Zawsze czekam z niecierpliwością na następny odcinek. Ciekawa i bezstronna analiza zdarzeń która pozwala nam uczyć się na cudzych błędach. Pozwolę sobie zaproponować temat na któryś kolejny odcinek, chodzi o przerwany rejs jachtu "DOWN NORTH" w 2015 roku który zatonął po 20 milach żeglugi od portu wyjścia w drodze na Grenlandię. Pozdrawiam i życzę wielu dalszych odcinków.
Przeżyłem kiedyś osobiście bunt załogi. Było to za czasów PRL na MS Ziemia Mazowiecka (24 000 DWT, długość 191 m). W roku 1968, więc ledwo rok po zwodowaniu statku, gdy byłem jeszcze licealistą, zaokrętowałem się z rodzicami i braćmi w Genui jako pasażerowie. Wówczas było to możliwe w ramach kilku wolnych kajut pasażerskich. I z przerwami na załadunek w Odessie wróciliśmy na morze Sródziemne, więc tam i z powrotem przez Dardanele, i dalej przez Gibraltar dopłynęliśmy do Rostocku, wówczas w NRD. Taka podróżnicza przygoda, razem jakieś trzy tygodnie. Otóż zanim weszliśmy na statek, z powodu strajków portowców we Włoszech stał on dwa miesiące zablokowany w Genui. Czasy były wówczas inne, inna waluta, i już gdy wchodziliśmy na statek kapitan uprzedził, że ma problemy z załogą. Poszło o kuchnię. Cookowi kończyły się zapasy w zamrażarkach i lodówkach i monotonne jedzenie było, słusznie zresztą, nie w smak znudzonej długim staniem w porcie załodze. A kapitan zwyczajnie nie miał już w kasie statku dewiz. Coś tam podratował go polski konsul, ale też nie mógł za dużo. My jako pasażerowie rzecz jasna przebywaliśmy w części dla oficerów, i w mesie oficerskiej. Jeszcze przed przejściem przez Gibraltar kapitan musiał wręcz zablokować przejście pomiędzy strefą dla marynarzy a częścią oficerską. I jedynych marynarzy, jakich mogliśmy widzieć to były osoby na wachtach na mostku. A na dole statku wrzało. Zatrzymaliśmy się na redzie w Gibraltarze, i tam kapitan dokupił trochę świeżych owoców, czyli same cytryny. Ja z braćmi mieliśmy ubaw, bo co nam tam, gdy po każdym posiłku, prawie identycznym każdego dnia, dostawalismy po kilka cytryn. Wtedy też nauczyłem się jeść cytryny jak zwyczajne owoce, i mam to do dzisiaj. Ale na Biskajach bunt rozgorzał na dobre. Marynarze próbowali sforsować zabarykadowane przejście, pobili też cooka. Kapitan zdołał jakoś ich uspokoić, może obiecał extra premie, tego nie wiem, i jakoś dopłynęliśmy do Rostocku, uniknąwszy wysadzenia nas w szalupie pośrodku Biskajów. Nie pamiętam nazwiska kapitana, ale mógłbym odszukać, gdyż po powrocie do Gdyni odwiedzaliśmy go w domu, a raczej jego córkę, w której mój starszy brat się zadurzył. Pozdrawiam
Dziwna sytuacja... ok, coś tam może było "na rzeczy" z kapitanem nr 1, ale kolejny też był beee? Trudno uwierzyć, chyba dobrych chęci ze strony załogi nie było... 🤔 Spitolili sobie udział w imprezie, o jakiej wielu marzy.
Moim zdaniem całą winę za dziwaczne zachowanie załogi ponosi pierwszy. Według mnie po prostu nie zabrał ze sobą pampersów i trudy rejsu go przerosły. Żeby nie pisać dosadniej. Ja pływam mniejszym co prawda jachtem ale za to z doświadczonym kapitanem. Nigdy nie kwestionuję jego wiedzy ani umiejętności tak samo jak on moich. I jeśli ja po analizie prognoz pogody obstaję przy tym żeby nie wypływać to kapitan ze mną nie dyskutuje nie wypływać to nie wypływać. To nasze wspólne bezpieczeństwo i naszych ewentualnych pasażerów. Mamy do siebie zaufanie i jest git. "Dobry żeglarz uniknie sztormu którego nie można przetrwać i przetrwa sztorm którego nie można uniknąć" Pierwszy i ta jego studencka załoga powinni wpierw poćwiczyć Sasanką na mazurach i to kilka sezonów.
Też stawiam, że jedynym problemem na tym jachcie był pierwszy. Jeśli wysłany z Polski zmiennik kapitana też miał z nim problemy to o czymś to świadczy.
Jak pamiętam internetowe dyskusje z tego okresu, z jednej strony stan techniczny jachtu od początku budził dość poważne zastrzeżenia załogi, a z drugiej tam był dość doświadczony i bardzo ambitny I Oficer, który miewał często inne zdanie niż kapitan.
Zawsze czekam z niecierpliwością na następny odcinek. Ciekawa i bezstronna analiza zdarzeń która pozwala nam uczyć się na cudzych błędach. Pozwolę sobie zaproponować temat na któryś kolejny odcinek, chodzi o przerwany rejs jachtu "DOWN NORTH" w 2015 roku który zatonął po 20 milach żeglugi od portu wyjścia w drodze na Grenlandię. Pozdrawiam i życzę wielu dalszych odcinków.
Przeżyłem kiedyś osobiście bunt załogi. Było to za czasów PRL na MS Ziemia Mazowiecka (24 000 DWT, długość 191 m).
W roku 1968, więc ledwo rok po zwodowaniu statku, gdy byłem jeszcze licealistą, zaokrętowałem się z rodzicami i braćmi w Genui jako pasażerowie. Wówczas było to możliwe w ramach kilku wolnych kajut pasażerskich. I z przerwami na załadunek w Odessie wróciliśmy na morze Sródziemne, więc tam i z powrotem przez Dardanele, i dalej przez Gibraltar dopłynęliśmy do Rostocku, wówczas w NRD. Taka podróżnicza przygoda, razem jakieś trzy tygodnie.
Otóż zanim weszliśmy na statek, z powodu strajków portowców we Włoszech stał on dwa miesiące zablokowany w Genui. Czasy były wówczas inne, inna waluta, i już gdy wchodziliśmy na statek kapitan uprzedził, że ma problemy z załogą. Poszło o kuchnię. Cookowi kończyły się zapasy w zamrażarkach i lodówkach i monotonne jedzenie było, słusznie zresztą, nie w smak znudzonej długim staniem w porcie załodze. A kapitan zwyczajnie nie miał już w kasie statku dewiz. Coś tam podratował go polski konsul, ale też nie mógł za dużo. My jako pasażerowie rzecz jasna przebywaliśmy w części dla oficerów, i w mesie oficerskiej. Jeszcze przed przejściem przez Gibraltar kapitan musiał wręcz zablokować przejście pomiędzy strefą dla marynarzy a częścią oficerską. I jedynych marynarzy, jakich mogliśmy widzieć to były osoby na wachtach na mostku. A na dole statku wrzało.
Zatrzymaliśmy się na redzie w Gibraltarze, i tam kapitan dokupił trochę świeżych owoców, czyli same cytryny. Ja z braćmi mieliśmy ubaw, bo co nam tam, gdy po każdym posiłku, prawie identycznym każdego dnia, dostawalismy po kilka cytryn. Wtedy też nauczyłem się jeść cytryny jak zwyczajne owoce, i mam to do dzisiaj. Ale na Biskajach bunt rozgorzał na dobre. Marynarze próbowali sforsować zabarykadowane przejście, pobili też cooka. Kapitan zdołał jakoś ich uspokoić, może obiecał extra premie, tego nie wiem, i jakoś dopłynęliśmy do Rostocku, uniknąwszy wysadzenia nas w szalupie pośrodku Biskajów. Nie pamiętam nazwiska kapitana, ale mógłbym odszukać, gdyż po powrocie do Gdyni odwiedzaliśmy go w domu, a raczej jego córkę, w której mój starszy brat się zadurzył.
Pozdrawiam
Wow! 🫡
Dzięki za odcinek.
Dzień dobry - dziękujemy za nowy odcinek :)
To komentarz jest dodany dla mamony!
Dziwna sytuacja... ok, coś tam może było "na rzeczy" z kapitanem nr 1, ale kolejny też był beee? Trudno uwierzyć, chyba dobrych chęci ze strony załogi nie było... 🤔 Spitolili sobie udział w imprezie, o jakiej wielu marzy.
Dziwne, z nikim sienie mogli dogadać? Ktoś nieźle mieszał.
Moim zdaniem całą winę za dziwaczne zachowanie załogi ponosi pierwszy. Według mnie po prostu nie zabrał ze sobą pampersów i trudy rejsu go przerosły. Żeby nie pisać dosadniej. Ja pływam mniejszym co prawda jachtem ale za to z doświadczonym kapitanem. Nigdy nie kwestionuję jego wiedzy ani umiejętności tak samo jak on moich. I jeśli ja po analizie prognoz pogody obstaję przy tym żeby nie wypływać to kapitan ze mną nie dyskutuje nie wypływać to nie wypływać. To nasze wspólne bezpieczeństwo i naszych ewentualnych pasażerów. Mamy do siebie zaufanie i jest git. "Dobry żeglarz uniknie sztormu którego nie można przetrwać i przetrwa sztorm którego nie można uniknąć" Pierwszy i ta jego studencka załoga powinni wpierw poćwiczyć Sasanką na mazurach i to kilka sezonów.
Też stawiam, że jedynym problemem na tym jachcie był pierwszy. Jeśli wysłany z Polski zmiennik kapitana też miał z nim problemy to o czymś to świadczy.
@@baronromanvonungern-sternb3076 Tak jest
W załodze musiał być jakiś czarodziej który mieszał jak w więziennej celi. Sytuacje rzadkie wśród załóg młodzieżowych ale wszystko to być może.
Jak pamiętam internetowe dyskusje z tego okresu, z jednej strony stan techniczny jachtu od początku budził dość poważne zastrzeżenia załogi, a z drugiej tam był dość doświadczony i bardzo ambitny I Oficer, który miewał często inne zdanie niż kapitan.
Dziwna sytuacja, prawie jak z Pacyfiku