Bycie uczciwym w rozmowie ma sens, kiedy rozmawiamy z kimś inteligentnym i otwartym na zmianę stanowiska. W kwestiach filozoficznych, religijnych i światopoglądowych jednak nie musi mieć to wielkiego znaczenia, bo nie ma nikogo, kto by znał prawdę. Dyskusję można prowadzić tak, żeby wszyscy się ze sobą zgadzali, albo w taki sposób, żeby oponent już nie wracał do swojego stanowiska, co później może pomóc nam krzewić naszą "słuszniejszą" wizję świata. Oczywiście można być w rozmowie grzecznym, miłym, pojednawczym, ale i są takie rozprawy, gdzie nie ma to znaczenia, bo trzeba by było najpierw samemu znać prawdę. Ale ludzie nie koniecznie chcą znać prawdę, bo poznanie prawdy mogłoby się okazać niewygodne dla wielu z nas, dlatego lubimy przekłamywać rzeczywistość. Obstawanie za prawdą może być strzałem w stopę, prawda nie zawsze jest użyteczna.
Jeżeli nie masz nic przeciwko, to wezmę sobie ten komentarz do Q&A. Wprawdzie o nic w nim nie pytasz, ale poruszasz parę ciekawych kwestii, do których chciałbym się odnieść. Chodzi mianowicie o pytania: (1) z kim rozmawiać; (2) czy prawda jest osiągalna; (3) czy jeżeli prawda nie jest osiągalna, to warto jej poszukiwać; (4) czy prawdą jest to, co użyteczne. To trochę za dużo, żeby o tym pisać :) Najserdeczniej!
Tutaj mówię z wybiórczych obserwacji ,ale chochoł ma też inne wcielenia. 1. Zarzucanie komuś chochoła dla zasady. Ktoś musi się tłumaczyć, a publika przez samo oskarżenie straci nieco zaufania do oponenta. 2. Czasami gdy chce się ukryć jakieś niewygodne konsekwencje swoich tez, a przeciwnik je wyciąga można zarzucić że atakuje chochoła. Edit: Na przykład: - Uważam, że każdy dobrowolny stosunek seksualny między dwoma dorosłymi osobami powinien być legalny i tolerowany społecznie gdyż nie wyrządza krzywdy. - Czyli chcesz zmienić kodeks karny, aby kazirodztwo było legalne? - Nie. Atakujesz chochoła. Chodziło mi o coś innego. - Ale to jest konsekwencja.
Świetne uwagi! Dzięki! Bardzo ważne jest to, żeby umieć reagować na chochoła adekwatne do sytuacji. Na przykład: jeżeli wiesz, że tłumaczenie się obniży Twoją wiarygodność, odpowiadasz bardziej zgryźliwie - "To pan powiedział, a nie ja. Ja poprzestaję na twierdzeniu, że...". I wtedy nie brzmi to jak tłumaczenie. Odnośnie do drugiego przykładu, który też jest kapitalny: myślę, że można uniemożliwić oponentowi odpowiedź, iż atakujemy chochoła, odpowiednio formułując pytanie. Chociażby: "Podaną przez Ciebie definicję spełnia kazirodztwo. Czy chcesz zatem powiedzieć, że kazirodztwo jest dopuszczalne?". Dajemy wtedy szansę wycofania się, a jednocześnie wyraźnie wygrywamy. Oczywiście, tego typu riposty w ferworze debaty są to cholernie trudne, ale nie bez powodu retoryki i logiki człowiek się UCZY. Trzeba szybko myśleć, umieć mówić, mieć trochę doświadczenia, stalowe nerwy - i liczyć, że nie spotka się oponenta, który umie to samo, ale lepiej od nas. Najserdeczniej!
Ponownie z podwórka mojej pracy. Firma ma wielomilionowy dochód (nie przychód), ale członkowie zarządu ogłasza kiepski wynik. Nawet przekonują pracowników co do konieczności zaciśnięcia pasa. Dlaczego tak? Bo budzetowo wynik miał być turbowiększy. Czy za chochoła należy uznać wyśrubowane założenia budżetowe?
Myślę, że to zwyczajna manipulacja i hipokryzja. Jest to nie tyle chochoł, ile coraz częściej spotykany argument z solidarności. (Nazwę wymyślam: nikt go jeszcze nie opisał w literaturze). Coś w rodzaju: idą ciężkie czasy, wszyscy niesiemy jeden ciężar, dziękujemy za zrozumienie. Tak postępowały linie lotnicze w trakcie pandemii, kiedy prosiły o zrozumienie w trudnych czasach. Jak brzmiała odpowiedź? "A gdzie byliście, kiedy mój bagaż przekroczył wagę o 10 deko?". (PS. Dowód anegdotyczny: W Stanach przymykają oko na wagę bagaży, a raz dostałem za darmo fast tracka, bo pewnemu Teksańczykowi spodobał się fakt, że jestem z Polski :D) Ale masz rację - jest w tym pewna bezczelność i hipokryzja, charakterystyczna dla korpo-kultury, w której nikt za nic nie odpowiada. To znaczy: ktoś odpowiada, ale jest tak wysoko, że możesz go nigdy nie zobaczyć na oczy. A cała reszta to trybiki wielkiej machiny, ukrytej za owym zbiorczym MY. Raz jeszcze dziękuję za inspirujący przykład! :)
Fajny film. Bardzo doceniam, bo problem jest nagminny. Staram się zwykle stosować tę życzliwość argumentacyjną, ale nie znałem takiej nazwy. Dzięki. W 4:30, moim zdaniem, proponowany steelman (blaszak?) też jest poniekąd Chochołem, bo oryginalne stwierdzenie jest, że „demokracja sprawdza się w co najmniej niektórych przypadkach”, a obalane twierdzenie mówi, że „co najmniej jedna demokracja była bez wad”. Generalnie oryginalne twierdzenie jest zbyt ogólne, żeby dało je się obalić. należałoby określić, co to znaczy, że system się sprawdza, może przede wszystkim dla kogo się sprawdza. Myślę, że autokracja świetnie się sprawdza dla dyktatora. :) Trudno mi przytoczyć kolejnego chochoła, którym byłem potraktowany, bo mam słabą pamięć do głupot. Co do zadań, jestem w stanie podać argument dla pierwszego, choć raczej w dyskusji jednak bym się zgodził, że jednak pewna forma kontroli jest potrzebna, a podane argumenty przeciw wcale nie przeważają nad argumentami przeciw: Prawne zabronienie jakiejkolwiek broni nie usunie jej z czarnego rynku, a zatem zabronienie nawet broni szturmowej (karabiny, granaty) stawia uczciwego obywatela w niekorzystnej sytuacji, gdyby musiał się bronić przed napastnikiem, który zdobyłby taką broń na czarnym rynku. Dodatkowo, posiadanie ciężkiej broni przez zwykłych obywateli zwiększa potencjał odstraszający państwa przed ewentualnym agresorem, który musiałby się liczyć, że bronią dysponuje nie tylko wojsko i policja, ale praktycznie każdy obywatel może ją posiadać i umieć jej użyć. Dodatkowo, kontrolowanie dostępu do broni, wiązałoby się z koniecznością istnienia rejestru posiadaczy takiej broni, co mogłoby ich narażać na konsekwencje, np. gdyby ów agresor wszedł w posiadanie takiego rejestru. Co do drugiego, nie jestem w stanie podać argumentu, ponieważ bardzo trudno zaprzeczyć. Można łatwo je potwierdzić, dając argument, że nauka religii w szkole informuje dzieci na temat różnych przekonań, które ludzie mogą mieć, a zatem zwiększać wrażliwość na różnorodność. Dodatkowo, takie zajęcia powinny pokazywać, że tak naprawdę każdy wyznaje jakąś religię, nawet jeśli powszechnie nie nazywa się tego religią, np. kapitalizm (tu opieram się o definicję religii, jaką prezentuje Y.N. Harari w Sapiens). Tego wymaga zasada życzliwości. Natomiast jak zanegować takie twierdzenie? Jedyne co można zrobić to odpierać poszczególne argumenty za. Chyba, że o czymś nie wiem. :) Już łatwiej byłoby zanegować twierdzenie „nauka religii w szkole nigdy nie przyniosła żadnych korzyści”, bo daje możliwość przeanalizowania konkretnych przypadków. W ogóle odnoszę wrażenie, że w twoim podejściu jest podejście, że koniecznie trzeba zanegować. Z jednej strony jest to słuszne, sam zwykle w dyskusji to praktykuję i neguję nawet argumentami, z którymi się nie zgadzam, żeby wystawić rozmówcę na argumenty, których mógł nie przemyśleć. Jednak robię to, na ogół, tylko wtedy gdy rozmawiam z kimś, kto jest fanatyczny w swoich poglądach (nie wykazuje refleksji na temat tego co mówi). Wiem jednak, że to jest niewłaściwe zachowanie w emocjach. Właściwe podejście polega na zadawaniu pytań, które doprowadzają rozmówcę do zidentyfikowania nieścisłości w tym co mówi.
Wydaje mi się, że nacisk na negację został położony ze względu na przedmiot, o którym traktuje film. Chodzi o nabycie własnej kultury logicznego myślenia dzięki wyłapywaniu ,,chochołów" na co dzień i argumentacji bez ich użycia (ponieważ chochoł jest argumentem negującym przeciwstawiamy mu inny negujący, który nie godzi w logicznie poprawne myślenie i w ogóle w całą kulturę logicznego myślenia). Propozycja steelman = blaszak całkiem interesująca. :)
1.) Dostęp do broni przynosi korzyści. Odp: rozumiem, że koncepcja dostępu do broni ma swoje liczne zalety, np. obywatele są po prostu uzbrojeni, co zwiększa bezpieczeństwo państwa z perspektywy zewnętrznej (innych państw). Jeśli jednak rozważyć konsekwencje, które są obserwowalne np. w Stanach Zjednoczonych i porównać je z krajami europejskimi pod względem przestępczości, to jednak trudno nie zauważyć licznych w historii USA strzelanin szkolnych, czy np. niedawnej próby zdobycia Kapitolu. Skutek widoczny jest też w statystykach przestępczości w w/w krajach, a co za tym idzie, poczucie bezpieczeństwa przeciętnego obywatela może być znacznie niższe, a to prowadzi do skutków, które trudno uchwycić, a które na pewno nie są korzystne. I tu pytanie o steel mana jeszcze - czy preferowanym jest użycie steelmana w obliczu jawnego budowania strawmana przez adwersarza? Mam takie doświadczenie, właśnie z rozmowy o eutanazji - zbudowałem argument opierający się na arbitralności określenia warunków, w których eutanazja może zostać zaakceptowana, oraz na konsekwencjach rozprężenia, do którego może dochodzić w skrajnie liberalnych ustrojach, w których eutanazja może być przeprowadzana od 12 roku życia. Oponentka zareagowała silnymi emocjami argumentując, że czasami na czyjeś męki nie da się patrzeć. I wtedy wzmocniłem ten argument, że faktycznie osoby o wysokiej wrażliwości i mogą mieć szczególne trudności w patrzeniu na czyjeś cierpienie. I tak zbudowanego steelmana następnie zaatakowałem następującym argumentem: patrzenie na cierpienie, które następnie jest projektowane na tę drugą osobę, niekoniecznie musi być prawdą. Znane są liczne przypadki, gdy człowiek nie przejawiający żadnych oznak szczęścia nie skarży się na swoje życie i akceptuje je, oraz chce je kontynuować, nie zważając na liczne niedogodności. Dalsza dyskusja była już bardziej konstruktywna, ale z kolei kosztowała mnie dużo hamowania różnych impulsów, bo początkowa moja rozmówczyni używała właśnie też mało konstruktywnej ironii, o której wspominałeś, a to naprawdę jest sztuką, by będąc w ten sposób atakowanym, jeszcze zdobyć się na "zobaczenie" w drugiej osobie kogoś, kto może mieć jakieś dobre argumenty, mimo że nic nie wskazuje na to, że faktycznie je posiada.
AD 1. Świetnie! Oczywiście, można argumentować, że są w Europie państwa, w których broń jest powszechnie dostępna (takie jak Szwajcaria), ale w których praktycznie nie ma strzelanin. Jestem ciekawy, co odpowiedziałbyś na taki argument :P Jeżeli ktoś argumentuje przeciwko Tobie nieuczciwie, to zamiast na wzmocnieniu jego argumentacji, należy się skupić raczej na tym, żeby wyklarować swój pogląd i sprowadzić debatę na właściwe tory. Steelman to forma kulturalnej dyskusji, ale jeżeli druga strona używa chochołów, to na kulturze najwyraźniej jej nie zależy... W przypadku referowanej przez Ciebie dyskusji sytuacja jest poważniejsza, bo doszło tam do większej liczby cięższych gatunkowo błędów. Struktura jest taka. Twój argument: 1. Kryteria dopuszczalności eutanazji są arbitralne. Odpowiedź: 2. Nie mogę patrzeć na czyjeś cierpienie. Jest to wybieg, który polega zarówno na zmianie tematu (nie ma już mowy o absolutnie realnym problemie arbitralności, ale o własnych emocjach), jak i na argumencie ad misericordiam, czyli odwołaniu do współczucia względem cierpiących. To, co powinieneś zrobić, to odpowiedzieć: "Kwestia wytrzymałości na cudze cierpienie nas tutaj nie zajmuje, bo to problem psychologiczny, a nie moralny. Wrócę raz jeszcze do pytania: jakie kryterium dopuszczalności eutanazji jest tym właściwym?". Nie wiem, na ile odpowiedź, której Ty udzieliłeś, jest skuteczna, bo nie widzę pełnej argumentacji. Wydaje mi się jednak, że argumentowałeś tak. Człowiek może popełnić wspomagane samobójstwo, bo jako racjonalny może podejmować wszelkie decyzje, które prowadzą go do tego, co uważa za szczęście. Nie sposób jednak, patrząc z zewnątrz, powiedzieć, co człowiek uważa za szczęście - nawet jeżeli cierpi, może on chcieć żyć dalej. A więc wszelkie kryteria zezwalające na dopuszczenie eutanazji muszą mieć wyłącznie charakter wewnętrznej decyzji racjonalnego (tzn. dorosłego, zdrowego psychicznie) podmiotu. Co do zaś ironizowania - jeżeli spojrzysz na mój kanał (zwłaszcza na Krótki kurs filozofii praktycznej), to zobaczysz, że jedna z moich dewiz brzmi: nie dyskutuj z tymi, którzy nie są skłonni zmienić swojego zdania. (Tak, wiem, to kontrowersyjne, ale oszczędza dużo czasu i - no cóż - sprawdza się). A osoby, które ironizują, na ogół są pewne, że znają jedyną i świętą prawdę. W takiej sytuacji lepiej uznać, że ma się do czynienia z fanatykiem i poszukać innego rozmówcy! Dziękuję i najserdeczniej!
PS: Wspominanie o tym umniejsza twoją argumentację bo to nie była próba zdobycia Kapitolu a zaplanowana, pokazowa akcja pod publikę na którą było wyraźne przyzwolenie ze strony rządzących. To był czas zamiany władzy i nikt nie chciał brać odpowiedzialności za pacyfikację na siebie. W efekcie zobaczyliśmy cyrkowy występ, grupa dorosłych przechadza się po gmachu jak na wycieczce po muzeum...znaczące w kontekście swoistego upadku USA i jednocześnie zabawne.
Nie mogę się zgodzić z początkowym twierdzeniem, niesie ono bowiem kilka problemów. 1. Nie istnieje jeden uniwersalny wzorzec wrażliwości i empatii w populacji, zależy on bowiem od czasów, kultury, a nawet jednostek. To, co dla jednego budzi wrażliwość i empatię, dla drugiego nie budzi takich uczuć. Kierowanie się kryterium emocjonalnym prowadzi zatem w linii prostej do relatywizmu, a wręcz moralnego solipsyzmu - jeden uważa, że niewolnictwo lub tortury naruszają jego wrażliwość, a inny (np. jakiś psychopata) że nie. I tu teoretycznie kończy się możliwość debaty. Oczywiście najprościej jest powiedzieć, że istnieją obiektywne, niezależne od empatii i wrażliwości argumenty, które czynią coś - na przykład wspomniane niewolnictwo - dobrym albo złym, człowieka zaś, który nie jest w stanie owej empatii odczuwać, kimś wybrakowanym czy wręcz chorym. Ale wtedy odsuwamy się od kryterium wrażliwości, poszukując kryteriów bardziej obiektywnych niż indywidualne czy społeczne poczucie empatii. 2. Najważniejsza zasada filozoficzna głosi, by iść tam, gdzie prowadzi nas argument, a nie tam, gdzie prowadzą nas emocje. Po to wymyślono systemy moralne: żeby mieć uzasadnienie dla naszych działań, które zakorzenia się w racjonalnym namyśle, a nie emocjonalnej reakcji. Nasze emocje prowadzą nas do działań niespójnych, my zaś oczekujemy od teorii moralności, że będzie wewnętrznie koherentna. Oparcie się na wrażliwości i empatii udaremnia możliwość skonstruowania takiej teorii. 3. Można oczywiście głosić tzw. emotywizm, czyli pogląd, w myśl którego każdy sąd etyczny można oddać jako sąd o emocjach, ale - podobnie jak relatywizm - ujęcie to wyklucza odpowiedź na pytanie, co jest dobre, a co złe. Jeżeli zatem pewnego dnia spotkamy psychopatę, który powie "Lubię torturować ludzi", my możemy tylko odpowiedzieć "A ja nie, bo to wbrew mojej wrażliwości i empatii" - i tu kończy się możliwość dyskusji. Ewentualnie można powiązać wrażliwość i empatię z utylitaryzmem, ale to nieskuteczny wybieg, bo utylitaryzm wymaga czasami dokonania okropnych, pogwałcających wrażliwość rzeczy, by osiągnąć większe dobro. Ostatecznie zatem ujęcie emocjonalno-empatyczne kończy albo jako moralny relatywizm, albo jako etyczny antyrealizm. Co do reszty: nie wypowiadam się. Nie będę argumentował ani za eutanazją, ani przeciwko niej. Nie jestem jednak przekonany, czy argumentacja przeciwko wspomaganemu samobójstwu ma coś wspólnego z klasami społecznymi. Faktem jest, że największą liczbę samobójstw notuje się w krajach bardzo biednych, jednak wywodzenie z tej korelacji bezpośredniej przyczynowości wydaje mi się być nieco na wyrost. Gdyby przyjrzeć się życiu jako takiemu, byłoby ono w ogóle trudne do pozytywnego skalkulowania w wymiarze ostatecznych zysków i strat. Dlatego - zdaniem niektórych (np. Kołakowskiego) - powstała religia i dlatego jest ona opium dla ludu. Można zatem powiedzieć, że kolejność wyjaśnienia jest odwrotna: religia nie została stworzona jako narzędzie utrwalenia relacji ekonomicznych, ale raczej wykorzystano ją (na ile świadomie to już inna sprawa) w tym celu. W każdym razie jest to kwestia, którą można dyskutować.
@@PanodFilozofii Heh, ciekawe jest to, że w jednym miejscu używasz sformułowania "emocjonalno - empatyczne", zaś w innym zrownujesz niejako empatię z emocjami. Empatia to zdolność współodczuwania. To ważna właściwość, a nie tylko emocja. Emocje zresztą nie są czymś złym, są ściśle powiązane z myśleniem. Sformułowania typu "oddzielić serce od rozumu", "spojrzeć na chłodno" już same sugerują, że ktoś zamierza działać instrumentalnie, niezważając na krzywdę jaką wyrządzi innym po drodze. Emocje są ważną częścią procesu decyzyjnego, ale nie można zrównywać emocji z empatią. Rozróżnienie wytłumaczę na przykładzie: Kobieta ma problem z emocjami, ma choleryczne usposobienie, często wpada w złość. Ta sama kobieta ma synka wobec którego wykazuje ogromną empatię. Wobec synka nigdy nie zachowuje się w sposób właściwy dla jej ogólnego usposobienia i stanu emocjonalnego. Obecnie konsensus naukowy jest taki, że empatia jest zdolnością, nie tylko emocją. Odnośnie porządku etyczno - prawnego, jest on tworzony przez elity które wcale nie mają na względzie by wszyscy byli szczęśliwi. Prawo jest dla bogatych i stanowione przez bogatych. W socjologii wyróżnia się różne stadia moralności. Wyróżnia się takie stadium, gdzie osoba kieruje się własną wrażliwością, nie zważając na oficjalnie ustanowiony porządek prawny. Porządek prawny nigdy nie odzwierciedlał i nie odzwierciedla prawdziwej moralności. Gdyby nie sprzyjające okoliczności, które pozwoliły klasom najmniej uprzywilejowanym upomnienie się o poszanowanie ich godności i praw, prawo nadal zezwalało by na niewolnictwo, a homoseksualiści byliby zamykani w więzieniach. Wątpię też, aby istnieli ludzie całkowicie pozbawieni empatii (argument "ad psychopatum"). Raczej należałoby postawić pytanie, skąd się tacy ludzie biorą, czy czasem nie są hodowani poprzez autorytarny sposób wychowania, typowy dla rodzin konserwatywnych (Tu odsyłam do ciekawych wniosków z badań nad wpływem autorytarnego wychowania oraz stosowania spankingu w dzieciństwie). Empatia jest pewną zdolnością, właściwością, podobnie jak inteligencja. Absurdem byłoby przecież stwierdzenie, że skoro istnieją ludzie o obniżonej inteligencji to nie można polegać na inteligencji. Tak samo jest z empatią. Podobnie jak IQ - co do zasady im wyższe, tym lepiej, tak samo zdolność empatii. Kultura również nie może być wyznacznikiem empatii. Kultura to raczej chamulcowy w tym względzie. Właśnie o to chodzi, by nie patrzeć na kulturę masową, ale słuchać własnego sumienia. 2. Chodziło mi o ogólne następstwa skupienia się na jakości życia, a nie ubóstwianiu życia jako wartość samą w sobie. Póki co, tak eutanazja jak i samobójstwo są tematami tabu. To błąd, tematy tabu nie powinny istnieć. W konserwatywnej Polsce dostęp do eutanazji pozostaje w sferze marzeń. Tutaj nawet samobójstwo jest wysoce utrudnione.
@@PanodFilozofii może to będzie zbyt pokrętna argumentacja, ale chyba uchwyciłbym się tego, że Szwajcaria nie dzieli większości problemów społeczno-politycznych z resztą świata, a już w szczególności z USA. Brak rozwarstwienia klasowego i społecznego, dobrze działająca demokracja bezpośrednia, względna homogeniczność wyznania, ekstremalnie wysoki standard życia itd. sprawiają, że Szwajcaria nie jest państwem, w którym posiadanie broni stanowi analogiczne zagrożenie, co w innych państwach. Ale jest to argument na szybko i pewnie dziurawy, jak, nomen omen, ser szwajcarski :) Jeśli chodzi o resztę - dzięki za podpowiedź, zwykle bywało tak, że gdy ktoś rzuca strawmana, to łykałem haczyk i podążałem tokiem rozumowania rozmówcy, zamiast zauważyć, że mimochodem przeskakujemy do zupełnie innej dziedziny. Faktycznie lepszą strategią jest wracanie do wątku głównego, bo to albo zakończy rozmowę, albo wymusi zajęcie faktycznego stanowiska w danej sprawie.
To prawda, ale z siewcą śmierć, antyszczepem i foliarzem wiąże się jeszcze inny nieuczciwy wybieg. Chodzi mianowicie o etykietkowanie, czyli nadawanie dyskredytujących określeń (nagrałem kiedyś o tym odcinek w ramach Kącika). A zatem nazwanie kogoś foliarzem to ten sam wybieg, co nazwania go lewakiem, prawakiem, katolem etc. Co gorsza, ten język - a zwłaszcza pojęcie pseudonauki związane z pandemią - przeniknęły tak głęboko, że pojawiają się nawet u tych, których nigdy bym o to nie podejrzewał. (Za kilka tygodni dam tego bardzo wyraźny przykład...) A co do polityki: bardzo brakuje mi modelu brytyjskiego, gdzie nieuczciwe wybiegi się zdarzają, ale poziom debaty jest nieporównanie wyższy niż w naszym kraju. Coraz bardziej się przekonuję, że nie ma przesady w słowach: w Polsce jak w lesie... Dzięki! :P
Dzięki, bardzo fajny pomysł, choć nie sądzę, bym zrobił to lepiej niż fantastyczny Maciej Dombrowski z Uniwersytetu Wrocławskiego, który na ten temat nawet książkę napisał. Ale spróbować mogę! :P
Korpochochoł. Zaproponowano prezesowi by dał niewielkie, zasadne premie kilku pracownikom. Zripostował: -- mam narażać płynność finansową firmy bo kilka osób zrobiło coś ponadprzeciętnie?
O, świetny przykład! Dzięki! Rodzi on oczywiście bardzo problematyczne pytanie: co należy zrobić w takiej sytuacji? Wytknąć prezesowi błąd i narazić mu się? Milczeć? A może powoli zbierać swoje zabawki z tego korpo-kołchozu? PS. Nie, nie trzeba wysyłać SMS-ów z odpowiedzią A, B lub C :P
Nie wiem! Moim szefem jest rektor KUL, który nie ma takich dylematów, bo ja dostaje tyle pieniędzy, ile KUL dostanie z Ministerstwa Edukacji i Nauki :D A mówiąc szczerze: pewnie kulturalnie powiedziałbym coś w rodzaju... "Szefie, zupełnie nie o to chodzi, by wynagradzać wszystkich i zaburzać płynność firmy. Chciałbym po prostu zwrócić uwagę, że osoby, które zrobiły coś dziś ponadprzeciętnie i nie zostaną wynagrodzone, jutro zrobią coś przeciętnie albo poszukają innej pracy". Jest to CHYBA o tyle dobra odpowiedź, że szef wykorzystuje argument utylitarystyczny, który niejako przejmuję w swojej odpowiedzi. Innymi słowy: zaczynam mówić jego językiem. Jak myślisz? :P
@@PanodFilozofii Gdy są ku temu warunki, rozmawiam z prezesem ja albo niektórzy poczciwi koledzy szczebla kierowniczego. Na osobności, uczciwe postawienie sprawy, czasaaaaami pozwala rozmiękczyć szefa. Byle nie w grupie bo wtedy wszyscy to lwy a prezes to Zeus 🤔.
@@PanodFilozofii szef o takim nastawieniu odpowie po prostu: "oczywiście, droga wolna, wypowiedzenie możesz złożyć w każdej chwili". No i wtedy faktycznie albo należy szukać innej firmy, albo zostać, decydując się jednak na to toksyczne środowisko. Tu potrzebny by był wgląd w konkretne korzyści, które płynęły z tej ponadprzeciętnej pracy i nimi właśnie argumentować, np. "Szefie, domknięcie tego projektu przed nowym rokiem pozwoli firmie wprowadzić nowy produkt przed sezonem, a to na pewno odbije się na płynności w taki sposób, że mała premia dla naszego zespołu będzie jak okruch w obliczu tego tortu, z którego Szef będzie mieć cały kawałek. A zadowolony zespół w przyszłym roku tym chętniej zabierze się za podobne działania". Oczywiście to wróżenie z fusów, bo nie znamy szczegółów, ale wydaje mi się, że nakreślając konkretne korzyści, które płyną z ponadprzeciętnej pracy (i to jeszcze takie, którymi szef mógłby pochwalić się w zarządzie :)) mogłoby coś wskórać bez ryzyka "bycia na celowniku". Choć i tu nie wiadomo, bo szef postawiony pod ścianą dobrym argumentem będzie bał się o swój stołek więc... lepiej trzymać się z daleka od korporacji :))
A jeśli mówię, że jestem osobą wierzącą, ale w innego boga, a ludzie na to, że jestem niewierzący, to kto robi chochoła? Albo czemu ateizm oznacza niewiarę w boga, ale w domyśle tego chrześcijańskiego? Kiedyś nawet nie wiedziałem, że ludzie tak myślą.
Oczywiście to osoba, która zarzuca Ci niewiarę, jeżeli wierzysz w niechrześcijańskiego boga, podstawia chochoła. W takiej sytuacji warto zapytać adwersarza: Jak rozumiesz niewiarę? Jeżeli ktoś odpowie: "Niewiara oznacza niewiarę w chrześcijańskiego Boga", wtedy można powiedzieć: "Czyli jeżeli muzułmanin mówi, że wierzy w Allaha, to tak naprawdę jest niewierzący?". Jeżeli ktoś odpowie twierdząco, to znaczy, że nie warto z nim dalej rozmawiać, bo ma ewidentne braki poznawcze. Metoda, którą Ci to pokazuję, to metoda Sokratesa, która polega na umiejętnym zadawaniu pytań w taki sposób, by rozmówca sam odkrył, że przekonanie, którego broni, jest absurdalne. Jestem ciekaw, czy kolejnym razem zadziała :P
Jeśli ktoś tak z tobą rozmawia to jest mocno ograniczony... Niewierzący to niewierzący w żadnego boga... No chyba że ktoś to uściśla, nie wierzę w polską bozię, lub nie wierzę w allaha.
@@sceptikcatholic2334 obecnie. Polskie postrzeganie religii jest zupełnie inne niż na zachodzie, niż w krajach Ameryki południowej, niż w średniowiecznej Europie
@@Hubertoom Bez wątpienia, w każdym razie chciałem tylko zahaczyć o tę ,,bozię", o której wspominasz. Nazwa równie charakterystyczna dla istoty religii w Polsce jak cały polski katolicyzm na tle innych wrażliwości katolickich...
Polemizatorze: Veritas est adequatio intellectum et rei! Czyż nie? :P Ad vocem pytania Piotra: żeby nie było, mi już nie zależy na prawdzie ani trochę. Kręcę te filmy tylko dla pieniędzy i po to, żeby potem nie mówili, że umarłem XD
Bycie uczciwym w rozmowie ma sens, kiedy rozmawiamy z kimś inteligentnym i otwartym na zmianę stanowiska. W kwestiach filozoficznych, religijnych i światopoglądowych jednak nie musi mieć to wielkiego znaczenia, bo nie ma nikogo, kto by znał prawdę. Dyskusję można prowadzić tak, żeby wszyscy się ze sobą zgadzali, albo w taki sposób, żeby oponent już nie wracał do swojego stanowiska, co później może pomóc nam krzewić naszą "słuszniejszą" wizję świata. Oczywiście można być w rozmowie grzecznym, miłym, pojednawczym, ale i są takie rozprawy, gdzie nie ma to znaczenia, bo trzeba by było najpierw samemu znać prawdę. Ale ludzie nie koniecznie chcą znać prawdę, bo poznanie prawdy mogłoby się okazać niewygodne dla wielu z nas, dlatego lubimy przekłamywać rzeczywistość. Obstawanie za prawdą może być strzałem w stopę, prawda nie zawsze jest użyteczna.
Jeżeli nie masz nic przeciwko, to wezmę sobie ten komentarz do Q&A. Wprawdzie o nic w nim nie pytasz, ale poruszasz parę ciekawych kwestii, do których chciałbym się odnieść. Chodzi mianowicie o pytania: (1) z kim rozmawiać; (2) czy prawda jest osiągalna; (3) czy jeżeli prawda nie jest osiągalna, to warto jej poszukiwać; (4) czy prawdą jest to, co użyteczne. To trochę za dużo, żeby o tym pisać :) Najserdeczniej!
Czyli mówisz, że należy pobić wszystkich ludzi, którzy mają na nazwisko Steelman?😅
Tutaj mówię z wybiórczych obserwacji ,ale chochoł ma też inne wcielenia.
1. Zarzucanie komuś chochoła dla zasady. Ktoś musi się tłumaczyć, a publika przez samo oskarżenie straci nieco zaufania do oponenta.
2. Czasami gdy chce się ukryć jakieś niewygodne konsekwencje swoich tez, a przeciwnik je wyciąga można zarzucić że atakuje chochoła.
Edit: Na przykład:
- Uważam, że każdy dobrowolny stosunek seksualny między dwoma dorosłymi osobami powinien być legalny i tolerowany społecznie gdyż nie wyrządza krzywdy.
- Czyli chcesz zmienić kodeks karny, aby kazirodztwo było legalne?
- Nie. Atakujesz chochoła. Chodziło mi o coś innego.
- Ale to jest konsekwencja.
Świetne uwagi! Dzięki! Bardzo ważne jest to, żeby umieć reagować na chochoła adekwatne do sytuacji. Na przykład: jeżeli wiesz, że tłumaczenie się obniży Twoją wiarygodność, odpowiadasz bardziej zgryźliwie - "To pan powiedział, a nie ja. Ja poprzestaję na twierdzeniu, że...". I wtedy nie brzmi to jak tłumaczenie. Odnośnie do drugiego przykładu, który też jest kapitalny: myślę, że można uniemożliwić oponentowi odpowiedź, iż atakujemy chochoła, odpowiednio formułując pytanie. Chociażby: "Podaną przez Ciebie definicję spełnia kazirodztwo. Czy chcesz zatem powiedzieć, że kazirodztwo jest dopuszczalne?". Dajemy wtedy szansę wycofania się, a jednocześnie wyraźnie wygrywamy. Oczywiście, tego typu riposty w ferworze debaty są to cholernie trudne, ale nie bez powodu retoryki i logiki człowiek się UCZY. Trzeba szybko myśleć, umieć mówić, mieć trochę doświadczenia, stalowe nerwy - i liczyć, że nie spotka się oponenta, który umie to samo, ale lepiej od nas. Najserdeczniej!
Ponownie z podwórka mojej pracy. Firma ma wielomilionowy dochód (nie przychód), ale członkowie zarządu ogłasza kiepski wynik. Nawet przekonują pracowników co do konieczności zaciśnięcia pasa. Dlaczego tak? Bo budzetowo wynik miał być turbowiększy. Czy za chochoła należy uznać wyśrubowane założenia budżetowe?
Myślę, że to zwyczajna manipulacja i hipokryzja. Jest to nie tyle chochoł, ile coraz częściej spotykany argument z solidarności. (Nazwę wymyślam: nikt go jeszcze nie opisał w literaturze). Coś w rodzaju: idą ciężkie czasy, wszyscy niesiemy jeden ciężar, dziękujemy za zrozumienie. Tak postępowały linie lotnicze w trakcie pandemii, kiedy prosiły o zrozumienie w trudnych czasach. Jak brzmiała odpowiedź? "A gdzie byliście, kiedy mój bagaż przekroczył wagę o 10 deko?". (PS. Dowód anegdotyczny: W Stanach przymykają oko na wagę bagaży, a raz dostałem za darmo fast tracka, bo pewnemu Teksańczykowi spodobał się fakt, że jestem z Polski :D) Ale masz rację - jest w tym pewna bezczelność i hipokryzja, charakterystyczna dla korpo-kultury, w której nikt za nic nie odpowiada. To znaczy: ktoś odpowiada, ale jest tak wysoko, że możesz go nigdy nie zobaczyć na oczy. A cała reszta to trybiki wielkiej machiny, ukrytej za owym zbiorczym MY. Raz jeszcze dziękuję za inspirujący przykład! :)
Fajny film. Bardzo doceniam, bo problem jest nagminny. Staram się zwykle stosować tę życzliwość argumentacyjną, ale nie znałem takiej nazwy. Dzięki.
W 4:30, moim zdaniem, proponowany steelman (blaszak?) też jest poniekąd Chochołem, bo oryginalne stwierdzenie jest, że „demokracja sprawdza się w co najmniej niektórych przypadkach”, a obalane twierdzenie mówi, że „co najmniej jedna demokracja była bez wad”. Generalnie oryginalne twierdzenie jest zbyt ogólne, żeby dało je się obalić. należałoby określić, co to znaczy, że system się sprawdza, może przede wszystkim dla kogo się sprawdza. Myślę, że autokracja świetnie się sprawdza dla dyktatora. :)
Trudno mi przytoczyć kolejnego chochoła, którym byłem potraktowany, bo mam słabą pamięć do głupot. Co do zadań, jestem w stanie podać argument dla pierwszego, choć raczej w dyskusji jednak bym się zgodził, że jednak pewna forma kontroli jest potrzebna, a podane argumenty przeciw wcale nie przeważają nad argumentami przeciw:
Prawne zabronienie jakiejkolwiek broni nie usunie jej z czarnego rynku, a zatem zabronienie nawet broni szturmowej (karabiny, granaty) stawia uczciwego obywatela w niekorzystnej sytuacji, gdyby musiał się bronić przed napastnikiem, który zdobyłby taką broń na czarnym rynku. Dodatkowo, posiadanie ciężkiej broni przez zwykłych obywateli zwiększa potencjał odstraszający państwa przed ewentualnym agresorem, który musiałby się liczyć, że bronią dysponuje nie tylko wojsko i policja, ale praktycznie każdy obywatel może ją posiadać i umieć jej użyć. Dodatkowo, kontrolowanie dostępu do broni, wiązałoby się z koniecznością istnienia rejestru posiadaczy takiej broni, co mogłoby ich narażać na konsekwencje, np. gdyby ów agresor wszedł w posiadanie takiego rejestru.
Co do drugiego, nie jestem w stanie podać argumentu, ponieważ bardzo trudno zaprzeczyć. Można łatwo je potwierdzić, dając argument, że nauka religii w szkole informuje dzieci na temat różnych przekonań, które ludzie mogą mieć, a zatem zwiększać wrażliwość na różnorodność. Dodatkowo, takie zajęcia powinny pokazywać, że tak naprawdę każdy wyznaje jakąś religię, nawet jeśli powszechnie nie nazywa się tego religią, np. kapitalizm (tu opieram się o definicję religii, jaką prezentuje Y.N. Harari w Sapiens). Tego wymaga zasada życzliwości. Natomiast jak zanegować takie twierdzenie? Jedyne co można zrobić to odpierać poszczególne argumenty za. Chyba, że o czymś nie wiem. :) Już łatwiej byłoby zanegować twierdzenie „nauka religii w szkole nigdy nie przyniosła żadnych korzyści”, bo daje możliwość przeanalizowania konkretnych przypadków.
W ogóle odnoszę wrażenie, że w twoim podejściu jest podejście, że koniecznie trzeba zanegować. Z jednej strony jest to słuszne, sam zwykle w dyskusji to praktykuję i neguję nawet argumentami, z którymi się nie zgadzam, żeby wystawić rozmówcę na argumenty, których mógł nie przemyśleć. Jednak robię to, na ogół, tylko wtedy gdy rozmawiam z kimś, kto jest fanatyczny w swoich poglądach (nie wykazuje refleksji na temat tego co mówi). Wiem jednak, że to jest niewłaściwe zachowanie w emocjach. Właściwe podejście polega na zadawaniu pytań, które doprowadzają rozmówcę do zidentyfikowania nieścisłości w tym co mówi.
Wydaje mi się, że nacisk na negację został położony ze względu na przedmiot, o którym traktuje film. Chodzi o nabycie własnej kultury logicznego myślenia dzięki wyłapywaniu ,,chochołów" na co dzień i argumentacji bez ich użycia (ponieważ chochoł jest argumentem negującym przeciwstawiamy mu inny negujący, który nie godzi w logicznie poprawne myślenie i w ogóle w całą kulturę logicznego myślenia).
Propozycja steelman = blaszak całkiem interesująca. :)
1.) Dostęp do broni przynosi korzyści.
Odp: rozumiem, że koncepcja dostępu do broni ma swoje liczne zalety, np. obywatele są po prostu uzbrojeni, co zwiększa bezpieczeństwo państwa z perspektywy zewnętrznej (innych państw). Jeśli jednak rozważyć konsekwencje, które są obserwowalne np. w Stanach Zjednoczonych i porównać je z krajami europejskimi pod względem przestępczości, to jednak trudno nie zauważyć licznych w historii USA strzelanin szkolnych, czy np. niedawnej próby zdobycia Kapitolu. Skutek widoczny jest też w statystykach przestępczości w w/w krajach, a co za tym idzie, poczucie bezpieczeństwa przeciętnego obywatela może być znacznie niższe, a to prowadzi do skutków, które trudno uchwycić, a które na pewno nie są korzystne.
I tu pytanie o steel mana jeszcze - czy preferowanym jest użycie steelmana w obliczu jawnego budowania strawmana przez adwersarza?
Mam takie doświadczenie, właśnie z rozmowy o eutanazji - zbudowałem argument opierający się na arbitralności określenia warunków, w których eutanazja może zostać zaakceptowana, oraz na konsekwencjach rozprężenia, do którego może dochodzić w skrajnie liberalnych ustrojach, w których eutanazja może być przeprowadzana od 12 roku życia. Oponentka zareagowała silnymi emocjami argumentując, że czasami na czyjeś męki nie da się patrzeć. I wtedy wzmocniłem ten argument, że faktycznie osoby o wysokiej wrażliwości i mogą mieć szczególne trudności w patrzeniu na czyjeś cierpienie. I tak zbudowanego steelmana następnie zaatakowałem następującym argumentem: patrzenie na cierpienie, które następnie jest projektowane na tę drugą osobę, niekoniecznie musi być prawdą. Znane są liczne przypadki, gdy człowiek nie przejawiający żadnych oznak szczęścia nie skarży się na swoje życie i akceptuje je, oraz chce je kontynuować, nie zważając na liczne niedogodności. Dalsza dyskusja była już bardziej konstruktywna, ale z kolei kosztowała mnie dużo hamowania różnych impulsów, bo początkowa moja rozmówczyni używała właśnie też mało konstruktywnej ironii, o której wspominałeś, a to naprawdę jest sztuką, by będąc w ten sposób atakowanym, jeszcze zdobyć się na "zobaczenie" w drugiej osobie kogoś, kto może mieć jakieś dobre argumenty, mimo że nic nie wskazuje na to, że faktycznie je posiada.
AD 1. Świetnie! Oczywiście, można argumentować, że są w Europie państwa, w których broń jest powszechnie dostępna (takie jak Szwajcaria), ale w których praktycznie nie ma strzelanin. Jestem ciekawy, co odpowiedziałbyś na taki argument :P
Jeżeli ktoś argumentuje przeciwko Tobie nieuczciwie, to zamiast na wzmocnieniu jego argumentacji, należy się skupić raczej na tym, żeby wyklarować swój pogląd i sprowadzić debatę na właściwe tory. Steelman to forma kulturalnej dyskusji, ale jeżeli druga strona używa chochołów, to na kulturze najwyraźniej jej nie zależy... W przypadku referowanej przez Ciebie dyskusji sytuacja jest poważniejsza, bo doszło tam do większej liczby cięższych gatunkowo błędów. Struktura jest taka. Twój argument: 1. Kryteria dopuszczalności eutanazji są arbitralne. Odpowiedź: 2. Nie mogę patrzeć na czyjeś cierpienie. Jest to wybieg, który polega zarówno na zmianie tematu (nie ma już mowy o absolutnie realnym problemie arbitralności, ale o własnych emocjach), jak i na argumencie ad misericordiam, czyli odwołaniu do współczucia względem cierpiących. To, co powinieneś zrobić, to odpowiedzieć: "Kwestia wytrzymałości na cudze cierpienie nas tutaj nie zajmuje, bo to problem psychologiczny, a nie moralny. Wrócę raz jeszcze do pytania: jakie kryterium dopuszczalności eutanazji jest tym właściwym?". Nie wiem, na ile odpowiedź, której Ty udzieliłeś, jest skuteczna, bo nie widzę pełnej argumentacji. Wydaje mi się jednak, że argumentowałeś tak. Człowiek może popełnić wspomagane samobójstwo, bo jako racjonalny może podejmować wszelkie decyzje, które prowadzą go do tego, co uważa za szczęście. Nie sposób jednak, patrząc z zewnątrz, powiedzieć, co człowiek uważa za szczęście - nawet jeżeli cierpi, może on chcieć żyć dalej. A więc wszelkie kryteria zezwalające na dopuszczenie eutanazji muszą mieć wyłącznie charakter wewnętrznej decyzji racjonalnego (tzn. dorosłego, zdrowego psychicznie) podmiotu. Co do zaś ironizowania - jeżeli spojrzysz na mój kanał (zwłaszcza na Krótki kurs filozofii praktycznej), to zobaczysz, że jedna z moich dewiz brzmi: nie dyskutuj z tymi, którzy nie są skłonni zmienić swojego zdania. (Tak, wiem, to kontrowersyjne, ale oszczędza dużo czasu i - no cóż - sprawdza się). A osoby, które ironizują, na ogół są pewne, że znają jedyną i świętą prawdę. W takiej sytuacji lepiej uznać, że ma się do czynienia z fanatykiem i poszukać innego rozmówcy! Dziękuję i najserdeczniej!
PS: Wspominanie o tym umniejsza twoją argumentację bo to nie była próba zdobycia Kapitolu a zaplanowana, pokazowa akcja pod publikę na którą było wyraźne przyzwolenie ze strony rządzących. To był czas zamiany władzy i nikt nie chciał brać odpowiedzialności za pacyfikację na siebie. W efekcie zobaczyliśmy cyrkowy występ, grupa dorosłych przechadza się po gmachu jak na wycieczce po muzeum...znaczące w kontekście swoistego upadku USA i jednocześnie zabawne.
Nie mogę się zgodzić z początkowym twierdzeniem, niesie ono bowiem kilka problemów. 1. Nie istnieje jeden uniwersalny wzorzec wrażliwości i empatii w populacji, zależy on bowiem od czasów, kultury, a nawet jednostek. To, co dla jednego budzi wrażliwość i empatię, dla drugiego nie budzi takich uczuć. Kierowanie się kryterium emocjonalnym prowadzi zatem w linii prostej do relatywizmu, a wręcz moralnego solipsyzmu - jeden uważa, że niewolnictwo lub tortury naruszają jego wrażliwość, a inny (np. jakiś psychopata) że nie. I tu teoretycznie kończy się możliwość debaty. Oczywiście najprościej jest powiedzieć, że istnieją obiektywne, niezależne od empatii i wrażliwości argumenty, które czynią coś - na przykład wspomniane niewolnictwo - dobrym albo złym, człowieka zaś, który nie jest w stanie owej empatii odczuwać, kimś wybrakowanym czy wręcz chorym. Ale wtedy odsuwamy się od kryterium wrażliwości, poszukując kryteriów bardziej obiektywnych niż indywidualne czy społeczne poczucie empatii. 2. Najważniejsza zasada filozoficzna głosi, by iść tam, gdzie prowadzi nas argument, a nie tam, gdzie prowadzą nas emocje. Po to wymyślono systemy moralne: żeby mieć uzasadnienie dla naszych działań, które zakorzenia się w racjonalnym namyśle, a nie emocjonalnej reakcji. Nasze emocje prowadzą nas do działań niespójnych, my zaś oczekujemy od teorii moralności, że będzie wewnętrznie koherentna. Oparcie się na wrażliwości i empatii udaremnia możliwość skonstruowania takiej teorii. 3. Można oczywiście głosić tzw. emotywizm, czyli pogląd, w myśl którego każdy sąd etyczny można oddać jako sąd o emocjach, ale - podobnie jak relatywizm - ujęcie to wyklucza odpowiedź na pytanie, co jest dobre, a co złe. Jeżeli zatem pewnego dnia spotkamy psychopatę, który powie "Lubię torturować ludzi", my możemy tylko odpowiedzieć "A ja nie, bo to wbrew mojej wrażliwości i empatii" - i tu kończy się możliwość dyskusji. Ewentualnie można powiązać wrażliwość i empatię z utylitaryzmem, ale to nieskuteczny wybieg, bo utylitaryzm wymaga czasami dokonania okropnych, pogwałcających wrażliwość rzeczy, by osiągnąć większe dobro. Ostatecznie zatem ujęcie emocjonalno-empatyczne kończy albo jako moralny relatywizm, albo jako etyczny antyrealizm.
Co do reszty: nie wypowiadam się. Nie będę argumentował ani za eutanazją, ani przeciwko niej. Nie jestem jednak przekonany, czy argumentacja przeciwko wspomaganemu samobójstwu ma coś wspólnego z klasami społecznymi. Faktem jest, że największą liczbę samobójstw notuje się w krajach bardzo biednych, jednak wywodzenie z tej korelacji bezpośredniej przyczynowości wydaje mi się być nieco na wyrost. Gdyby przyjrzeć się życiu jako takiemu, byłoby ono w ogóle trudne do pozytywnego skalkulowania w wymiarze ostatecznych zysków i strat. Dlatego - zdaniem niektórych (np. Kołakowskiego) - powstała religia i dlatego jest ona opium dla ludu. Można zatem powiedzieć, że kolejność wyjaśnienia jest odwrotna: religia nie została stworzona jako narzędzie utrwalenia relacji ekonomicznych, ale raczej wykorzystano ją (na ile świadomie to już inna sprawa) w tym celu. W każdym razie jest to kwestia, którą można dyskutować.
@@PanodFilozofii Heh, ciekawe jest to, że w jednym miejscu używasz sformułowania "emocjonalno - empatyczne", zaś w innym zrownujesz niejako empatię z emocjami. Empatia to zdolność współodczuwania. To ważna właściwość, a nie tylko emocja. Emocje zresztą nie są czymś złym, są ściśle powiązane z myśleniem. Sformułowania typu "oddzielić serce od rozumu", "spojrzeć na chłodno" już same sugerują, że ktoś zamierza działać instrumentalnie, niezważając na krzywdę jaką wyrządzi innym po drodze. Emocje są ważną częścią procesu decyzyjnego, ale nie można zrównywać emocji z empatią. Rozróżnienie wytłumaczę na przykładzie: Kobieta ma problem z emocjami, ma choleryczne usposobienie, często wpada w złość. Ta sama kobieta ma synka wobec którego wykazuje ogromną empatię. Wobec synka nigdy nie zachowuje się w sposób właściwy dla jej ogólnego usposobienia i stanu emocjonalnego. Obecnie konsensus naukowy jest taki, że empatia jest zdolnością, nie tylko emocją. Odnośnie porządku etyczno - prawnego, jest on tworzony przez elity które wcale nie mają na względzie by wszyscy byli szczęśliwi. Prawo jest dla bogatych i stanowione przez bogatych. W socjologii wyróżnia się różne stadia moralności. Wyróżnia się takie stadium, gdzie osoba kieruje się własną wrażliwością, nie zważając na oficjalnie ustanowiony porządek prawny. Porządek prawny nigdy nie odzwierciedlał i nie odzwierciedla prawdziwej moralności. Gdyby nie sprzyjające okoliczności, które pozwoliły klasom najmniej uprzywilejowanym upomnienie się o poszanowanie ich godności i praw, prawo nadal zezwalało by na niewolnictwo, a homoseksualiści byliby zamykani w więzieniach. Wątpię też, aby istnieli ludzie całkowicie pozbawieni empatii (argument "ad psychopatum"). Raczej należałoby postawić pytanie, skąd się tacy ludzie biorą, czy czasem nie są hodowani poprzez autorytarny sposób wychowania, typowy dla rodzin konserwatywnych (Tu odsyłam do ciekawych wniosków z badań nad wpływem autorytarnego wychowania oraz stosowania spankingu w dzieciństwie). Empatia jest pewną zdolnością, właściwością, podobnie jak inteligencja. Absurdem byłoby przecież stwierdzenie, że skoro istnieją ludzie o obniżonej inteligencji to nie można polegać na inteligencji. Tak samo jest z empatią. Podobnie jak IQ - co do zasady im wyższe, tym lepiej, tak samo zdolność empatii.
Kultura również nie może być wyznacznikiem empatii. Kultura to raczej chamulcowy w tym względzie. Właśnie o to chodzi, by nie patrzeć na kulturę masową, ale słuchać własnego sumienia.
2. Chodziło mi o ogólne następstwa skupienia się na jakości życia, a nie ubóstwianiu życia jako wartość samą w sobie. Póki co, tak eutanazja jak i samobójstwo są tematami tabu. To błąd, tematy tabu nie powinny istnieć. W konserwatywnej Polsce dostęp do eutanazji pozostaje w sferze marzeń. Tutaj nawet samobójstwo jest wysoce utrudnione.
@@PanodFilozofii może to będzie zbyt pokrętna argumentacja, ale chyba uchwyciłbym się tego, że Szwajcaria nie dzieli większości problemów społeczno-politycznych z resztą świata, a już w szczególności z USA. Brak rozwarstwienia klasowego i społecznego, dobrze działająca demokracja bezpośrednia, względna homogeniczność wyznania, ekstremalnie wysoki standard życia itd. sprawiają, że Szwajcaria nie jest państwem, w którym posiadanie broni stanowi analogiczne zagrożenie, co w innych państwach. Ale jest to argument na szybko i pewnie dziurawy, jak, nomen omen, ser szwajcarski :)
Jeśli chodzi o resztę - dzięki za podpowiedź, zwykle bywało tak, że gdy ktoś rzuca strawmana, to łykałem haczyk i podążałem tokiem rozumowania rozmówcy, zamiast zauważyć, że mimochodem przeskakujemy do zupełnie innej dziedziny. Faktycznie lepszą strategią jest wracanie do wątku głównego, bo to albo zakończy rozmowę, albo wymusi zajęcie faktycznego stanowiska w danej sprawie.
Ostatnie 2-3 lata to kumulacja chochołów. Wątpliwości co do wirusa- siewca śmierci, antyszczep, foliarz. Polityka to wręcz wylęgarnia chochołów.
To prawda, ale z siewcą śmierć, antyszczepem i foliarzem wiąże się jeszcze inny nieuczciwy wybieg. Chodzi mianowicie o etykietkowanie, czyli nadawanie dyskredytujących określeń (nagrałem kiedyś o tym odcinek w ramach Kącika). A zatem nazwanie kogoś foliarzem to ten sam wybieg, co nazwania go lewakiem, prawakiem, katolem etc. Co gorsza, ten język - a zwłaszcza pojęcie pseudonauki związane z pandemią - przeniknęły tak głęboko, że pojawiają się nawet u tych, których nigdy bym o to nie podejrzewał. (Za kilka tygodni dam tego bardzo wyraźny przykład...) A co do polityki: bardzo brakuje mi modelu brytyjskiego, gdzie nieuczciwe wybiegi się zdarzają, ale poziom debaty jest nieporównanie wyższy niż w naszym kraju. Coraz bardziej się przekonuję, że nie ma przesady w słowach: w Polsce jak w lesie... Dzięki! :P
Propozycja: poruszenie w jakimś filmiku filozoficznej spuścizny Stanisława Ignacego Witkiewicza.
Dzięki, bardzo fajny pomysł, choć nie sądzę, bym zrobił to lepiej niż fantastyczny Maciej Dombrowski z Uniwersytetu Wrocławskiego, który na ten temat nawet książkę napisał. Ale spróbować mogę! :P
Cudo👍
Wróć do nas
Korpochochoł. Zaproponowano prezesowi by dał niewielkie, zasadne premie kilku pracownikom. Zripostował: -- mam narażać płynność finansową firmy bo kilka osób zrobiło coś ponadprzeciętnie?
O, świetny przykład! Dzięki! Rodzi on oczywiście bardzo problematyczne pytanie: co należy zrobić w takiej sytuacji? Wytknąć prezesowi błąd i narazić mu się? Milczeć? A może powoli zbierać swoje zabawki z tego korpo-kołchozu? PS. Nie, nie trzeba wysyłać SMS-ów z odpowiedzią A, B lub C :P
@@PanodFilozofii a decydując się na potyczkę z szefem, co byś odpowiedział?
Nie wiem! Moim szefem jest rektor KUL, który nie ma takich dylematów, bo ja dostaje tyle pieniędzy, ile KUL dostanie z Ministerstwa Edukacji i Nauki :D A mówiąc szczerze: pewnie kulturalnie powiedziałbym coś w rodzaju... "Szefie, zupełnie nie o to chodzi, by wynagradzać wszystkich i zaburzać płynność firmy. Chciałbym po prostu zwrócić uwagę, że osoby, które zrobiły coś dziś ponadprzeciętnie i nie zostaną wynagrodzone, jutro zrobią coś przeciętnie albo poszukają innej pracy". Jest to CHYBA o tyle dobra odpowiedź, że szef wykorzystuje argument utylitarystyczny, który niejako przejmuję w swojej odpowiedzi. Innymi słowy: zaczynam mówić jego językiem. Jak myślisz? :P
@@PanodFilozofii Gdy są ku temu warunki, rozmawiam z prezesem ja albo niektórzy poczciwi koledzy szczebla kierowniczego. Na osobności, uczciwe postawienie sprawy, czasaaaaami pozwala rozmiękczyć szefa. Byle nie w grupie bo wtedy wszyscy to lwy a prezes to Zeus 🤔.
@@PanodFilozofii szef o takim nastawieniu odpowie po prostu: "oczywiście, droga wolna, wypowiedzenie możesz złożyć w każdej chwili". No i wtedy faktycznie albo należy szukać innej firmy, albo zostać, decydując się jednak na to toksyczne środowisko. Tu potrzebny by był wgląd w konkretne korzyści, które płynęły z tej ponadprzeciętnej pracy i nimi właśnie argumentować, np. "Szefie, domknięcie tego projektu przed nowym rokiem pozwoli firmie wprowadzić nowy produkt przed sezonem, a to na pewno odbije się na płynności w taki sposób, że mała premia dla naszego zespołu będzie jak okruch w obliczu tego tortu, z którego Szef będzie mieć cały kawałek. A zadowolony zespół w przyszłym roku tym chętniej zabierze się za podobne działania".
Oczywiście to wróżenie z fusów, bo nie znamy szczegółów, ale wydaje mi się, że nakreślając konkretne korzyści, które płyną z ponadprzeciętnej pracy (i to jeszcze takie, którymi szef mógłby pochwalić się w zarządzie :)) mogłoby coś wskórać bez ryzyka "bycia na celowniku". Choć i tu nie wiadomo, bo szef postawiony pod ścianą dobrym argumentem będzie bał się o swój stołek więc... lepiej trzymać się z daleka od korporacji :))
A jeśli mówię, że jestem osobą wierzącą, ale w innego boga, a ludzie na to, że jestem niewierzący, to kto robi chochoła? Albo czemu ateizm oznacza niewiarę w boga, ale w domyśle tego chrześcijańskiego? Kiedyś nawet nie wiedziałem, że ludzie tak myślą.
Oczywiście to osoba, która zarzuca Ci niewiarę, jeżeli wierzysz w niechrześcijańskiego boga, podstawia chochoła. W takiej sytuacji warto zapytać adwersarza: Jak rozumiesz niewiarę? Jeżeli ktoś odpowie: "Niewiara oznacza niewiarę w chrześcijańskiego Boga", wtedy można powiedzieć: "Czyli jeżeli muzułmanin mówi, że wierzy w Allaha, to tak naprawdę jest niewierzący?". Jeżeli ktoś odpowie twierdząco, to znaczy, że nie warto z nim dalej rozmawiać, bo ma ewidentne braki poznawcze. Metoda, którą Ci to pokazuję, to metoda Sokratesa, która polega na umiejętnym zadawaniu pytań w taki sposób, by rozmówca sam odkrył, że przekonanie, którego broni, jest absurdalne. Jestem ciekaw, czy kolejnym razem zadziała :P
Jeśli ktoś tak z tobą rozmawia to jest mocno ograniczony... Niewierzący to niewierzący w żadnego boga...
No chyba że ktoś to uściśla, nie wierzę w polską bozię, lub nie wierzę w allaha.
@@Hubertoom Dościślając, w której ze współczesnych lub historycznych religii na świecie polska bozia stanowi ich systemowy element? :)
@@sceptikcatholic2334 obecnie. Polskie postrzeganie religii jest zupełnie inne niż na zachodzie, niż w krajach Ameryki południowej, niż w średniowiecznej Europie
@@Hubertoom Bez wątpienia, w każdym razie chciałem tylko zahaczyć o tę ,,bozię", o której wspominasz. Nazwa równie charakterystyczna dla istoty religii w Polsce jak cały polski katolicyzm na tle innych wrażliwości katolickich...
Boże, jeszcze komuś zależy na prawdzie? ;-)
Quid est veritas?
Polemizatorze: Veritas est adequatio intellectum et rei! Czyż nie? :P Ad vocem pytania Piotra: żeby nie było, mi już nie zależy na prawdzie ani trochę. Kręcę te filmy tylko dla pieniędzy i po to, żeby potem nie mówili, że umarłem XD