu wakacje czy ferie, albo gdy spotykaliśmy kogoś przypadkowo. Dziękuję za iceberg ❤
Czy ktoś tu też grał w tzw. "boisz się księdza?", czy to tylko wymysł mojej klasy? Gra polegała na zapytaniu się jakiejś osoby czy "boi się księdza" na co ta zwykle odpowiadała nie (choć odpowiedź nie ma większego znaczenia). Później pytający zwykle robił znak krzyża, wymawiając przy tym "w imię ojca i syna..." (choć istniała wersja w której tej części nie było). Na słowo amen (lub, jeżeli nie było znaku krzyża, po prostu mówiąc słowo amen) pytający klaskał w dłonie przy twarzy pytanego. Jeżeli pytany mrugnął, to znaczyło że "boi się księdza" (celem zabawy było oczywiście uniknięcie mrugnięcia)
Bardzo brakuje w pierwszej warstwie gry w gumę, w której, z tego co pamiętam, 2 osoby miały kostki oplecione gumą (takim sprężystym sznurkiem) tak, żeby guma byla napięta (ewentualnie jedna osoba, gdy można było z jednej strony przywiązać gumę np. do jakiegoś słupka). I pozostałe osoby skakały po tej gumie w odpowiedni sposób, ale nie pamiętam dokładnych zasad. xd To było za czasów podstawówki, czyli w moim przypadku przed 2010 rokiem. Brakuje w pierwszej warstwie też skakanki, ale tej takiej dużej, gdzie 2 osoby kręciły skakanką, a kolejne osoby (zdaje się, że tak do 5-7 osób w środku tej skakanki się mieściło, albo i więcej) próbowały wbić się w odpowiedni moment obrotu skakanki tak, żeby się o nią nie zahaczyły tym samym ją zatrzymując. Pamiętam, że to była domena tylko podstawówki (tak samo jak gra w gumę), a więc przed 2010. 13:25 Dałbym, że nawet do 2013, bo pamiętam, że całe gimnazjum non stop były obione kebaby. Ba, było u nas nawet rozszerzenie tego pranka z kebabami, bo na przerwach zazwyczaj zostawialo się plecaki albo pod salą na podłodze albo (co zdaje się, że było nawet częstsze) na parapecie. Wtedy, po zrobieniu kebaba, wiązało się jeszcze leżące obok plecaki za te linki slużące do regulacji uchwytów na ramiona, i gdy przyszła osoba, która miała zrobionego kebaba, brała szybko plecak chcąc go ułożyć na odpowiednią stronę, i sru, wszystkie związane plecaki na podłogę. xd Była jeszcze wersja o wiele szybsza, bo bez kebaba, a po prostu z tym wiązaniem linek plecaków. Efekt podobny. 13:27 Haha, tak samo. Skoro w warstwie pierwszej pojawiła się gra w 2 ognie, która była tak naprawdę grana tylko na w-f'ie, to dodałbym tutaj też inną grę z w-f'u, choć nie wiem jak popularną, czyli grę w palanta. Pamiętam, że w gimnazjum gralo się w to na potęgę (lata 2010-2013). Gra niby była podobna na pierwszy rzut oka do bejsbolu, ale jednak nie do końca. Były 2 drużyny. Jedna, z której każdy po kolei wybijał piłkę, a w drugiej próbowali tą wybitą piłkę złapać. Wydaje mi się, że drużyna, która łapała, wygrywała za samo złapanie piłki (bez jej wcześniejszego odbicia od ziemi) i następowała zmiana drużyn - wystarczyło złapanie raz lewą ręką, 2 razy prawą lub 5 obiema (jakoś tak to chyba było). Drużyna wybijająca wygrywała, gdy wszyscy czlonkowie drużyny przebiegną naokoło całego pola do gry (zazwyczaj za ustawionymi słupkami, które były "bazami"). Osoba wybijająca miała 3 próby na wybicie piłki (takiej do tenisa) i piłka ta musiała trafić w obrębie pola drużyny próbującej złapać tę piłkę. Gdy osoba odpowiednio wybiła piłkę to zaczęła biec przez wszystkie bazy. W momencie, gdy ktoś złapał piłkę (oczywiście bez wcześniejszego odbicia się od ziemi), to wszyscy aktualnie biegnący musieli wrócić do wcześniej przebiegniętej bazy (osoba, która złapała pilkę mogła ją odrzucić za pole wybijających, ale nwm czy nie mogła wtedy rzucić też tą piłką w osobę biegnącą niebędącą przy bazie, żeby ta cofnęła się do początku). Mogłem sporo namieszać w opisie, bo ostatni raz grałem w to ok. 10 lat temu.
W butelkę grało się również podczas domówek sylwestrowych ale i nie tylko. Jeśli chodzi o propozycje innych zabaw dzieciństwa to wymieniłabym Ringo czyli zabawę polegająca na rzucaniu gumowym kółkiem tak, aby upadło na boisku drużyny przeciwnej, a także Frisbee, które jest polegającą na rzucaniu i łapaniu specjalnego okrągłego dysku zabawą nie tylko dla ludzi, ale również dla psów.
Ja z dzieciństwa pamiętam jeszcze bierki, państwa miasta, grę w statki , i tzw gra w kolory. Stawało się w kręgu i rzucało się piłką do siebie nawzajem przed rzutem mówiąc kolor. Gdy ktoś przed rzutem powiedział kolor "czarny" to nie można było łapać piłki, inaczej się odpadało. Szkoda, że nie dodałeś chociaż jednej zimowej zabawy/gry. Jako że pochodzę ze wsi, to mieliśmy tego sporo. Bitwy śnieżkami, granie w hokeja na zamarzniętym stawie, budowanie iglo, kuligi, czy zjeżdżanie z górki na workach wypchanymi słomą, albo gąbką. Ehh... dobre to były czasy.
16:45 polowe swojego dziecinstwa gralem w Manzo :) piekne wspomnienia. Gra z zalozenia bardzo podobna do koreańskiego SQUID - tej gry od ktorej zaczynal sie serial SQUID GAMES
1. U nas w szkole jeszcze istniała gra w "czarne", coś w rodzaju berka, ale z uwagi na to, że na podłodze były czarne i białe płytki, to po wejściu na czarne było sie odpornym na działanie berka, a tak naprawdę po prostu łapało sie jedną osobę i każdy stawał na czarnym i nie biegał. 2. Inną grą, która pamiętam jest głupi jaś, była jedna osoba, która była głupim jasiem i stawała na środku okręgu złożonych z innych osób, te osoby rzucały do siebie piłki (nie pamiętam, czy sie coś wtedy mówiło) i gdy głupi jaś złapał piłkę, to sie z nim zamieniało. 3. Kolejna, która nie mam pojęcia czy w ogóle była popularna gdzieś indziej to "kret" i "krokodyl", które nie do końca były zabawami, raczej żartami. W krokodylu chodzilo o to, że osobie, która nie nic sie nie spodziewa chwytało się rękami za oba pośladki i ściskało mówiąc właśnie krokodyl. Kret działał podobnie, ale składało sie ręce jak do modlitwy i wtedy próbowało sie trafić w czyjś tyłek. Co ciekawe, nie pamiętam, aby ktokolwiek kiedykolwiek w moim otoczeniu zrobił tak dziewczynie, to raczej chłopaki chłopakom.
U nas w szkole była kombinacja dwóch ogni, czyli 4 ognie, w które grało się na dużej sali gimnastycznej. Wtedy zbity gracz mógł iść na któryś z boków i było trudniej, bo można było oberwać z każdej strony. Ja za każdym razem zostawałam ostania, bo jestem malutka i bardzo zwinna, ale za to nie potrafię za bardzo łapać dużej piłki, więc potem bardzo długo po prostu próbowano we mnie trafić bez skutku :D Tym samym rzucający się też męczyli bardzo :P Oprócz tego grało się czasem w ziemniaka, ale nie pamiętam już na czym to polegało, bo w to rzadko grałam. Za to uwielbiałam grać z sąsiadem w czołgi, czyli dookoła piaskownicy na jej murku robiło się z piasku takie małe kopce, w nie wtykało się gałązki. W tak przygotowane czołgi rzucało się kamieniami, jeśli z któregoś czołgu wypadła gałązkowa armata, to ścierało się ją z murku i oczywiście wygrywał ten, któremu zostało najwięcej czołgów. Gracze stali po przeciwnych stronach piaskownicy. Można było grać w dwie osoby lub w kilka, w zależności jak duża była piaskownica :) Inną grą też było rysowanie długopisem na kartce w kratkę jakiegoś kształtu, najczęściej prostokąta, a na jego środku zaczynało się rysować na przemian linie, które sięgały z początku tylko jednego boku krateczki. Jeśli można było narysować linię tak, aby dotykała innej już stworzonej, to można było poprowadzić kolejną, również "odbić" ją od ściany kształtu. Przy dobrym rozplanowaniu można było wykonać naprawdę dużo ruchów za jednym razem. I generalnie polegało to na tym, aby zablokować przeciwnika, bo każdą kratkę można było oczywiście obrysować dookoła, jak również na ukos, a nie można było nakładać linii na siebie, a tylko rysować nowe. Była też wariacja, gdzie rysowało się bramki na kilka kratek, bodajże dwie i trzeba było trafić w bramkę przeciwnika. Sprytni gracze też potrafili wtedy zablokować przeciwnika tak, aby już nie dało się przejść na drugą stronę.
Z grą "Ziemniak" chodzi o to (wiem bo na wf ludzie w to grają) że są dzieci w kółku i rzucają piłka jak ktoś piłki nie złapie i piłka ją uderzy schodzi do środka kółka i nie mogąc wstać tylko siedzieć musiała ja złapać i jak ją złapała to wracała ona do kółka. Pozdrawiam
Dwa ognie były super, ale cztery ognie to jakaś porażka, jak byłam dzieckiem generalnie nie lubiłam sportu, więc wolałam po prostu być zbitą, odpaść i mogłam sobie siedzieć
U mnie w szkolę grało się w nieco zmodyfikowanego berka tzw. "Zarazę" zwaną też Zarą. Różniło się to tym że, aby wybrać kto będzie zarą to trzeba było zagrać w marynarza. Różniło się to też tym że były bazy. I gdy się w nich stało to nie można było stać się zarą. Co niestety często kończyło się długim przesiadywaniem w bazach, ale często na beki niektórzy wychodzili na niedaleki dystans z bazy by zara to zobaczyła i spróbowała go złapać. Kończyło to się na dwa sposoby albo został on złapany lub udało mu się wkurzyć osobę która jest zarą
Moja rodzina mieszka od wielu pokoleń w poznaniu przy parku wilsona wiec spytam się czy ten incydent z zabawą w "wieszanie greisera" miał w ogóle miejsce 😊
U mnie w podstawówce była dosyć popularna zabawa która polegała na strzelaniu po kostkach monetami. Brało się np. 5zł bo było najcięższe z żelaziaków, wskazujący i środkowy palec stawiało na stole a kciukiem trzeba było pomiędzy nimi strzelić w pięść przeciwnika który opierał ją na stole palcami w dół tak by zadać największe obrażenia. Przegrywał ten który pierwszy się poddał, czasami rozgrywki trwały kilka przerw ;D To była kontrowersyjna zabawa, ale pamiętam też coś takiego jak "zabawa" w "schiza" (o ile dobrze pamiętam nazwę). Chodziło w tym o to, że osoba stawala tylem do ściany, przechylałą się do przodu z rękami na kolanach i oddychała bardzo szybko przez jakiś czas po czym szybko się prostowała a druga osoba miała za zadania przycisnąć jej klatkę piersiową obiema dłońi tak by ta druga straciła przytomność xD Nie wiem czy to faktycznie działało bo niby były takie przypadki, ale z perspektywy czasu myśląc, to raczej były to symulacje, żeby nabrać zgromadzonych.
Działało. Odcinało cię w pionie a budziłeś się na ziemi. Przez te parę sekund (przynajmniej ja) miałem coś na kształt snów. Bardzo to lubiłem i często prosiłem kolegów żeby mnie docisnęli. Teoretycznie jest jeszcze wersja solowa. Po hiperwentylacji naciągasz skórę na szyi tak żeby ścisnąć krtań. Efekt ponoć ten sam ale jakoś bałem się tej metody.
Ja jeszcze pamiętam Baba Jaga patrzy i Simon mówi i ogólnie gry, w które grałam na w-f np. Murarz albo jak to nazywała jedna wuefistka "Cegiełki" itp. Btw dzięki za podróż do dzieciństwa:D
U mnie jakieś trzydzieści parę l;at temu w przedszkolu "granie w zielone" też polegało na tym że trzeba było mieć coś żywego zielonego i osoba z którą się grało mogła cię zapytać w każdym momencie czy masz zielone. I zawsze to musiała być jakaś zielona roślina, listek czy coś. Była też zabawa w kopanie dołu aż do poziomu wody gruntowej, żeby w dołku zbierała się woda, akurat u mnie na podwórku było to proste, no na głębokości około 50 cm woda już zaczynała się zbierać. Było też słynne granie w gumę, czyli skakanie przez gumę w określonej kolejności z figurami, gdzie dwie osoby stały po bokach i miały gumę zaczepioną na nogach a trzecia osoba skakała. najpierw trzeba było wykonać ciąg figur na wysokości kostek, potem kolan, pasa pach, szyi i uniesionych rąk. Oczywiście na wysokości głowy wykonywało się to głową i na wysokości uniesionych rąk niesionych rękoma. A no i granie w "państwa miasta" też było.
W podstawówce graliśmy w grę o nazwie "popychanka" gdzie parę osób (najczęściej 3) stawały na jakieś górce lub skarpie a osoby na dole próbowały się dostać na górę, w tedy osoby z góry musiały zepchnąć ją na dół by ta nie dostała się na szczyt, gra była dość brutalna, zdarzyło się, że ktoś niefortunnie upadł i uderzył głową w ławkę
Myśmy też mieli taką zabawę ale jeszcze gorszą wersję że była górka sieżna i pchając lub rzucając śnieżkami trzeba było zrzucić osobę z górki. A ja próbując wejść na górkę mówiłem że to wzgórze Monte Casino i jestem Polskim żołnierzem. Xd
Jeeny ale mi przypomniałeś dzieciństwo. Na śmierć zapomniałem o "cento i licho" a bardzo często mój śp dziadek tak do mnie mówił jak chciał mi coś dać. Jeśli chodzi o zabawę "nie ma króla w domu" to u nas w przedszkolu odpowiednikiem było "nie ma ojca w domu". W zbijaku na kapitana mówiło się "matka". A jeśli chodzi o "koło graniaste" to przypomniało mi się, jak w harcerstwie bawiliśmy się w Laurencję i trzeba było kucać jak w tekście piosenki padało słowa "Laurencja" albo dzień tygodnia. Jeśli chodzi o "wyścig pokoju" to tylko z opowieści słyszałem o tej zabawie (jestem rocznik 1997), ale graliśmy w coś co jest jego nawiązaniem i trochę "cymbergaja", a mianowicie lepiliśmy z plasteliny małe ludki w dwóch kolorach z numerami na plecach i graliśmy nimi w piłkę na podobnych zasad co w "cymbergaju". Brakowało mi tylko takich podwórkowych piłkarskich zabaw typu: "kwadraty", "jedno" lub "Król". Świetny odcinek. Czekam z nieciepliwością na następne :D
Pamiętam że ojciec mi kupił plecak z motywem wielkiej piłki nożnej jako części plecaka, chyba nie muszę mówić dlaczego tylko raz zostawiałem plecak pod klasą xD
moim faworytem byla zabawa w gumę - szczerze mowiac zazwyczaj gralam w to z kolezankami i chyba nigdy nie widzialam zeby chlopaki w to grali, ale nie wykluczam iż oni tez sie w to bawili - w skrócie dwie osoby stawaly naprzeciwko siebie, trzymając gumę, na rożnej wysokości czy dodającc elementy takie jak poszerzanie czy w inny sposób modyfikowanie krztałtu gumy, aby 3 graczowi było coraz trudniej. Ten 3 gracz zazwyczaj musiał przejść na drugi koniec gumy, bez dotykania jej. Oczywiście można grać w wiecej niz 3 graczy, wtedy natomiast gracz ktory najmniej razy dotknąl gumy wygrywal przy kolejnyh i kolejnych turach. Szczerze jedne z najlepszych wspomnien z dziecinstwa mam wlasnie z gumą :)
Chłopacy też grali. Najpierw obciach ale jak się wciągnęliśmy to były zawody chłopcy vs dziewczyny. To było pewnie gdzieś do 5-6 klasy podstawówki, czyli u mnie około 95r
ja grałem w "wywołuję, wywołuję". Gracze wybierali nazwę kraju np Francja, Luksemburg, Chiny itp, po czym wybierano pierwszego gracza, który wypowiadał formułkę "Wywołuję, wywołuję na największą wojnę światową...", i w tym momencie gracz wypowiadał nazwę kraju innego gracza po czym ten musiał złapać piłkę, którą wcześniej wyrzucił gracz pierwszy. Kiedy piłka leci inni nie wybrani gracze chowają się przed tym co musi ją złapać, kiedy gracz złapie piłkę mówi stop po czym wszyscy co się chowali oraz uciekali jak najdalej od tego gracza zatrzymują się. W tedy gracz z piłką ma 3 kroki, musi je wybrać do danego gracza (najczęściej najbliższego sobie, bądź z tym z którym miał kose) i w tedy rzucał w tego gracza piłką, tamten mógł uniknąć piłki jednak nie mógł oderwać nóg od ziemi. Jeżeli gracz rzucający piłką trafił, ten który dostał tracił jedno życie (było ich 3) natomiast jeżeli, ten który miał uniknąć piłki uniknął jej rzucający tracił serce. Wygrywał gracz który zostanie jako ostatni. Pamiętam że całe osiedle potrafiło zbiegać się i w to grać i nie wiem czy ktoś inny w Polsce bawił się w tą zabawę czy to jakiś wymysł z naszego osiedla. Tą zabawę pamiętam od zawsze, od kiedy zacząłem wychodzić na podwórko . Z góry przepraszam jeżeli nic z tego nie zrozumieliście ale ciężko wytłumaczyć tą zabawę, po prostu trzeba w nią zagrać
U nas w szkole gra w zielone to było stawanie w kółku niedaleko siebie z piłką i rzucanie do dowolnej osoby jednocześnie mówiąc nazwę koloru. Jeśli powiedziało się "zielony" to osoba powinna złapać, a jakikolwiek inny kolor - nie łapać piłki. Kto się pomylił - odpadał. W sumie fajne ćwiczenie na refleks.
Fajny odcinek, ja najczęściej skakałam w gumę, grałam w karty, w makao, wyścig, wojnę (jak usłyszałam o wojnie, to myślałam, że będzie o kartach 😁) a na przerwach graliśmy w zośkę, jak padało, to grało się w państwa-miasta, w statki 😁 na wf lubiliśmy grać w króla, taka pochodna koszykówki :) no i jeszcze "chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki, nie ma nogi" :D no i najważniejsze, wygłupy na trzepaku :D
Już to pisałem pod 1 postem, ale z jednym kolegą w klasach 1-3 mieliśmy dziwną odmianę berka pod tytułem "Stekowo". Fabuła: musiałem uciekać przed tym kolegą, który udawał, że chce mnie uderzyć stekiem, twierdząc, że takie uderzenie jest mniej więcej tak mocne i bolesne, jak uderzenie łopatą.
mi się przypomniała gra w "lunatyka", trochę podobne do chowanego, bo chodziło w niej o to, że dzieciaki chowają się na placu zabaw, najczęściej na różnych platformach czy drabinkach, a zadaniem lunatyka jest ich znaleźć z zamkniętymi oczami. pamiętam, że mogła być momentami niebezpieczna zwłaszcza, gdy w grę wchodziło wchodzenie na drabinki z zamknietymi oczami, ale zabawa była przednia :P świetny materiał :D
Jak uslyszalem o grze ktora sie nazywa "Kebab" to troszke sie zdziwilem dopiero pozniej zoorientowalem sie ze u mnie nazywali to inaczej - żółw moze kto kwestia regionu w ktorym sie mieszka? Pozdrawiam fajny i ciekawy material!
Sądzę że brakuje tutaj dosyć brutalnej gry która powodowała podobne obrażenia na dłoni jak było to przedstawione przy grze w ''kowboja''. Chodzi o grę w ''pieniążka'' którym grało się najczęściej niskim nominałem 20gr lub 50gr, kręciło się nim i druga osoba pstrykając musiała doprowadzić do tego aby pieniążek nadal się kręcił, jeśli upadł to nadstawiało się kostki dłoni i kolega wtedy z całym impetem popychał pieniążek kciukiem w dłoń drugiej osoby. Grało się w to dla rozrywki i poprawy zręczności oraz fajnego ryzyka, ale były zasady że ustało się rundy i ten kto miał więcej punktow to przejmował pieniążek przez co w parę minut można było sobie kupić paczkę chipsów i zdobyć tazosa pokemon lub innego kapsla do również fajnej gry
My w podstawówce normalnie założyliśmy zakład pogrzebowy, w 5 klasie na informstyce uczyliśmy się robić strony internetowe z notatnika więc nawet mieliśmy swoją stronę. Chowaliśmy przeróżne rzeczy - książki, przybory które nam się niszczyły itp. Mieliśmy mały obrzędek i ubieraliśmy się elegancko na pogrzeb
Jak miałam 10 lat to ze znajomymi z kamiebicy bawiliśmy się w siren heada czyli wymyśloną przez nas zabawę, polegającą na tym że jedna osoba która przegrała z resztą w papier kamień norzyce musiała przyłożyć ręce do głowy tak, aby wyglądały jak syreny siren heada, zacząć wyć jak on i go udawać i gonić reszte. Często na spontanie były wymyślane miejsca w których "siren head" nie mógł nikogo złapać, ewentualnie bawiliśmy się w coś takiego że jedna osoba chodziła po podwórku, reszta musiała wyjść z domu udając dzieci które usłyszały w nocy coś dziwnego i jedba z nich trzymała niewidzialną latarke i znajdowaliśmy tą osobę na podwórku i ona musiała udawać potwora który na goni xD. Raz podczas tej zabawy się wywaliłam i udawałam że latarka wyleciała mi z ręki i zwichnęłam noge i musiałam cały czas uciekać na jednej i zostałam "zjedzona" xD. Była też zabawa w "To" polegająca na tym że odwzorowywaliśmy różne sceny z filmu "to" albo dodawaliśmy własne żd np. To zaczą nas gonić i wszystkie miejsca które były głębiej w ziemi albo pomieszczenia np. garaż to były zawsze kanały xD. Wiem że nikogo to nie obchodzi ale wspomnienia mi się włączyły jakimi pojebami bylośmy xD
U nas na podwórku grało się w tzw. "Malarza". Gra ta została mi przedstawiona po przeprowadzce do miasta i nie mam zielonego pojęcia, czy u kogoś jeszcze na podwórku grano w coś takiego. Potrzebna była do tej zabawy grupa osób i najczęściej piaskownica. My mieliśmy piaskownice z ławką umiejscowioną przed nią, co było bardzo użyteczne. Z grupy graczy wybierano jednego, tytułowego malarza, który siadał na brzegu piaskownicy. Reszta siadała przed nim (w naszym przypadku na ławkę), przodem do niego. Malarz wtedy mówił słowa "Malarz maluje..." i wymieniał jakąś rzecz. Mogło to być coś typu samochód lub telefon - wtedy malarz dopowiadał, że chodzi np. o markę lub typ albo mogło być coś prostszego jak kształt lub kolor. Następnie malarz wyznaczał osobę, do której się mówiło: "Mówi się do...". Do wybranej osoby, reszta mówiła na ucho/po cichu swoje wymyślone marki, kolory, itp., a gdy wszyscy skończyli, osoba ta wypowiadała te rzeczy na głos wraz ze swoją propozycją wplecioną w resztę. Nawiasem mówiąc, gdy bawiłem się w malarza, bardzo często ja byłem osobą, do której się mówiło, jako ze byłem najstarszy i miałem najlepszą pamięć z tego tytułu. Po wypowiedzeniu wszystkich propozycji, malarz wybierał jedną i następnie osoba, której propozycja została wybrana przez malarza, musiała stanąć z malarzem do wyścigu dookoła piaskownicy. Albo od razu po wypowiedzeniu propozycji, bez ostrzeżenia, albo na wyznaczonych liniach. Najczęściej na przedłużeniach boków piaskownicy lub uciekający stawał nieco dalej, jeśli malarz był szyb szybszy albo miał dłuższe kończyny. Jeśli malarz złapał uciekającego zanim ten zdołał ponownie usiąść na ławkę, to właśnie on stawał się kolejnym malarzem. Jeśli nie, nowym malarzem zostawał stary malarz. Zabawa nie miała jakiegoś konkretnego celu i zazwyczaj trwała do momentu podjęcia decyzji i jej zakończeniu. Ktoś coś?
Śledzenie żuli praktykuję nadal, ale teraz robię to online - oglądając na YT takie osobistości jak Krzysztof "Knur" Kononowicz, czy Wojciech "Major" Suchodolski. Uzależniająca zabawa.
ja pamiętam jeszcze grę "w nogę" która polegała na wzajemnym skakaniu sobie na stopy oraz bardzo słabo "od ściany do ściany" co było jakimś wariantem korytarzowego berka, choć mam mgliste wrażenie, że też można było oberwać podczas przebiegania na drugą stronę
Brakuje mi w tym icebergu gry w kapsle która polegała na pstrykaniu kapslami od butelek , od miejsca startu aż do mety zazwyczaj robiło się wtedy różne tory które miały utrudniać dostanie się do mety
Dla mnie i moich kolegów najlepszą zabawą był... powrót ze szkoły. Niemal codziennie pokonanie 2km do domu zajmowało nam po kilka godzin, a w tym czasie wymyślaliśmy najróżniejsze zabawy jak udawanie komandosów na misji, szukanie kosmitów, udawanie poszukiwaczy skarbów (co objawiało się chodzeniem po rowach, łąkach i wszystkich trudno dostępnych miejscach w okolicy), czy też zwiedzanie jeszcze nie znanych nam dróg, a czasem nawet opuszczonych lub w stanie surowym domów. Często po takich eskapadach kontynuowaliśmy zabawę na swoich podwórkach, a często po drodze zahaczaliśmy podwórka każdego z nas. Z raz czy dwa zdarzyło nam się "podkładać świnię", czyli coś nabroić na czyjejś posesji, ale wiem że wśród niektórych ta zabawa była dość popularna, tak jak np. wrzucanie ludziom do skrzynek pocztowych jakichś mało apetycznych rzeczy typu zepsuta kanapka, lody, ziemia itp. Z innych zabaw mieliśmy także walki na "miecze", czyli kijki, strzelanie z pistoletów na kulki, a zimą obowiązkowo chodzenie po zamarzniętej rzeczce, czy rzucanie śnieżkami. Trochę mnie dziwi brak w materiale takich dla mnie oczywistych zabaw jak właśnie te śnieżki, czy chociażby nie wiem, koci łapci xD Zabaw z dzieciństwa jest nieprzebranie wiele.
Pomijając zabawy z warstwy pierwszej i paru z niższych to coś kojarzę, że bawiłam się też w forty z koców, dom (układałyśmy z siostrą krzesło w krzakach pod jakimś niskim drzewem wiśniowym i tam się bawiłyśmy) i mapę monet (siostra wkładała grosiki w różnych miejscach w domu, rysowała ich położenia na mapie i szukaliśmy je).
RUclips po ręcznej weryfikacji ocenił ten film jako wyjątkowo brutalny i obciął zasięg xD
Sprawdzający najwyraźniej odpadał w zbijaka jako pierwszy :(
Pewnie przez to wieszanie.
kurwo wystraszyles mnie ta muzyka z 5 warstwy
w dwa ognie*
J** cenzurę
Pewnie w chlebku przegrywał
Zabrakło mi tutaj "Babajaga patrzy" lub zamiennie "gąski, do domu", "gorących krzeseł" i gry w "państwa miasta", która za dzieciaka była znacznie trudniejsza, niż teraz 🙈
Hej, no rzeczywiscie, jakim cudem to sie tam nie znalazło? Może TVK po prostu zapomniał?
albo mamo mamo ile krokow do ciebie
Przecież mówi na samym końcu, że musiał odrzucić większość bardzo popularnych zabaw, bo by było za dużo w pierwszej warstwie.
@@Machefi Tak, wiem. Powiedział jednak też, że sekcja komentarzy jest dla Nas otwarta, a te konkretne gry były dla mnie istotne w dzieciństwie, więc uznałam, że je tutaj wstawię ☺️
@@morothierou moja odpowiedź była do @AdiseQBS . Myślę, że TVK o niczym nie zapomniał, tylko świadomie pominął 😊
przyznając szczerze im dalej w iceberg tym okazuje się, że w mało zabaw się w sumie bawiłem xD natomiast kojarzę, że rozpierała mnie duma jak w podstawówce wymyśliłem zabawę, czyli każdy przynosił swojego hot wheelsa, grało się 1x1 albo 2x2. trzeba było ustawić samochodzik na ławce i popychając palcami tak go kierować żeby zepchnął samochodzik przeciwnika. ogólnie to ja miałem cadillaca zepsutego, który miał kółka przyblokowane i to była najlepsza fura zdecydowanie xD achhh ale mam przypominania
Ahahahaha jaki cwaniak 🤣
Hot Wheels, Majorette i Matchbox to był szał, resoraki które dostawało się pod choinkę. My w większości mieliśmy te lekkie kioskowce z ciemnymi szybami, które maskowały brak wnętrza 🙂Koła często się w nich nie kręciły od nowości. Ale kupowaliśmy i próbowaliśmy dopasować takie reski do znanych nam modeli pojazdów. To często były totalne noł nejmy ledwo przypominające jakikolwiek prawdziwy samochód ale my w nich widzieliśmy Wołgę, Wartburga, Fiata 131 itd. A wcześniej były w kioskach miniaturowe, naprawdę wielkości pudełka zapałek duże Fiaty i Syrenki. Teraz na allegro osiągają zaporowe ceny liczone w setkach zł.
@@obywatelcane6775 W resoraki za dzieciaka nikt nie chciał się ze mną bawić, bo miałem BTR-60PB, który robił rozpierdol pośród takich małych siusiaczków z kiosku, często pękały im te plastikowe, czarne szybki od samego pstryknięcia moją maszyną. Ma 7,5cm więc to srogi bydlak w ciekawej skali - oryginał miał 7,5m długości.
Co najlepsze, to ów BTR, którego ojciec kupił mi w latach 90' stoi u mnie do dzisiaj na półce i mimo, że to stara, sowiecka zabawka, to farba nadal doskonale się trzyma, oznaczenia ma z Afganistanu i z większej odległości przypomina po prostu model redukcyjny - odlew jest szczegółowy, wydać uchwyty od włazów, nity i całą resztę. Jedynymi ruchomymi częściami są koła i wieżyczka, gdzie w wykonanym z plastiku KPWT sprzężonym z PKT można można zmieniać elewację.
W zasadzie mógłbym w wolnej chwili troszeczkę "przybrudzić" go aerografem, by uwydatnić zużycie niektórych elementów, i ogólnie dodać mu nieco więcej wiarygodności xD
Nie zdziwi mnie, jeśli ta ruska zabawka mnie przeżyje - nie wiem, z jakiego jest metalu ale jest nie do zajechania.
@@papaversomniferum2365 Ja miałem T-34 z rynku od Ruskich 🙂Gąsienice były odlane na stałe z metalu a pomiędzy nimi miał małe plastikowe kółeczka na których się poruszał. No ale przez kolegów to nie było uznawane za resoraka bo też był większy, myślę że tak 10-12 cm. Te plastikowe duże Fiaty i Syrenki były mega kruche. Od razu traciły zderzaki a często gubiły mikroskopijne kółka nabite na druciki. Tam nie było jak w typowych resorakach, że w kółku była "piasta" jakby łepek szpilki, który je utrzymywał na miejscu. W tych naszych koła często odpadały już po wyjęciu z pudełka 🙂Polak potrafi.
HAHAH JEDZIE NA RĘCZNYM! A SKĄD ON SAMOCHÓD WEŹMIE?! I TO CADILLACA XDDDD
Ja bym dodał grę „Murarz”
polegała ona w skrócę na tym ze jedna osoba „murarz” dotykał inne osoby które przebiegały z jednej strony na druga i te osoby stawały obok siebie tworząc linie która wyglądała jak mur
I to w pierwszej warstwie
o ja, wspomnienie odblokowane :D gralismy w to na wfie z taka fajna pania w podstawowce :')
to jest fajne!
mie znam
kompletnie zapomniałam o czymś takim, a tak uwielbiałam tę zabawę~
robienie baz to była najlepsza zabawa ever
@ticonderoga5314no robiłeś baze/domek na drzewie
Ja ze znajomymi miałem zaklepane wszystkie dobre miejscówki na bazy, kiedyś to było
A nie słoneczko?
Dziewczynom wstep wzbroniony ;)
@@wielkierzeczy1919 XDDDDDDDD
Pamiętam, że w szkole bawiłem się w "monetę". Gra polegała na jak najmocniejszym rozpędzeniu monety, która znajdowała się na ziemi i trafienie nią w rękę przeciwnika, który trzymał ją ściśniętą w pięść przyciśniętą do ziemi. Przegrywała osoba, która się poddawała od bólu albo jej ręce krwawiły wystarczająco mocno.
Na początku się kręciło monetą i pskrykalo w nią i kto przegrał to dostawał po kostkach 😂
To u nas się zaciśnięte pieści opierało kostkami na blacie i strzelało monetą leżąca na przeciw z palca, reszta zasad taka sama. Największe pojeby ostrzyły krawędzie monet
W Lublinie nazywało się to "grą w skata" najgorsza była gra dwuzłotówką
Aż mnie piąstki zabolały jak mi się przypomniało
również grałem w tak zwany pieniążek :)
W przedszkolu graliśmy w rolnik sam w dolinie. Śpiewało się piosenkę "rolnik sam w dolinie, rolnik sam w dolinie, rolnik szuka żony, żona bierze dziecko..." itd. Wybrana osoba była rolnikiem i wybierała żonę, potem żona dziecko itd. Pamiętam że zawsze jak chłopak wybierał dziewczynę to był to znak że ją lubi lub odwrotnie
Też w to grałem w zerówce
Czytam to i kojarzę, ale nie pamiętam melodii do tego tekstu...
Ocena RUclips na temat tego filmu (po ręcznym sprawdzeniu):
"Drastyczne ujęcia zwłok w filmie nieedukacyjnym; rozgrywka z gry zawierająca tematy zabronione (np. napaści seksualne); bardzo brutalne akty przemocy (w tym te z udziałem stróżów prawa) i obrażenia; zachęcanie do przemocy lub pochwała przemocy."
Sprawdzający ten film pewnie odpadał pierwszy w zbijaka :(
kojarzysz zabawę 12 patyków lub kwadraty ??
Sprawdzający ten film musiał być botem 😂
Sprawdzający nie miał dzieciństwa i był chowany pod kloszem 😄
Robisz zajebiste IceBergi, ale mała sugestia może dodawaj do swoich odcinków rozdziały, często obejrzę czasami jedną warstwę i gdzieś idę i potem szukam przeklikując pasek gdzie zaczyna się druga warstwa. Wiesz tylko na warstwy to podzielić bez rozszczególniania na poszczególne hasła w danej warstwie.
O tak, rozdziały byłyby użyteczne.
Zabrakło mi gry w czekoladę, w gumę i kultowe "piwko na przeciwko"!
Odcinek, jak zawsze super ❤
Pamiętam jak ojciec uczył nas kiedyś takiej gry z rzucaniem noża koło czyjejś nogi (tak żeby się wbił na sztorc w ziemię) i ten musiał wtedy stawać w coraz szerszym rozkroku zależnie od tego gdzie trafił nóż. Niestety zabawa trwała tylko do momentu kiedy matka tego nie zobaczyła... ale przez jakiś czas bawiliśmy się przednio :3
kocham to
ojciec roku xD
@@urkeka9534 no...
ale ma też wady XD
Też dobre mnie mama uczyła włażenia na balustrade tarasową
W przedszkolu bawiliśmy się w kolory. Jedna osoba mówi jakiś kolor, wszyscy pozostali muszą znaleźć przedmiot danego koloru. Ostatni odpada :D
Ja akurat w kolory grałem na tych zasadach:
Możesz łapać wszystkie kolory, oprócz czarnego
Chodzi mi o to, że rzucaliśmy piłkę do siebie i mówiliśmy kolory
@@Marcinex720 rzeczywiście, coś takiego też było! Dzięki za odblokowanie nowego wspomnieniami z dzieciństwa xD
Ooo u mnie też graliśmy w kolory, ale rzucaliśmy do siebie piłką i mówiliśmy jakiś kolor. Nie można było złapać czarnego
"Każdy z nas był kiedyś dzieckiem" brzmi jak moje rozpoczęcie rozprawki
Przecież w rozprawce nie można używać 1 osoby??? XD coś się zmieniło?
W szkołach podstawowych nie ma za to kar.
Fajne wspomnienia. My wychowywaliśmy się na betonowym blokowisku z poprzedniej epoki, gdzie za "plac zabaw" służyło wszystko to, co pozostawili po sobie budowlańcy (rury, jakieś betonowe kształtki itp.), a także trzepaki, klatki schodowe, windy itp. Często graliśmy w kapsle: wypełniało się je np. plasteliną, obciążało jakąś monetą, budowało się tor przeszkód z ziemi, patyków i kamieni i na zmianę pstrykało, kto pierwszy do mety. Urządzaliśmy też w gonitwy po podwórku i klatkach schodowych, ale nie w stylu wspomnianego berka, a z kulką zrobioną ze zmiętych kartek papieru. Osoba goniąca musiała rzucić i trafić kogoś tą kulką, wtedy trafiony zaczynał gonić resztę. Te "widoczki" u nas były znane jako pamiętniki. Były też kawały łobuzów, np. powciskanie wszystkich guzików w windzie i zaczekanie na "ofiarę", która po wejściu do środka głośno przeklinała, że kabina zatrzymuje się na każdym piętrze (nie każdy wiedział, że w Zrembach dało się to skasować przyciskiem STOP, więc tak jeździli). ;-) A w deszczową pogodę grało się na Commodore 64...
Naprawdę fajny iceberg, napewno zrobię jego re-watch nie raz nie dwa, kilka wspomnień przywołał. Moimi zdecydowanymi faworytami w kwestii zabaw był berek, który u mnie nazywano "zabawą w ganianego" i zabawa w chowanego. W Kamień-Papier-Nożyce grałem często będąc małym kiedy nie było prądu. Raz graliśmy w szkole też w dwa ognie; byłem strasznie podjarany przez to że w bajkach z Ameryki zawsze były te "gry w zbijaka"; u nas akurat było bez awantur, bo wszystkiego pilnowało kilku nauczycieli; niestety meczycho było strasznie krótkie. Wojna też była popularna; jak bylem maly często sam bawilem sie patykową bronią, nawet bralem wielkie badyle na ręce i udawałem że to panzerschrecki albo bazooki, albo brałem rury od odkurzacza i mówiłem że to "miotacz ognia". Co do zabawy w niedźwiedzia; też ją lubiliśmy w podstawówce, nigdy nie zapomne jak sam bylem miśkiem i wstalem z podlogi rycząc BEEEEEEE!!! BAAEEEE!! xD
Nie spodziewałem się że ostatnim entry bedzie "gra w zielone"; doskonale pamiętam jak sam dalem to jako beko-entry do Iceberga xD
Wkońcu wiem co to gra w zielone
@@januszpolak254 BABSKIE MAJCIOCHYYY!!!!
Panzerschreck
O kruci, Shrek w Tygrysie
Ja pamiętam gre w kolory. Chodziło w niej o to że odbijało lub łapało się piłkę wymieniając różne kolory, a gdy ktoś powiedział "czarny" i dana osoba która odbiła/łapała piłkę musiała klęknąć na kolano, potem na drugie, a za trzecim razem osoba odpadała. Gra kończyła się jak została ostatnia osoba. Pamięta ktoś tą gre, czy tylko u mnie się w to grało?
Małopolska 21 lat, grałem XD
Gdańsk potwierdzam sie grało
Wroclaw 10 lat temu
W mojej okolicy też się grało. Nieodzowną częścią zabawy było to, że prędzej czy później któreś dziecko wymieniało "kolor sraczkowaty", po czym następowała dyskusja, czy taki kolor istnieje.
Zrób proszę iceberg o polskich serialach
W jakim sensie, bo do potencjalnego Icebergu o Janosiku wypisałem niemało pozycji.
ja też
Dzieciństwo piękny czas.. żadnych zmartwień, żadnych trosk. Potrafiło się i cały dzień spędzić na podwórku zaraz po skończonych lekcjach. Krzyczało się do Mamy, aby rzuciła nam z balkonu picie, a domofonem dzwoniło się do sąsiadki ze słynnym pytaniem... " Można na siku?!". Jestem urodzoną osobą w pierwszej połowie 1991 roku.. to nie sposób zapomnieć, jak zabawą w dzieciństwie, było przewijanie kaset czy to na VHS czy tych magnefotonowych za pomocą ołówka. Gra na Amidze czy Pegazusie ale i strzelanie do ptaków z wiatrówki.
Najbardziej wkurwiającą "zabawą" było pierdolenie się z nastawieniem głowicy w odtwarzaczu kaset do C-64 śrubokrętem, by w ogóle uruchomić grę - bez kitu czułem się jak saper, bo na ekranie miała pojawić się prosta, czarna linia na czerwonym tle, a najmniejszy ruch mógł wszystko spieprzyć :D
Matki rzucające picie, czy wołające z balkonu "PAPAVER, OBIAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAD!" to klasyk! No i jeszcze legendarne zabawy petardami - korsarze wrzucało się do śmietników, a "achtungi" do butelek i rzucało nimi...byli też tacy, co "achtungi" do rur wydechowych w autach wsadziali...to była piękna zabawka. O dziwo nikt nie stracił palców, choć jakieś "szrapnele" po wsadzeniu takich do kopca, usypanego ze żwiru były normą xD
A jeśli chodzi o strzelanie do ptaków z wiatrówki...pewnie w tamtych czasach wsadziłbym Ci do ryja/dupy "korkowca" i wystrzelił za taki czyn. Dzieciaki, które rzucały kopulującymi na wiosnę żabami o ściany spychałem do stawku lub obrzucałem kulą gliny ze skruszonym szkłem. Później ich rodzice przychodzili i pierdolili "no i co, maciuś chory/pokaleczony przez to, że ten niewychowany gnojek papaver go specjalnie spychał do wody, jak przecież maciuś tylko żaby oglądał" - miałem wtedy banana na twarzy, bo wiedziałem, że zabolało skurwysyna :)
Niby tak trywialny temat a słuchałem tego z otwartymi ustami do samego końca. Robisz świetną robotę. Wielki szacunek
Dobrze że ci mucha nie wleciała do środka.
Jest jeszcze inna wersja gry w pomidora, która też była w telewizji. Polegało to na tym, że osoba pytana mogła odpowiadać na pytania na trzy sposoby: tak, nie lub pomidor, z czego pomidora mogła użyć tylko raz. Ta wersja pojawiała się w Canal+ w programie Liga+ Extra.
U mnie podwórko zasady trochę inaczej wyglądały:
Jedna osoba musiała rozśmieszać innych mówiąc lub zachowując. Jeśli coś było nieśmieszne mówili "Pomidor". Jeśli ktoś się zaśmiał, była zamiana ról. I tak w kółko
30:23 Alternatywna wersja: Nie jestem pewien, czy wiecie, co to znaczy "Grać w zielone". Otóż grać w zielone- MMM MUTANTY CHLP, MAMY PYSZNE KOTLETY Z JAGNIĘCINY (pozdro dla kumatych)
A sam film bardzo fajny.
Jak wspomniałeś o słoneczku to skojarzyło mi się że były jeszcze legendy o grę w tęczę. Polegało to na tym że każda dziewczyna miała mieć usta pomalowane na inny kolor. Która głębiej wzięła pewną męską część ciała wygrywała. Wątpię by ktoś naprawdę w to grała jednak media tym też straszyły.
Ludzie sa zdolni do wielu chorych rzeczy, wiec wcale bym sie nie zdziwila gdyby po jakichs metach dalej to smigalo
Nie wiem czy to taka legenda - ja w to grałem
@@DupaMegaFilip Nie masz sie czym szczycic
XD nigdy nie słyszałem żeby ktos w to grał
@@MaxwellKot XDD
brakuje mi jeszcze gry w kolory czyli gra która polegała na tym że ktoś wypowiadał jakiś kolor i musiał wtedy złapać piłkę. Wyjątkiem od tej reguły był kolor czarny który jak się go złapało to klękało się na jedno kolano
Nie było takiej zabawy
Uwielbiałem dwa ognie, to była moja ulubiona gra z dzieciństwa. Nie miałem co prawda jakiegoś świetnego cela i różnie mi szło zbijanie przeciwników, ale byłem na tyle czujny i zwinny, że zazwyczaj wytrzymywałem do końca. Takie szkolne battle royale dawnych czasów
Przypominała mi się zabawa w "Dziadka"
W podstawówce rodzice mi kupili plecak na kółka, co robiło wielki szał wokół klasy
Jednego razu wpadliśmy na zabawę w której chodziło o to ze jedna osoba była tytułowym dziadkiem i kosiła tym plecakiem trawnik który był dywanem
Wokół dywanu stali dzieciaki które miały wskakiwac na dywan i miały liczyć a dziadek mial do nich podbieć i ich przegonić
Wygrywał ten który stał jak najdłużej na dywanie
Interesujące
Jak byłam mała marzyłam o takim plecaku na kółkach, ale mama mi powiedziała, że to ,, złe dla kręgosłupa".
Niesamowite, że dziecięcy umysł taką grę stworzył XDD brzmi ekstra
Człowieku ozłocę Cię za to Manzo!!! Jestem starym dziadem po 50-tce, ale był na to wielki szał w mojej podstawówce nr 13 w Tarnowie, w pierwszej połowie lat 80-tych. Boże co to były za emocje! Aż się chciało do szkoły wstawać, tylko dlatego, żeby się w to bawić na tzw. "dużej przerwie". I teraz najlepsze, bo my nazywaliśmy to "masa", dlatego od wielu lat mimo usilnych starań nie mogłem opisu tej gry nigdzie znaleźć .Z kumplami też się kontakt urwał po tylu latach. Już nawet brałem pod uwagę, że może mi się coś zdaje! Włączyłem Twój Iceberg już zrezygnowany, a tu ...bingo!!! Dzięki stary, a raczej ...młody! ;)
Ta zacna gra, miała coś z footbolu amerykańskiego i...MMA :D Jak sobie przypomnę jakie tam akcje odchodziły, to głowa mała! :)
jeżeli chodzi o niebezpieczne zabawy z dzieciństwa, to zabrakło mi gry w "duszka". Polegała ona na hiperwentylacji przez wybraną osobę, a następnie do wstrzymania oddechu jak najdłużej, doprowadzając w ten sposób do omdlenia i złapania przez pozostałe osoby. Przypominają mi się też modyfikacje tej gry, np. poprzez kręcenie się bardzo szybko w kółko. Kolejną grą, która była zakazywana przez nauczycieli była gra w "pieniążka". jedna osoba kładła zaciśnięte pięści na stole, a druga pstrykała monetą w kostki tej osoby powodując często nieprzyjemne obrażenia fizyczne. Nigdy w to nie grałem, ale widywałem starszaków bawiących się w ten sposób. W kwestii bolesnych zabaw była też "pokrzywka" oraz generalnie dużo napierdalania się po rękach, nie potrafię tego nazwać, ale podawało się sobie ręce i naprzemiennie w nie uderzało. przegrywała osoba, która pierwsza odpadła z bólu.
U nas była jeszcze zabawa w zamawianie różnych rzeczy do szkoły, rekordem było 3.5 tony węgla w zimę xD
Materiał na duży plus, jednak uważam, że brakuje równie kultowej gry jaką jest "gra w pieniążka".
Chodzi o grę w ''pieniążka'' którym grało się najczęściej niskim nominałem 20gr lub 50gr, kręciło się nim i druga osoba pstrykając musiała doprowadzić do tego aby pieniążek nadal się kręcił, jeśli upadł to nadstawiało się kostki dłoni i kolega wtedy z całym impetem popychał pieniążek kciukiem w dłoń drugiej osoby. Grało się w to dla rozrywki i poprawy zręczności oraz fajnego ryzyka, ale były zasady że ustało się rundy i ten kto miał więcej punktow to przejmował pieniążek przez co w parę minut można było sobie kupić paczkę chipsów i zdobyć tazosa pokemon lub innego kapsla do również fajnej gry
7:08 zrób ice berga o różnych przekleństwach które wyszły już z użytku lub są zapomniane
Orginalne.
Oj TyTubo raczej niechętnie dopuści do takiego filmiku.
Wyobraźcie sobie cały czas ten pisk podczas Iceberga.
A co do kanapki - jestem w stanie uwierzyć, że ktoś mógł nawet stracić przez to życie. Robiliśmy kanapki często, sam też padałem tego ofiarą i niejednokrotnie serio się bałem, że zdechnę XD. To uczucie przygniatania było pojebane.
Powiem więcej nie tyle przez to można umrzeć co pod wpływem ciężaru jak ktoś ma slabe kości mogą pęknąć żebra lub uszkodzic inne organy
moj chlop ostatnio jak lezalam polozyl sie na mnie i zawolal "kanapka" myslalm ze zdechne a pktem zabije jego😂
Lubię twoje filmy, jesteś dla mnie kimś kogo najlepiej określiłbym jako "comfort youtuber"
Ja pamiętam jak w podstawówce bawiłem się ze znajomymi w "Kręcioł Śmierci" polegała ona na trzymaniu się za ręce w kole i kręceniu się wokół, wraz z czasem kręciliśmy się szybciej i jeszcze szybciej do momentu aż ktoś puści rękę kolegi i reszta leciała do tylu
Jak teraz o tym myślę to była to bardzo ekstremalna zabawa ponieważ bawiliśmy się w to tylko w sali lekcyjnej gdzie wszędzie były ławki, szafki i inne rzeczy z ostrymi rogami
Niestety nasza nauczycielka zakazała nam się w to bawić i w sumie dobrze jak teraz patrzę bo nie jeden był poszkodowany po takiej zabawie
Mieliśmy naprawde dużo szczęścia ze nic sie nikomu nie stało xD
O jezu pamiętam że moja klasa w to grala w jakiejś 3 klasie też właśnie w sali i akuart weszła nauczycielka i ja na nia wpadłam przez przypadek
My rozkręcaliśmy się "indywidualnie" jak szaleni derwisze, z rozłożonymi na boki rękami===kto dłużej wytrzyma a później będzie chodził jak pijak. Ale mieliśmy polewę jak jeden typ się w końcu zrzygał. Takich rzeczy się nie zapomina 🙂
Też się w to bawiłem, ale zwykle zbieraliśmy się na trawniku, na podwórku. Nazwę "kręcioł śmierci" pierwszy raz słyszę, dużo bardziej hardą zabawą, było kręcenie się na karuzeli przez jak najdłuższy czas i próba przejścia jak najdłuższego odcinka bez wypierdolenia się. Trzeba było pilnować czasu na karuzeli, bo kilka obrotów za wiele i zamiast takiej "pijackiej przechadzki" wszyscy po prostu wymiotowali xD
@@papaversomniferum2365i rozkręcałeś karuzelę motorkiem😮
@@alpagaparkowa2084 Nie, dzieciakiem byłem - takim ledwo zaczynającym podstawówkę. Niemniej siła kilku osób dawała wystarczająco dużo mocy.
P.S Widziałem filmy ze skuterem "rozkręcającym" karuzelę i widziałem jak to się kończyło. Mimo bycia młodym i głupim, to w życiu nie wziąłbym w czymś takim udziału - już wolę narkotyki.
No i karuzela, o której wspominam nie mogła być tak rozpędzona, bo sama pamiętała czasy sprzed upadku PRL - tam nie było jak jej rozkręcić, bo były to po prostu 4 ławeczki na słupie, a Tobie chodzi o te "nowsze" w podłogą na poziomie ziemi.
Pozdro!
10:10 My mieliśmy inną wariacje tej gry "kapsle". Nie pamietam zeby ktoś rysował trase na asfalcie/betonie. U nas szło się do piaskownicy z betonowym murkiem (zazwyczaj kwadratowa lub prostokatna) i na tym murku robiła się linie startu która była jednocześnie linią mety i z piachu budowało się przeszkody: suchy piasek jako ala takie wydmy gdzie kapsel po pstryknieciu nie wiadomo gdzie poleci, i trzeba było odbijac go ostrożnie, skocznie z mokrego piachu gdzie można było ryzykować i probować przeskoczyc dane etapy, a także ścianki w rogach ze sporych płaskich kamieni gdzie można było zaryzykowac odbić kapsla żeby jednym pstryknieciem zrobić zakręt. Jak komuś spadł kapsel po psttryknieciu to wracał na checkpoint ( każdy narożnik trasy)
Pamięta może ktoś taką grę, w której siadano w kółku i (klepalo się po rękach?) Śpiewając coś w stylu "ore madore omadeo rik itiki , a kończąc po raz dwa trzy ostatnie klepnięcie bodajże eliminowało zawodnika z gry ? Jak to się nazywało ?
onse madonse flore
A to nie było tak że siedziałeś w kółku i ktoś klepał i musiał kółko zrobić i usiąść na jego miejscu
ance kamance
@@arbusik To jest to !
U m nie się mówiło na to 'onse madonse', i spiewalo sie to tak xd:
onse madonse floree
omade
omade
omadeo deo riki tiki
sprzedajemy naleśniki (narkotyki)
naleśniki (narkotyki) są gorące (trujące) i kosztują 3000
raz
dwa
trzy
dzięki za odcinek, super sprawy mi przypomniałeś :D kilka nawet nie znałem. Oto moje propozycje
1. Państwa i miasta nożykiem lub scyzorykiem - rysowało się wielkie koło 2-4 metra średnicy i wbijając nożyk kroiło się pole koła zawłaszczając kolejne kawałki. (dużo tłumaczenia)
2. piaskownica jako ring bokserski lub zapaśniczy :D
3. spływy zapałek (najlepiej po ulewnym deszczu) wzdłuż ulicy - oczywiście w formie wyścigowej ;)
4. Nacieranie przeważnie dziewczyn lub czasami jakiś "gamoni z podwórka" zawartością świeżo zawiązanych owoców dzikiej róży, z których po rozłupaniu wyciągało się, bardzo mocno swędzące w kontakcie ze skórą, nasionka
5. ganianki i chowanego w piwnicach
6. włażenie po balkonach klatek schodowych na 1pietro, mistrzowie ( u mnie w bloku) nawet 3 piętro zdobywali.
edit
zabawa hazardowa na hajsik :D - gra w dołek lub kratki
jezeli mam byc szczery,bardzo brakowalo rozbudowanych icebergow na polskim yt.TZK to ostatnio moj ulubiony kanal
Zabawa w przeklinanie przypomniała mi jak za dzieciaka byłam giga grzecznym dzieckiem a kiedyś starsi kuzyni namówili mnie do złapania sie za język i powiedzenia "pies w dole" a gdy to zrobiłam to pobiegli do dorosłych mówiąc że mowie brzydkie rzeczy XD
Ja jak miałem z 10 lat to stworzyłem RPG irl i każdy patyk miał swoje statystyki i tak się bawiliśmy z sąsiadami ;D
ale siebie wzajemnie tłukliście czy krzoki
Gra w zbijaka to nie tyle błędna nazwa zabawy w dwa ognie, ale u mnie to była nazwa na nieco inną zabawę. Też rzucało się piłką i eliminowało, ale nie było drużyn, każdy rzucał w dowolnego uczestnika.
Ale mi mega nostalgie zaserwowałeś w 5:45 jest moja szkoła podstawowa. Teraz kończę liceum.
tak słuchając w 24:00 mam pomysł na kolejny iceberg, najgłupsze najbardziej szkodliwe przesądy, moja kobieta jest przesądna, straszył bym ją nimi xD
Współczuję żonie męża, który wykorzystuje jej słabości żeby się pośmiać ;)
Ja znam masę przesądów, przesądy to bylby idealny temat na iceberg, serio, chyba niektore z najglubszych jakie znam to to ze nie wolno sie "patrzec na pioruny", że jak głaskasz kota jak jest mały to będzie miał "chorobę sierocą", że piorun może trafic przez szybę i że nie wolno podawać sobie przez prog rzeczy xD
@@Wojti2000Zapasowe Jak staniesz na łączeniu chodnika stanie się coś twojej mamie(chyba w krzyżu łupnie) xD
@@Wojti2000Zapasowe Jeszcze "nie pij herbaty z łyżeczką, bo sobie oko wybijesz"
To byłby dobry iceberg, przesądów jest naprawdę sporo i raczej każdy zna kogoś, kto wierzy w przesądy, albo o nich wspominał dla zabawy.
Znalezienie twojego kanału spadło mi z nieba, twój głos zajebiście pasuje pod takie coś, rozwijaj się mordziu, propsuje i pozdrawiam
większości tych gier nie znam oprócz tych z pierwszej warstwy :) u mnie graliśmy w gumę, ciuciubabkę, odbijanie piłki siatkowej od ściany na różne sposoby, fikołki na trzepaku lub drabinkach, budowanie baz z kartonów i patyków gdzieś w krzakach, zośka. Na osiedlu mieliśmy betonowy stół do ping ponga, ale nikt na nim nie grał, dzieciaki bawiły się w rekina. Jedna osoba była rekinem i chowała się pod stołem i próbowała dotknąć pasażerów na łodzi, czyli dzieciaki na blacie. Z gier przedszkolnych pamiętam łapki, anse kabanse i kolory. Z bardziej hardkorowych zabaw pamiętam pokrzywkę (skręcanie skóry na ręce), wyścigi w drewniakach i plucie na klatce schodowej (wchodziło się na najwyższe piętro i spluwało między barierkami, wygrywała ta osoba, której mela poleciała najniżej)
Czekałem na Słoneczko, wiedziałem ze będzie nisko :D i tez nigdy nie słyszałem o przypadku żeby ktoś w to realnie zagrał.
U nas w podstawówce była jeszcze zabawa w udawanie skoków narciarskich (czasy świetności Małysza), No i może niezbyt pochlebna zabawa ale jeździło się tez na rowerze w jakieś opuszczone budynki i wybijało w nich szyby kamieniem 🙄
zabawa w piaskownicy w cztery rogi, mam chusteczkę haftowaną, gra w palanta, tego mi brakło ale i tak zrobiłes dobry materiał. Dziękuje
A co z zabawą w strzelanie sobie monetami w kostki? Pamiętam jak największe kozaki brali monety 5 złotowe (najgrubsze i najcięższe), kładli pięść w pozycji jakby uderzali pięścią od góry w stół, a pod kciukiem czy jakoś tak mieli monetę, rozpędzali ją i uderzali nią w rękę przeciwnika. Często kończyło się widokiem krwi. Pozdrawiam, dobry materiał!
Taaak, a później były przechwałki kto miał najbardziej rozwaloną pięść xD
Jak w Zerówce się bawiłem w wojne, to można było też kogoś złapać od tyłu za ręce (tak jakby zakłuć w kajdany), i wziąć go do swojej bazy jako jeńca. Można było tego jeńca zmusić do walki po naszej stronie, i miał wtedy wybór: albo walczyć po stronie wroga, albo się sprzeciwić, i w rezultacie zostać zastrzelonym i wykluczonym z zabawy
Ja pamiętam że jeszcze jakoś w 2019 bawiłem sie z kuzynkami w Igora,nie wiem czy ktoś z was kojarzy tą zabawe czy poprostu w naszych rejonach była popularna ale może kojarzycie ją
Chodziło w niej o to że było np. 5 pytań powiedzmy
Jak masz na imie
Ile masz lat
Gdzie mieszkasz
Jaki masz zawód
Jak wielki masz majątek w zł
1 osoba rzucała i np. mówiła że masz na imie Bożydar i jak złapiesz to tak masz na imie jak nie to rzuca jeszcze raz z inną propozycją imienia
CHYBA ŻE
Jak osoba rzucająca powie igor i złapiesz piłke to możesz sobie wybrać imie jeżeli nie złapiesz osoba rzucająca wybiera ci imie
I tak kolejne pytania
A na koniec zabawy sie przedstawiamy typu:
Mam na imie Kunegunda Stópka mam 800 lat mieszkam pod mostem i pracuje jako zakonnica
PLIS POWIEDZCIE ŻE NIE TYLKO JA SIE W TO BAWIŁEM ODEZWIJ SIE KTOŚ W KOM
Zawsze fajnie się ogląda takie rzeczy z przeszłości i są "oblokowywane wspomnienia". Choć też ciekawie jest gdy coś się miało kompletnie innego niż jak to jest w filmiku jak u mnie zbijak i dwa ognie to były dwie różne gry albo wyścig pokoju to była gra w kapsle i bardzo dużo w to graliśmy w latach 00. Kebab nazywał się żółwiem i było to też dosyć mocno znane określenie choć potem dzięki internetowi dowiedziałem się, ze w większości w Polsce był o to nazywane kebabem
U mnie to co autor filmu nazywa prawdziwym cymbergajem (19:40) było po prostu "grą w piłkę nożną". A gra w piłkę nożną monetami, opisana później (20:00)... też była "grą w piłkę nożną " 🤷
W tę drugą zresztą u mnie grało się słodyczami typu M&Ms, Skittelsy czy Lentilki, przy czym słodycze nie nadające się do dalszej gry były po prostu zjadane i zastępowane świeżymi.
Ja i kolega kiedyś ulepszyliśmy papier kamień i nożyce i zabawa nazywała się papka nóż. W tej zabawie było z 50 przedmiotów.
Też wymyślałam z siostrą jakieś dziwne wersje papier kamień nożyce. Wymyśliłyśmy nawet taką, w której po prostu pokazujemy byle co, a potem kłócimy się co powinno wygrać.
Nie ma mojej chyba ulubionej gry czyli POLICJANCI I ZŁODZIEJE w której znajdują się 2 drużyny jak sama nazwa mówi zaczynało się w jakimś punkcie wybierało się policjantów i złodziejów, ustalało się dany obszar gry, policjanci odliczali czas zazwyczaj jak dobrze pamiętam była to minuta a złodzieje w tym czasie musieli uciec i najlepiej się schować by nie zostać złapanym(były też tam zasady typu że nie wchodzimy do pomieszczeń np. do klatki w bloku). Największym minusem chyba tej gry było to że jak byłeś złodziejem i się dobrze schowałeś nie wiedziałeś kiedy wyjść XD ale no zabawa fajna.
Ogółem jeszcze kilka od siebie dodam:
GRA W MELONA grało się w nią zazwyczaj na placu zabaw gdzie jedna osoba miała zawiązane oczy i próbowała złapać osobę na placu zabaw która mogła się po nim swobodnie przemieszczać tylko w taki sposób by "melon" cię nie dotknął jeżeli cię dotknął wtedy ty się nim stawałeś
CIUCIUBABKA w zasadzie to bardzo podobna do gry wyżej albo może nawet ta sama tylko u nas się mówiło Gra w Melona jako na placu zabaw a ciuciubabka na otwartej przestrzeni aczkolwiek może być też tak że czymś się różniły tylko już mogę nie pamiętać
GRA W KRÓLA polegało na kopaniu piłką np. w ściane u nas jak dobrze pamiętam jak nie trafiłeś dostawałeś K potem R itd. jeżeli wszystkie litery uzbierałeś odpadałeś pewnie zasady ogólnie się trochę różniły ale tak jak wspominałeś każde podwórko się rządzi swoimi prawami
GRA W KANTE swoją drogą też jedna z ulubionych (mogłem to źle napisać no bo nigdy nie stosowałem tego w formie pisemnej i też nie wiem czy to nie ma innej nazwy) jest to też gra związana z piłką nożną gdzie był bramkarz i kilka osób. Zasady tej gry jeżeli nie trafiłeś do bramki do stawałeś na nią wyjątkiem był strzał z pięty i jeżeli piłka trafiła w słupek(w poprzeczkę też) oraz jeżeli strzał był za połowy. Strzał normalny był za 1 punkt, z główki za 2, z piętki za 3 (o ile dobrze pamiętam) jeżeli ogólnie uzbierało się bodajże 5 to dzieci szybko musiały uciec a w tym samym czasie bramkarz szybko musiał złapać piłkę i krzyknąć STOP w tym czasie pozostałe dzieci musiały stanąć w miejscu a bramkarz musiał zrobić 3 duże kroki(zazwyczaj to było coś a la skoki) od końca pola karnego jeżeli kogoś trafił to on stawał na bramkę(pamiętam też że czasem się grało tak że jak osoba którą dotknęła piłki udało się jej trafić do bramki to wtedy nie stawała na bramce) warto wspomnieć że bramkarz nie mógł cię trafić piłką jeżeli stałeś za linią boczną albo bramkową(w momencie gdy nie trafił w ciebie piłką mogłeś trafić do bramki lub podać do kogoś kto trafi gdy wtedy trafi również były karne opisane niżej, jeżeli było 6 punktów to były karne jeżeli trafiłeś to dostawałeś wybawiankę(chyba tak to się nazywało) jeżeli nie trafiłeś normalnie do bramki mogłeś jej użyć by nie stanąć na bramce(grało się również bez wybawianke to wtedy punkty były kto zdobył najwięcej wygrywał), natomiast jeżeli udało się zdobyć 7 punktów to po kolei każdy z "wapna" kopał z całej siły piłkę by bramkarz dostał nią w 4 litery. Zapomniał bym dodać że wszyscy oprócz bramkarza mogli dotknąć piłkę raz normalnie, raz piętą, raz główką(w powietrzu mogłeś ile chcesz oraz za połową)
GRA W PUCHARKA polegała na tym że był jeden bramkarz oraz dzieci, Dzieci za zadanie miały trafić do bramki jeżeli ktoś trafił schodził z boiska i przechodził tak jakby do następnej rundy czekając na pozostałych. Kończyła się pierwsza runda wtedy gdy została ostatnie dziecko które odpadało gra się kończyła wtedy gdy odpali wszyscy i został jeden zazwyczaj finałowa dwójka grała do trzech trafionych bramek
BABA JAGA PATRZY osoba która była Babą Jagą stała odwrócona do pozostałych dzieci na słowa baba jaga patrzy odwracała się a dzieci musiały stanąć w miejscu jeżeli ktoś się ruszył wracał na start
PIŁKA PARZY chyba najlepsza zabawa za czasów przedszkola tylko u nas była trochę inna niż w oryginalnej wersji gdzie się podrzuca piłkę i jak ktoś krzyknie piłka parzy nie możesz jej złapać u nas grało się w nią na całą sale były 2 osoby które stały z jednej strony i drugiej strony(a tak to reszta stała pomiędzy nimi) i piłka była toczona, rzucana po ziemi czy tam kopana przez te 2 osoby a ty w tym czasie musiałeś nad nią przeskakiwać bo każdy musiał stać w miejscu jeżeli cię dotknęła odpadałeś
KOLORY nie było chyba tutaj wymienionej a też bardzo fajna gra z przedszkola jak się podrzucało piłkę to się mówiło jakieś kolory, jeżeli ktoś powiedział czarny to miałeś tam jakąś kare (czytając na necie gdyż dokładnie nie pamiętam jak to było) gracz kolejno klęka na jedno kolano, dwa kolana, siada, a potem odpada (może się “odczarować”, kiedy złapie piłkę).
OJCIEC WIRGILIUSZ osoba która nim była musiała pokazać jakąś pozę i pozostałe dzieci musiały ją odwzorować, "ojciec" wybierał to dziecko które najlepiej odwzorowało jego pozę stając się następny "ojcem"
PIENIĄŻEK ta gra polega na tym że ma się monetę i się nią kręci każda następna osoba musi w nią pstryknąć tak by nie przestała się się kręcić jeżeli przestała się kręcić to dawałeś pięść do dołu kostkami i byłeś bity tym pieniążkiem
GRA W ZAPAŁKE u nas ta gra polegała na tym że łapaliście się za ręce i w drugiej ręce chowaliście wszystkie palce prócz dwóch wskazującego i środkowego i biło się tymi dwoma palcami w przedramię kolegi odpadała ta osoba która puściła rękę z bólu była również podobna gra którą nazywaliśmy GRĄ W ŚLEDZIA polegała dosłownie na tym samym tylko zamiast dwoma palcami całą ręką się biło
POKRZYWKA łapało się mocno przedramię kolegi dwoma rękami jedną rękę przekręcałeś do dołu drugą do góry
KUKU BITE zasady są takie same jak w kuku tylko pod koniec jeśli nie zgadniesz koloru lub figury jesteś bity kartami(dlatego często nowe karty się brało bo papierowe były XD) trefl - lekkie uderzenia, pik - słabe uderzenia, karo - mocne uderzenia oraz kier - krwiste uderzenia. W jaki sposób była taka osoba bita? Losowała sobie ze stosu karte jeżeli wylosowała przykładowo 5 trefl to 5 raz została uderzana lekko w kostki(niektórym się nawet nie chciało haha) jak wylosowała asa kier to było 11 krwistych uderzeń(as to największa wartość 11)
To chyba na tyle które pamiętam i grałem można również wspomnieć o WARSZAWIANKA ale nie znam zasad wiem że są zbliżone do wyżej wymienionej gry w kante aczkolwiek nie umiałem w nią grać i jak to dzieciak zawsze mówiłem nie chce mi się oraz co do WOJNY o której mówiłeś w materiale można również poruszyć grę karcianą o tej samej nazwie jest to chyba najprostsza gra karciana który symbol jest wyższy wygrywał
Jeżeli ktoś przeczytał to wszystko to życzę miłego dnia! Podkreślę raz jeszcze każde podwórko miało swoje zasady więc nazwy mogą być inne albo nawet gra została wymyślona na moim podwórku gdyż niekoniecznie to co wymieniłem wszystko było w przedszkolu przykładowo w kuku bite grałem zarówno w podstawówce jak i technikum XD
Król już o tym zapomniałem jak nas gonili bo wiecznie tłuczenie w blok
@@AdamAdam-yi1wy Ja pamiętam jak z młodszym kolegą graliśmy w piłkę koło bloków, trzepaki to bramki i udawaliśmy strzały czy tam obrony z Inazumy Eleven bo pamiętam że to w telewizji leciało jak kopnął któryś z nas piłką w blok to jakaś babka się spruł i mówiła że jej szklanki po pokoju latają nasze granie skończyło się tym jak zakaz gry w piłke nam załatwiła ;/
Ja pamiętam 2 podobne gry do tej którą opisałeś jako KANTE, które miały też wiele różnych wersji. Jedna to były jedynki/pały, a druga tysiąc. W jedynkach każda bramka się liczyła normalnie za jeden punkt. Każdy w polu mógł dotknąć piłkę raz plus właśnie piętki i główki oraz w powietrzu i ogólnie piętka, główka, słupek lub poprzeczka ratowały, czyli nie stawało się na bramce. A normalnie, jak ktoś nie trafił, to stawał na bramce. Były też różne wersje, według jednej była nielimitowana liczba dotknięć piętką i główką, była taka że można było użyć po jednej piętce i główce oraz taka gdzie wgl dotknięcia w powietrzu lub piętki lub to i to nie ratowały ani nie można było dzięki nim mieć dodatkowych dotknięć, tylko liczyły się do tego same główki. Co trzy strzelone bramki był stop, czyli bramkarz robił liczbę kroków równą liczbie bramek od linii bramkowej (lub końca pola karnego w zależności od wersji), a reszta musiała oczywiście stać w miejscu, odkąd bramkarz złapał piłkę i powiedział stop. Była też chyba wersja z trzema krokami, albo że bramkarz po wykorzystaniu wszystkich kroków miał jeszcze plunięcie, czyli mógł się przemieścić tam, dokąd dopluł. Bramkarz mógł zrobić jeszcze stopa po złapaniu piłki w powietrzu po strzale, dlatego strzelało się po ziemi. Wtedy nie pamiętam, czy liczba kroków też była równa liczbie bramek, czy co 3 bramki się zwiększała dopiero, czyli jak było 14 bramek to było 12 kroków (ostatnia liczba podzielna przez 3 (licząc w dół)), czy tylko 3, chociaż pewnie były różne wersje. Też jak ktoś złapał piłkę rzuconą w niego przez bramkarza podczas stopa, to mówił stop i miał własnego stopa i też robił kroki oraz zbijał kogoś. Ogólnie jak był stop i bramkarz w ciebie rzucał, to można było albo próbować ją złapać i zbić kogoś innego, albo zrobić unik, ale były zasady, że nie można było znacząco zmieniać położenia, czyli albo tylko podskoczyć w miejscu, albo się skulić, albo można było chyba trochę zmienić pozycję, ale trzeba chyba było zostawić jedną nogę na ziemi, w jednym miejscu. Pamiętam, że czasem się grało na łańcuchy, czyli bramkarz komuś podawał, a ten specjalnie łapał i próbował zbić kogoś innego albo podać dalej i żeby zbić kogoś jeszcze innego. Ale wtedy jak ten co ostatni złapał piłkę i robił stopa nie trafił nikogo, to wtedy on stawał na bramkę. Pamiętam wgl, jak we wszystkich podobnych grach w piłkę było to nie ma sojuszowania się, czyli współpracy z innym graczem. Było też bezpieczne pole poza linią autu, gdzie nie można było zbijać. Też strzały zza połowy albo zza linii autu ratowały, czyli jak ktoś nie trafił zza połowy, to nie stał. Ale czasem się na to nie grało, bo to było nadużywane często. Poza stopem było też coś takiego jak ekspres, czyli jak była zmiana bramkarza, to można było wziąć piłkę i podać komuś zza linii końcowej przy bramce na główkę, aby strzelił póki nowy bramkarz się jeszcze nie ustawił, albo jak się już ustawił to próbować mu trafić. Też było coś takiego, że można było strzelać normalnie tylko zza pola karnego, a w polu karnym tylko z główki. Były też wersje, że w polu karnym można było strzelać jeszcze z piętki albo z powietrza. Też była wersja, że jak bramkarz podaje piłkę i zaczyna się akcja, to zanim można strzelić na bramkę trzeba zrobić minimum 3 podania. Ogólnie grało się tak chyba do 15, albo do 18, lub 21. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba też grało się różnie, najczęściej do 15,18 lub 21. Ten, kto ostatni stał na bramce po strzeleniu tych 21 bramek, albo kto został zbity przez niego w tym ostatnim stopie, ten miał strzelane karne. I ten kto trafił mu karnego, ten coś mu robił. Grało się albo na dupy, czyli że kopali mu piłkę w dupę, albo na zadania, czyli że ten kto mu trafił karnego wymyślał mu jakieś zadania do wykonania. W tysiąca grało się tak samo, tylko w tysiącu zamiast bramek liczyło się punkty i nie było tych stopów co ileś bramek czy punktów, tylko jak bramkarz złapie piłkę w powietrzu po czyimś strzale. Zwykła bramka była za 50 punktów. A reszta, to były dwie wersje. Według jednej słupek był za 200, poprzeczka za 500, a spojenie i dziura zrobiona bramkarzowi za 1000. Według drugiej słupek był za 100, poprzeczka za 200, a spojenie i dziura za 500. Ogólnie jak ktoś strzelił np. gola od słupka, to gol i słupek się sumowały, czyli było 250 lub 150, w zależności od wersji. Poprzeczka też się sumowała z golem. Tak samo jak po jednym strzale piłka się odbiła od obu słupków, to wtedy było 450 lub 250, w zależności od wersji. Ogólnie w tysiącu nie było też tego ostatniego stopa co był w jedynkach, tylko ten kto stał w momencie wbicia 1000 punktów, ten już ma ewentualne dupy lub zadania. W tysiącu też się raz spotkałem z wersją, w której punkty się nie zliczały wspólnie dla każdego i sumowały, tylko jak był nowy bramkarz to punkty mu się liczyły od nowa i każdy miał własne punkty, które się zapisywały tylko jemu. Jak ten ktoś drugi raz stanął na bramce, to miał te własne punkty z wcześniej zapisane. Czyli ogólnie trzeba było jednemu bramkarzowi nastrzelać w sumie te 1000 punktów. Albo była taka wersja, że punkty były wspólne, ale były takie punkty zapisu, po których dopiero się zapisywały dla wszystkich. To było bodajże 300, 600 i 900. Czyli jak był nowy bramkarz, to te punkty po poprzednim mu się zapisywały dopiero od tych punktów zapisu, czyli miał tyle punktów, ile wynosił ostatni punt zapisu (patrząc w dół). Np. jak nie było nawet 300 punktów, to nowemu bramkarzowi punkty się zerują. A jak było np. 500, to nowemu bramkarzowi zapisuje się 300, bo ostatni punkt zapisu był na 300. A jak np. 700, to nowemu bramkarzowi zapisuje się 600. Ogólnie jedynki i tysiąc to gry, w których każdy znał po kilka różnych wersji zasad. A co do tego, co nazwałeś grą w pucharka, to u mnie to się nazywało sęp na przechodzone. Ogólnie są różne gry w sępa, czyli takie, gdzie gra się na jedną bramkę i kilku graczy gra każdy sam, czyli każdy między sobą rywalizuje. Dlatego nazywa się to sęp. Chociaż jest też sęp drużynowy, czyli po prostu mecz na jedną bramkę. Jedna osoba stoi na bramce, a reszta dzieli się na dwie drużyny. I jak odbierze się piłkę drużynie przeciwnej, to żeby zacząć akcję i strzelić gola trzeba było wyjść za pole karne i stamtąd zacząć akcje. Ale w klasycznego sępa gra się indywidualnie, każdy sam. Sęp na przechodzone, to odmiana sępa, w której jak ktoś strzeli bramkę, to przechodzi do następnej tury. Tutaj też często się grało, że jak odbierze się komuś piłkę, to trzeba wyjść za pole karne i zacząć akcje zza pola karnego. Jak ktoś nie trafi, to po 3 nietrafionych piłkach wszyscy gracze w grze, poza tym, co nie trafił 3 piłki, strzelają karnego. I tak się gra, aż prawie wszyscy nie przejdą do następnej tury i nie zostanie jedna osoba. Ten, kto zostanie ostatni, odpada i nie przechodzi do następnej tury. Chociaż, jak jest dużo graczy, to czasem się grało że w pierwszych turach odpada 2, aby szybciej przejść do finałów. I tak się grało następne tury, aż nie zostało 3 graczy i wtedy był półfinał. W półfinale często się grało do 2 bramek aby przejść, a w finale, gdy zostały 2 osoby w grze, do 3. Ten, kto wygrał finał, wygrywał grę. Też grałem we wspomnianego króla. Pamiętam, że trzeba było trafić w jakąś konkretną ścianę, lub w jakiś jej fragment. Pierwsza osoba se ustawiała piłkę, albo zaczynała z ustalonej wcześniej pozycji i następny gracz musiał jak najszybciej dobiec do piłki po odbiciu od ściany, by nie odleciała za daleko i strzelić z pierwszej (bo można było tylko raz dotknąć piłkę), aby trafić w ścianę. Jak nie trafił, to miał jedną literę, kolejo K-R-Ó-L. A ten, kto był po nim, ustawiał se piłkę gdzie chciał i stamtąd strzelał w ścianę. U mnie się grało, że można se ustawiać piłkę minimum metr od ściany, aby nie było takich chamskich piłek, że ktoś ustawia se piłkę tuż przy ścianie i strzela tak, że się o tą ścianę tylko ociera i leci praktycznie równolegle do płaszczyzny ściany, bo jak ta piłka dobrze odleciała gdzieś w bok z taką trajektorią, to tego się praktycznie nie dało trafić. Jak ktoś dotknął piłkę poza swoją kolejką, to też miał literę i ten, kto miał strzelać, se ustawiał. Każdy miał swoją kolejkę, w której miał strzelać i trafić w ścianę oraz mógł raz dotknąć piłki. Ogólnie trzeba było wywalić piłkę jak najdalej, w sensie aby po odbiciu od ściany odleciała jak najdalej i najlepiej pod kątem, aby wyeliminować innych graczy. Pamiętam, że w królu było straszne "sojuszowanie się", czyli wystawianie sobie piłek itp.
Nie zdajesz sobie sprawy jak głębokie wspomnienie odkopałeś 5 warstwą. Gra w zielone miała miejsce u mnie w podstawówce i ciekawi mnie czy gdziekolwiek grano na tych samych zasadach. Chodziło o posiadania przy sobie czegoś zielonego i "żywego" (kawalek trawy, liść). Zakładaliśmy się o symboliczne kwoty 1zl, 2zł za każdy razem gdy ktoś krzyknął "żywe zielone 1 2 3". Pamiętam chowanie mlecza czy liści po skarpetkach żeby zawsze mieć go blisko. Najlepszy ubaw był przy dłuższej przerwie typu wakacje czy ferie, albo gdy spotykaliśmy kogoś przypadkowo.
Dziękuję za iceberg ❤
Czy ktoś tu też grał w tzw. "boisz się księdza?", czy to tylko wymysł mojej klasy? Gra polegała na zapytaniu się jakiejś osoby czy "boi się księdza" na co ta zwykle odpowiadała nie (choć odpowiedź nie ma większego znaczenia). Później pytający zwykle robił znak krzyża, wymawiając przy tym "w imię ojca i syna..." (choć istniała wersja w której tej części nie było). Na słowo amen (lub, jeżeli nie było znaku krzyża, po prostu mówiąc słowo amen) pytający klaskał w dłonie przy twarzy pytanego. Jeżeli pytany mrugnął, to znaczyło że "boi się księdza" (celem zabawy było oczywiście uniknięcie mrugnięcia)
Bardzo brakuje w pierwszej warstwie gry w gumę, w której, z tego co pamiętam, 2 osoby miały kostki oplecione gumą (takim sprężystym sznurkiem) tak, żeby guma byla napięta (ewentualnie jedna osoba, gdy można było z jednej strony przywiązać gumę np. do jakiegoś słupka). I pozostałe osoby skakały po tej gumie w odpowiedni sposób, ale nie pamiętam dokładnych zasad. xd To było za czasów podstawówki, czyli w moim przypadku przed 2010 rokiem.
Brakuje w pierwszej warstwie też skakanki, ale tej takiej dużej, gdzie 2 osoby kręciły skakanką, a kolejne osoby (zdaje się, że tak do 5-7 osób w środku tej skakanki się mieściło, albo i więcej) próbowały wbić się w odpowiedni moment obrotu skakanki tak, żeby się o nią nie zahaczyły tym samym ją zatrzymując. Pamiętam, że to była domena tylko podstawówki (tak samo jak gra w gumę), a więc przed 2010.
13:25 Dałbym, że nawet do 2013, bo pamiętam, że całe gimnazjum non stop były obione kebaby. Ba, było u nas nawet rozszerzenie tego pranka z kebabami, bo na przerwach zazwyczaj zostawialo się plecaki albo pod salą na podłodze albo (co zdaje się, że było nawet częstsze) na parapecie. Wtedy, po zrobieniu kebaba, wiązało się jeszcze leżące obok plecaki za te linki slużące do regulacji uchwytów na ramiona, i gdy przyszła osoba, która miała zrobionego kebaba, brała szybko plecak chcąc go ułożyć na odpowiednią stronę, i sru, wszystkie związane plecaki na podłogę. xd Była jeszcze wersja o wiele szybsza, bo bez kebaba, a po prostu z tym wiązaniem linek plecaków. Efekt podobny.
13:27 Haha, tak samo.
Skoro w warstwie pierwszej pojawiła się gra w 2 ognie, która była tak naprawdę grana tylko na w-f'ie, to dodałbym tutaj też inną grę z w-f'u, choć nie wiem jak popularną, czyli grę w palanta. Pamiętam, że w gimnazjum gralo się w to na potęgę (lata 2010-2013). Gra niby była podobna na pierwszy rzut oka do bejsbolu, ale jednak nie do końca. Były 2 drużyny. Jedna, z której każdy po kolei wybijał piłkę, a w drugiej próbowali tą wybitą piłkę złapać. Wydaje mi się, że drużyna, która łapała, wygrywała za samo złapanie piłki (bez jej wcześniejszego odbicia od ziemi) i następowała zmiana drużyn - wystarczyło złapanie raz lewą ręką, 2 razy prawą lub 5 obiema (jakoś tak to chyba było). Drużyna wybijająca wygrywała, gdy wszyscy czlonkowie drużyny przebiegną naokoło całego pola do gry (zazwyczaj za ustawionymi słupkami, które były "bazami"). Osoba wybijająca miała 3 próby na wybicie piłki (takiej do tenisa) i piłka ta musiała trafić w obrębie pola drużyny próbującej złapać tę piłkę. Gdy osoba odpowiednio wybiła piłkę to zaczęła biec przez wszystkie bazy. W momencie, gdy ktoś złapał piłkę (oczywiście bez wcześniejszego odbicia się od ziemi), to wszyscy aktualnie biegnący musieli wrócić do wcześniej przebiegniętej bazy (osoba, która złapała pilkę mogła ją odrzucić za pole wybijających, ale nwm czy nie mogła wtedy rzucić też tą piłką w osobę biegnącą niebędącą przy bazie, żeby ta cofnęła się do początku). Mogłem sporo namieszać w opisie, bo ostatni raz grałem w to ok. 10 lat temu.
W butelkę grało się również podczas domówek sylwestrowych ale i nie tylko. Jeśli chodzi o propozycje innych zabaw dzieciństwa to wymieniłabym Ringo czyli zabawę polegająca na rzucaniu gumowym kółkiem tak, aby upadło na boisku drużyny przeciwnej, a także Frisbee, które jest polegającą na rzucaniu i łapaniu specjalnego okrągłego dysku zabawą nie tylko dla ludzi, ale również dla psów.
Ja z dzieciństwa pamiętam jeszcze bierki, państwa miasta, grę w statki , i tzw gra w kolory. Stawało się w kręgu i rzucało się piłką do siebie nawzajem przed rzutem mówiąc kolor. Gdy ktoś przed rzutem powiedział kolor "czarny" to nie można było łapać piłki, inaczej się odpadało.
Szkoda, że nie dodałeś chociaż jednej zimowej zabawy/gry. Jako że pochodzę ze wsi, to mieliśmy tego sporo. Bitwy śnieżkami, granie w hokeja na zamarzniętym stawie, budowanie iglo, kuligi, czy zjeżdżanie z górki na workach wypchanymi słomą, albo gąbką. Ehh... dobre to były czasy.
16:45 polowe swojego dziecinstwa gralem w Manzo :) piekne wspomnienia. Gra z zalozenia bardzo podobna do koreańskiego SQUID - tej gry od ktorej zaczynal sie serial SQUID GAMES
1. U nas w szkole jeszcze istniała gra w "czarne", coś w rodzaju berka, ale z uwagi na to, że na podłodze były czarne i białe płytki, to po wejściu na czarne było sie odpornym na działanie berka, a tak naprawdę po prostu łapało sie jedną osobę i każdy stawał na czarnym i nie biegał.
2. Inną grą, która pamiętam jest głupi jaś, była jedna osoba, która była głupim jasiem i stawała na środku okręgu złożonych z innych osób, te osoby rzucały do siebie piłki (nie pamiętam, czy sie coś wtedy mówiło) i gdy głupi jaś złapał piłkę, to sie z nim zamieniało.
3. Kolejna, która nie mam pojęcia czy w ogóle była popularna gdzieś indziej to "kret" i "krokodyl", które nie do końca były zabawami, raczej żartami.
W krokodylu chodzilo o to, że osobie, która nie nic sie nie spodziewa chwytało się rękami za oba pośladki i ściskało mówiąc właśnie krokodyl. Kret działał podobnie, ale składało sie ręce jak do modlitwy i wtedy próbowało sie trafić w czyjś tyłek. Co ciekawe, nie pamiętam, aby ktokolwiek kiedykolwiek w moim otoczeniu zrobił tak dziewczynie, to raczej chłopaki chłopakom.
U nas w szkole była kombinacja dwóch ogni, czyli 4 ognie, w które grało się na dużej sali gimnastycznej. Wtedy zbity gracz mógł iść na któryś z boków i było trudniej, bo można było oberwać z każdej strony. Ja za każdym razem zostawałam ostania, bo jestem malutka i bardzo zwinna, ale za to nie potrafię za bardzo łapać dużej piłki, więc potem bardzo długo po prostu próbowano we mnie trafić bez skutku :D Tym samym rzucający się też męczyli bardzo :P
Oprócz tego grało się czasem w ziemniaka, ale nie pamiętam już na czym to polegało, bo w to rzadko grałam.
Za to uwielbiałam grać z sąsiadem w czołgi, czyli dookoła piaskownicy na jej murku robiło się z piasku takie małe kopce, w nie wtykało się gałązki. W tak przygotowane czołgi rzucało się kamieniami, jeśli z któregoś czołgu wypadła gałązkowa armata, to ścierało się ją z murku i oczywiście wygrywał ten, któremu zostało najwięcej czołgów. Gracze stali po przeciwnych stronach piaskownicy. Można było grać w dwie osoby lub w kilka, w zależności jak duża była piaskownica :)
Inną grą też było rysowanie długopisem na kartce w kratkę jakiegoś kształtu, najczęściej prostokąta, a na jego środku zaczynało się rysować na przemian linie, które sięgały z początku tylko jednego boku krateczki. Jeśli można było narysować linię tak, aby dotykała innej już stworzonej, to można było poprowadzić kolejną, również "odbić" ją od ściany kształtu. Przy dobrym rozplanowaniu można było wykonać naprawdę dużo ruchów za jednym razem. I generalnie polegało to na tym, aby zablokować przeciwnika, bo każdą kratkę można było oczywiście obrysować dookoła, jak również na ukos, a nie można było nakładać linii na siebie, a tylko rysować nowe. Była też wariacja, gdzie rysowało się bramki na kilka kratek, bodajże dwie i trzeba było trafić w bramkę przeciwnika. Sprytni gracze też potrafili wtedy zablokować przeciwnika tak, aby już nie dało się przejść na drugą stronę.
Z grą "Ziemniak" chodzi o to (wiem bo na wf ludzie w to grają) że są dzieci w kółku i rzucają piłka jak ktoś piłki nie złapie i piłka ją uderzy schodzi do środka kółka i nie mogąc wstać tylko siedzieć musiała ja złapać i jak ją złapała to wracała ona do kółka. Pozdrawiam
Dwa ognie były super, ale cztery ognie to jakaś porażka, jak byłam dzieckiem generalnie nie lubiłam sportu, więc wolałam po prostu być zbitą, odpaść i mogłam sobie siedzieć
Moją ulubioną grą z dzieciństwa była gra w *kamienną twarz* XD
A zabawy z księdzem?
xD
zabawa w "dwa ognie" z jakiegoś powodu u mnie nazywała się "dwaj królowie". A i myślałem że wojna w 1 warstwie to bedzie ta gra karciana xd
U mnie w szkolę grało się w nieco zmodyfikowanego berka tzw. "Zarazę" zwaną też Zarą. Różniło się to tym że, aby wybrać kto będzie zarą to trzeba było zagrać w marynarza. Różniło się to też tym że były bazy. I gdy się w nich stało to nie można było stać się zarą. Co niestety często kończyło się długim przesiadywaniem w bazach, ale często na beki niektórzy wychodzili na niedaleki dystans z bazy by zara to zobaczyła i spróbowała go złapać. Kończyło to się na dwa sposoby albo został on złapany lub udało mu się wkurzyć osobę która jest zarą
Moja rodzina mieszka od wielu pokoleń w poznaniu przy parku wilsona wiec spytam się czy ten incydent z zabawą w "wieszanie greisera" miał w ogóle miejsce 😊
to prawda, zgon jednego z chłopców również
i jak?
Moja Babcia razem z moją Mamą potwierdziły tą informacje... jednak to prawda...
U mnie w podstawówce była dosyć popularna zabawa która polegała na strzelaniu po kostkach monetami. Brało się np. 5zł bo było najcięższe z żelaziaków, wskazujący i środkowy palec stawiało na stole a kciukiem trzeba było pomiędzy nimi strzelić w pięść przeciwnika który opierał ją na stole palcami w dół tak by zadać największe obrażenia. Przegrywał ten który pierwszy się poddał, czasami rozgrywki trwały kilka przerw ;D
To była kontrowersyjna zabawa, ale pamiętam też coś takiego jak "zabawa" w "schiza" (o ile dobrze pamiętam nazwę). Chodziło w tym o to, że osoba stawala tylem do ściany, przechylałą się do przodu z rękami na kolanach i oddychała bardzo szybko przez jakiś czas po czym szybko się prostowała a druga osoba miała za zadania przycisnąć jej klatkę piersiową obiema dłońi tak by ta druga straciła przytomność xD Nie wiem czy to faktycznie działało bo niby były takie przypadki, ale z perspektywy czasu myśląc, to raczej były to symulacje, żeby nabrać zgromadzonych.
Działało. Odcinało cię w pionie a budziłeś się na ziemi. Przez te parę sekund (przynajmniej ja) miałem coś na kształt snów. Bardzo to lubiłem i często prosiłem kolegów żeby mnie docisnęli. Teoretycznie jest jeszcze wersja solowa. Po hiperwentylacji naciągasz skórę na szyi tak żeby ścisnąć krtań. Efekt ponoć ten sam ale jakoś bałem się tej metody.
Ja jeszcze pamiętam Baba Jaga patrzy i Simon mówi i ogólnie gry, w które grałam na w-f np. Murarz albo jak to nazywała jedna wuefistka "Cegiełki" itp.
Btw dzięki za podróż do dzieciństwa:D
mamo mamo ile ktokow do ciebie
U mnie jakieś trzydzieści parę l;at temu w przedszkolu "granie w zielone" też polegało na tym że trzeba było mieć coś żywego zielonego i osoba z którą się grało mogła cię zapytać w każdym momencie czy masz zielone.
I zawsze to musiała być jakaś zielona roślina, listek czy coś.
Była też zabawa w kopanie dołu aż do poziomu wody gruntowej, żeby w dołku zbierała się woda, akurat u mnie na podwórku było to proste, no na głębokości około 50 cm woda już zaczynała się zbierać.
Było też słynne granie w gumę, czyli skakanie przez gumę w określonej kolejności z figurami, gdzie dwie osoby stały po bokach i miały gumę zaczepioną na nogach a trzecia osoba skakała. najpierw trzeba było wykonać ciąg figur na wysokości kostek, potem kolan, pasa pach, szyi i uniesionych rąk. Oczywiście na wysokości głowy wykonywało się to głową i na wysokości uniesionych rąk niesionych rękoma.
A no i granie w "państwa miasta" też było.
W podstawówce graliśmy w grę o nazwie "popychanka" gdzie parę osób (najczęściej 3) stawały na jakieś górce lub skarpie a osoby na dole próbowały się dostać na górę, w tedy osoby z góry musiały zepchnąć ją na dół by ta nie dostała się na szczyt, gra była dość brutalna, zdarzyło się, że ktoś niefortunnie upadł i uderzył głową w ławkę
Myśmy też mieli taką zabawę ale jeszcze gorszą wersję że była górka sieżna i pchając lub rzucając śnieżkami trzeba było zrzucić osobę z górki. A ja próbując wejść na górkę mówiłem że to wzgórze
Monte Casino i jestem Polskim żołnierzem. Xd
O kurde kiedyś złamałem rękę po tej zabawie
Jeeny ale mi przypomniałeś dzieciństwo.
Na śmierć zapomniałem o "cento i licho" a bardzo często mój śp dziadek tak do mnie mówił jak chciał mi coś dać.
Jeśli chodzi o zabawę "nie ma króla w domu" to u nas w przedszkolu odpowiednikiem było "nie ma ojca w domu".
W zbijaku na kapitana mówiło się "matka".
A jeśli chodzi o "koło graniaste" to przypomniało mi się, jak w harcerstwie bawiliśmy się w Laurencję i trzeba było kucać jak w tekście piosenki padało słowa "Laurencja" albo dzień tygodnia.
Jeśli chodzi o "wyścig pokoju" to tylko z opowieści słyszałem o tej zabawie (jestem rocznik 1997), ale graliśmy w coś co jest jego nawiązaniem i trochę "cymbergaja", a mianowicie lepiliśmy z plasteliny małe ludki w dwóch kolorach z numerami na plecach i graliśmy nimi w piłkę na podobnych zasad co w "cymbergaju".
Brakowało mi tylko takich podwórkowych piłkarskich zabaw typu: "kwadraty", "jedno" lub "Król".
Świetny odcinek.
Czekam z nieciepliwością na następne :D
W mojej szkole też jest matka.
Pamiętam że ojciec mi kupił plecak z motywem wielkiej piłki nożnej jako części plecaka, chyba nie muszę mówić dlaczego tylko raz zostawiałem plecak pod klasą xD
9:40 Ta zabawa w wojne nie dawno się skończyła bo ja z kolegami bawiłem się w to do 2012 r a jestem z 2002 XD. Pozdrawiam.
moim faworytem byla zabawa w gumę - szczerze mowiac zazwyczaj gralam w to z kolezankami i chyba nigdy nie widzialam zeby chlopaki w to grali, ale nie wykluczam iż oni tez sie w to bawili - w skrócie dwie osoby stawaly naprzeciwko siebie, trzymając gumę, na rożnej wysokości czy dodającc elementy takie jak poszerzanie czy w inny sposób modyfikowanie krztałtu gumy, aby 3 graczowi było coraz trudniej. Ten 3 gracz zazwyczaj musiał przejść na drugi koniec gumy, bez dotykania jej. Oczywiście można grać w wiecej niz 3 graczy, wtedy natomiast gracz ktory najmniej razy dotknąl gumy wygrywal przy kolejnyh i kolejnych turach.
Szczerze jedne z najlepszych wspomnien z dziecinstwa mam wlasnie z gumą :)
Chłopacy też grali. Najpierw obciach ale jak się wciągnęliśmy to były zawody chłopcy vs dziewczyny. To było pewnie gdzieś do 5-6 klasy podstawówki, czyli u mnie około 95r
Bardzo ciekawie opowiadasz aż wracają wspomnienia aż się łezka w oku kręci 🙂
ja grałem w "wywołuję, wywołuję". Gracze wybierali nazwę kraju np Francja, Luksemburg, Chiny itp, po czym wybierano pierwszego gracza, który wypowiadał formułkę "Wywołuję, wywołuję na największą wojnę światową...", i w tym momencie gracz wypowiadał nazwę kraju innego gracza po czym ten musiał złapać piłkę, którą wcześniej wyrzucił gracz pierwszy. Kiedy piłka leci inni nie wybrani gracze chowają się przed tym co musi ją złapać, kiedy gracz złapie piłkę mówi stop po czym wszyscy co się chowali oraz uciekali jak najdalej od tego gracza zatrzymują się. W tedy gracz z piłką ma 3 kroki, musi je wybrać do danego gracza (najczęściej najbliższego sobie, bądź z tym z którym miał kose) i w tedy rzucał w tego gracza piłką, tamten mógł uniknąć piłki jednak nie mógł oderwać nóg od ziemi. Jeżeli gracz rzucający piłką trafił, ten który dostał tracił jedno życie (było ich 3) natomiast jeżeli, ten który miał uniknąć piłki uniknął jej rzucający tracił serce. Wygrywał gracz który zostanie jako ostatni. Pamiętam że całe osiedle potrafiło zbiegać się i w to grać i nie wiem czy ktoś inny w Polsce bawił się w tą zabawę czy to jakiś wymysł z naszego osiedla. Tą zabawę pamiętam od zawsze, od kiedy zacząłem wychodzić na podwórko . Z góry przepraszam jeżeli nic z tego nie zrozumieliście ale ciężko wytłumaczyć tą zabawę, po prostu trzeba w nią zagrać
Gralem tylko mówiliśmy "wywołuje wywołuje czarne piwko naprzeciwko (nazwa kraju)"
U nas w szkole gra w zielone to było stawanie w kółku niedaleko siebie z piłką i rzucanie do dowolnej osoby jednocześnie mówiąc nazwę koloru. Jeśli powiedziało się "zielony" to osoba powinna złapać, a jakikolwiek inny kolor - nie łapać piłki. Kto się pomylił - odpadał. W sumie fajne ćwiczenie na refleks.
Ty to wiesz kiedy wrzucić odcinek, przeglądałem twój kanał do 15:30 a potem poszedłem na dwór, i cyk odcineczek a ja się 30 minut spóźniłem.
To na coś się tutaj można spóźnić?
Zazdroszczę Ci Twojego wieku młody człowieku... uświadamiasz mi jak stary jestem... Wszystkiego dobrego, dziękuję za filmy.
Super że przywróciłeś starą muzykę do icebergów bo ta podobała mi się najbardziej
Fajny odcinek, ja najczęściej skakałam w gumę, grałam w karty, w makao, wyścig, wojnę (jak usłyszałam o wojnie, to myślałam, że będzie o kartach 😁) a na przerwach graliśmy w zośkę, jak padało, to grało się w państwa-miasta, w statki 😁 na wf lubiliśmy grać w króla, taka pochodna koszykówki :) no i jeszcze "chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki, nie ma nogi" :D no i najważniejsze, wygłupy na trzepaku :D
5:55 u mnie to nie myli kapitany tylko Matki
Najmilszy odcinek jaki kiedykolwiek oglądałam. Dziękuję ci kostka naprawde
Jeżeli chodzi o kebaba, pamiętam jeszcze wariant z 'sałatą', gdzie darło się kartki z zeszytu i napełniało nimi plecak.
Już to pisałem pod 1 postem, ale z jednym kolegą w klasach 1-3 mieliśmy dziwną odmianę berka pod tytułem "Stekowo". Fabuła: musiałem uciekać przed tym kolegą, który udawał, że chce mnie uderzyć stekiem, twierdząc, że takie uderzenie jest mniej więcej tak mocne i bolesne, jak uderzenie łopatą.
Ciekawe zestawienie, o niektorych nigdy nie slyszalem. Osobiscie brakuje mi tutaj tzw. spiocha.
mi się przypomniała gra w "lunatyka", trochę podobne do chowanego, bo chodziło w niej o to, że dzieciaki chowają się na placu zabaw, najczęściej na różnych platformach czy drabinkach, a zadaniem lunatyka jest ich znaleźć z zamkniętymi oczami. pamiętam, że mogła być momentami niebezpieczna zwłaszcza, gdy w grę wchodziło wchodzenie na drabinki z zamknietymi oczami, ale zabawa była przednia :P
świetny materiał :D
Ja miałem indentyczną zabawę tylko że nazywa to się u mnie "Zamknięte oczy".
Jak uslyszalem o grze ktora sie nazywa "Kebab" to troszke sie zdziwilem
dopiero pozniej zoorientowalem sie ze u mnie nazywali to inaczej - żółw moze kto kwestia regionu w ktorym sie mieszka? Pozdrawiam fajny i ciekawy material!
Sądzę że brakuje tutaj dosyć brutalnej gry która powodowała podobne obrażenia na dłoni jak było to przedstawione przy grze w ''kowboja''. Chodzi o grę w ''pieniążka'' którym grało się najczęściej niskim nominałem 20gr lub 50gr, kręciło się nim i druga osoba pstrykając musiała doprowadzić do tego aby pieniążek nadal się kręcił, jeśli upadł to nadstawiało się kostki dłoni i kolega wtedy z całym impetem popychał pieniążek kciukiem w dłoń drugiej osoby. Grało się w to dla rozrywki i poprawy zręczności oraz fajnego ryzyka, ale były zasady że ustało się rundy i ten kto miał więcej punktow to przejmował pieniążek przez co w parę minut można było sobie kupić paczkę chipsów i zdobyć tazosa pokemon lub innego kapsla do również fajnej gry
A gdzie ,,piłka parzy", ja grałem z jedną piłką i zagraniami głową
My w podstawówce normalnie założyliśmy zakład pogrzebowy, w 5 klasie na informstyce uczyliśmy się robić strony internetowe z notatnika więc nawet mieliśmy swoją stronę. Chowaliśmy przeróżne rzeczy - książki, przybory które nam się niszczyły itp. Mieliśmy mały obrzędek i ubieraliśmy się elegancko na pogrzeb
Jeden z dowcipów jeśli chodzi o zieloną noc to było włożenie rąk do cieplej wody, nwm jak to działało ale często gość zlewał się w gacie xD
Zgaduję, że jakis odruch bezwarunkowy, ale lekarzem nie jestem.
sól się sypało na majty i jak się stopiła zostawała zółta plama na prześcieradle
Jak miałam 10 lat to ze znajomymi z kamiebicy bawiliśmy się w siren heada czyli wymyśloną przez nas zabawę, polegającą na tym że jedna osoba która przegrała z resztą w papier kamień norzyce musiała przyłożyć ręce do głowy tak, aby wyglądały jak syreny siren heada, zacząć wyć jak on i go udawać i gonić reszte. Często na spontanie były wymyślane miejsca w których "siren head" nie mógł nikogo złapać, ewentualnie bawiliśmy się w coś takiego że jedna osoba chodziła po podwórku, reszta musiała wyjść z domu udając dzieci które usłyszały w nocy coś dziwnego i jedba z nich trzymała niewidzialną latarke i znajdowaliśmy tą osobę na podwórku i ona musiała udawać potwora który na goni xD. Raz podczas tej zabawy się wywaliłam i udawałam że latarka wyleciała mi z ręki i zwichnęłam noge i musiałam cały czas uciekać na jednej i zostałam "zjedzona" xD. Była też zabawa w "To" polegająca na tym że odwzorowywaliśmy różne sceny z filmu "to" albo dodawaliśmy własne żd np. To zaczą nas gonić i wszystkie miejsca które były głębiej w ziemi albo pomieszczenia np. garaż to były zawsze kanały xD. Wiem że nikogo to nie obchodzi ale wspomnienia mi się włączyły jakimi pojebami bylośmy xD
ZAPOMNIAŁEŚ O ZABAWIE Z WUJKIEM W WANNIE
U nas na podwórku grało się w tzw. "Malarza". Gra ta została mi przedstawiona po przeprowadzce do miasta i nie mam zielonego pojęcia, czy u kogoś jeszcze na podwórku grano w coś takiego. Potrzebna była do tej zabawy grupa osób i najczęściej piaskownica. My mieliśmy piaskownice z ławką umiejscowioną przed nią, co było bardzo użyteczne. Z grupy graczy wybierano jednego, tytułowego malarza, który siadał na brzegu piaskownicy. Reszta siadała przed nim (w naszym przypadku na ławkę), przodem do niego. Malarz wtedy mówił słowa "Malarz maluje..." i wymieniał jakąś rzecz. Mogło to być coś typu samochód lub telefon - wtedy malarz dopowiadał, że chodzi np. o markę lub typ albo mogło być coś prostszego jak kształt lub kolor. Następnie malarz wyznaczał osobę, do której się mówiło: "Mówi się do...". Do wybranej osoby, reszta mówiła na ucho/po cichu swoje wymyślone marki, kolory, itp., a gdy wszyscy skończyli, osoba ta wypowiadała te rzeczy na głos wraz ze swoją propozycją wplecioną w resztę. Nawiasem mówiąc, gdy bawiłem się w malarza, bardzo często ja byłem osobą, do której się mówiło, jako ze byłem najstarszy i miałem najlepszą pamięć z tego tytułu. Po wypowiedzeniu wszystkich propozycji, malarz wybierał jedną i następnie osoba, której propozycja została wybrana przez malarza, musiała stanąć z malarzem do wyścigu dookoła piaskownicy. Albo od razu po wypowiedzeniu propozycji, bez ostrzeżenia, albo na wyznaczonych liniach. Najczęściej na przedłużeniach boków piaskownicy lub uciekający stawał nieco dalej, jeśli malarz był szyb szybszy albo miał dłuższe kończyny. Jeśli malarz złapał uciekającego zanim ten zdołał ponownie usiąść na ławkę, to właśnie on stawał się kolejnym malarzem. Jeśli nie, nowym malarzem zostawał stary malarz. Zabawa nie miała jakiegoś konkretnego celu i zazwyczaj trwała do momentu podjęcia decyzji i jej zakończeniu. Ktoś coś?
Śledzenie żuli praktykuję nadal, ale teraz robię to online - oglądając na YT takie osobistości jak Krzysztof "Knur" Kononowicz, czy Wojciech "Major" Suchodolski. Uzależniająca zabawa.
Niektórzy się dobrze maskują, np. Jarosław "Mexiciano, Meksyko..." Andrzejewski.
ja pamiętam jeszcze grę "w nogę" która polegała na wzajemnym skakaniu sobie na stopy oraz bardzo słabo "od ściany do ściany" co było jakimś wariantem korytarzowego berka, choć mam mgliste wrażenie, że też można było oberwać podczas przebiegania na drugą stronę
Brakuje mi w tym icebergu gry w kapsle która polegała na pstrykaniu kapslami od butelek , od miejsca startu aż do mety zazwyczaj robiło się wtedy różne tory które miały utrudniać dostanie się do mety
Przecież masz o tym w 10:10
@@voltekka7751 a to przepraszam nie zauważyłem
Dla mnie i moich kolegów najlepszą zabawą był... powrót ze szkoły. Niemal codziennie pokonanie 2km do domu zajmowało nam po kilka godzin, a w tym czasie wymyślaliśmy najróżniejsze zabawy jak udawanie komandosów na misji, szukanie kosmitów, udawanie poszukiwaczy skarbów (co objawiało się chodzeniem po rowach, łąkach i wszystkich trudno dostępnych miejscach w okolicy), czy też zwiedzanie jeszcze nie znanych nam dróg, a czasem nawet opuszczonych lub w stanie surowym domów. Często po takich eskapadach kontynuowaliśmy zabawę na swoich podwórkach, a często po drodze zahaczaliśmy podwórka każdego z nas. Z raz czy dwa zdarzyło nam się "podkładać świnię", czyli coś nabroić na czyjejś posesji, ale wiem że wśród niektórych ta zabawa była dość popularna, tak jak np. wrzucanie ludziom do skrzynek pocztowych jakichś mało apetycznych rzeczy typu zepsuta kanapka, lody, ziemia itp. Z innych zabaw mieliśmy także walki na "miecze", czyli kijki, strzelanie z pistoletów na kulki, a zimą obowiązkowo chodzenie po zamarzniętej rzeczce, czy rzucanie śnieżkami. Trochę mnie dziwi brak w materiale takich dla mnie oczywistych zabaw jak właśnie te śnieżki, czy chociażby nie wiem, koci łapci xD Zabaw z dzieciństwa jest nieprzebranie wiele.
teraz sobie przypomniałem o jednej czyli król ciszy każdy raczej wie jak się w nią gra
a to nie raz dwa trzy król patrzy?
@@hubertw1138 tam było baba Jaga patrzy a z królem ciszy chodziło o to że kto się odezwie jako ostatni ten wygrywa
W szkole jest bomba... Nie ważne kto mówi! Na pewno nie Kamil Zdun!
Pomijając zabawy z warstwy pierwszej i paru z niższych to coś kojarzę, że bawiłam się też w forty z koców, dom (układałyśmy z siostrą krzesło w krzakach pod jakimś niskim drzewem wiśniowym i tam się bawiłyśmy) i mapę monet (siostra wkładała grosiki w różnych miejscach w domu, rysowała ich położenia na mapie i szukaliśmy je).