Trzy szybkie uwagi po przesłuchaniu ostatniego odcinka. Po pierwsze, i najważniejsze, odcinek jest po prostu doskonały. Właściwie z czystym sumieniem mogę napisać, że w stu procentach spełnia moje oczekiwania co do pogłębionej analizy dzieła filmowego. Jest tu absolutnie wszystko- streszczenie głównych wątków, miejsce filmu w kontekście twórczości reżysera, analiza głównych elementów filmowego rzemiosła (reżyseria, scenariusz, wykonawcy, etc.), szerszy kontekst kulturowy (ważny wątek polityki tożsamościowej), analiza krytyczna, mocno pogłębiona interpretacja użytych w filmie symboli, metafor i znaczeń (świetne, oparte na bogatym researchu odniesienia do Moby Dicka, Walta Whitmana etc.) itp. Itd. A wszystko to doskonale ze sobą powiązane i świetnie opowiedziane. Nie ma nudy, nie ma chaosu, jest za to precyzyjnie skonstruowany, niezwykle inspirujący wywód. Myślę, że większość (nie tylko) polskich krytyków może tylko pomarzyć o takim poziomie analizy; choć nie- większość z nich pewnie nawet nie wie, że TAK można pisać o kinie. Wielkie słowa uznania! Druga uwaga- tu wątek polemiczny- absolutnie nie zgadzam się z argumentami, których Pan użył broniąc decyzji reżysera o obsadzeniu głównej roli przez Brendana Frasera (a nie przez aktora z otyłością). Rozumiem i szanuję pogląd o aktorstwie jako sztuce transformacji, tyle że w kontekście problemu bodyshamingu, czy fatphobi Pana wypowiedź w tej kwestii pomija absolutnie kluczowy tu wątek wykluczenia. Brendan Fraser może wybierać różne role i wcielać się w różne postaci niemal bez ograniczeń, do wyboru do koloru. Tymczasem dla osób z otyłością, a już z pewnością dla osób LGBT z otyłością role takie jak w omawianym filmie, kręcone przez uznanych twórców, nominowane do prestiżowych nagród trafiają się niezmiernie rzadko. Aronofsky twierdzi, że przez 10 lat szukał po prostu najlepszego dla tej roli aktora, tyle że dziwnym trafem praktycznie całkowicie pominął fat queer actors (polecam lekturę licznych wypowiedzi przedstawicieli tego środowiska, np. Daniela Franzese, albo tekst Roxane Gay dla NYT pod wymownym tytułem The Cruel Spectacle of ”The Whale”). Brendan Fraser to aktor dobry, ale z pewnością nie aż tak wybitny aby podobnego poziomu aktorstwa nie mógł zapewnić ktoś z rzeczywistą (a nie udawaną) otyłością. Nie rozumiem dlaczego rolę matki w ”Co gryzie Gilberta Grape’a mogła zagrać Darlene Cates, a rolę Charliego musiał zagrać Fraser. A proszę sobie wyobrazić, że dzięki charakteryzacji (albo komputerowym efektom) rolę Fina w Dróżniku odgrywa nie Peter Dinklage a, na przykład, odtwórca głównej roli w Wielorybie. Też ok??? Pana argumentacja przypomina krytykę akcji afirmatywnych wobec Czarnych, czy działań mających zapewnić większą reprezentację kobiet w różnych obszarach życia. Że niby „powinny liczyć się kompetencje, a nie kolor skóry czy płeć”, że „talent powinien decydować, a nie wszelkie inne kwestie” …. W teorii brzmi to dobrze, tak jak teoretycznie dobrze brzmi stwierdzenie, że każdą bez wyjątku rolę powinien dostać po prostu najlepszy aktor- tyle że jest to jaskrawe abstrahowanie od kontekstu społecznego, całkowite pomijanie wieloletniego (albo i wielusetletniego) wykluczenia tych środowisk. Tej perspektywy w Pana wypowiedzi trochę mi zabrakło. Co do samego filmu- jestem wobec niego zdecydowanie bardziej krytyczny. Bardzo cenię wcześnie filmy Aronofskiego, niestety od pewnego czasy chyba za bardzo uwierzył on w swoje posłannictwo Wielkiego Artysty poruszającego Wielkie Tematy. W Wielorybie jak w soczewce widać wszystkie irytujące cechy jego ostatnich produkcji- nieprawdopodobna pretensjonalność, nieznośny patos, banalna dosłowność dialogów, czy tani melodramatyzm wielu scen. Ale najgorsza jest iście łopatologiczna metoda pokazywania odbiorcy, co też ważnego autor miał na myśli, jak daną scenę, dany symbol, daną wypowiedź należy interpretować. Nie wystarczy wiele mówiący tytuł, nie wystarczy wymowa poszczególnych scen, nawet grubo ciosane dialogi to dla reżysera mało- trzeba jeszcze odczytać esej o Moby Dicku, tak aby już naprawdę nikt nie miał wątpliwości co i jak należy interpretować; i jak wyrafinowanym intelektualnie twórcą jest Darren Aronofsky. Czyżby uważał on swych widzów za mało rozgarniętych osobników, którzy sami niczego nie są w stanie zrozumieć? Czy może swe (tak naprawdę płytkie i banalne) konstatacje uważa za najwyższych lotów prawdy objawione, wymagające nieustannego tłumaczenia nam, maluczkim? Niestety obie opcje są dla filmu dyskwalifikujące …
Mega dziękuję za ten obszerny komentarz -- i za jego część afirmatywną (kłaniam się!) i za część krytyczną. Odnośnie tej drugiej: nie do końca umiem zgodzić się z założeniem, że "Brandan Fraser może wybierać role (...) bez ograniczeń". Jak to? Mówimy o człowieku który został całkowicie wciśnięty w szufladkę aktorską głupkowatych komedii; o człowieku który chorował na depresję i który był ofiarą seksualnego molestowania w Hollywood (sprawa Philipa Berka). Fraser był spisany na straty jako poważny aktor, nikt nie traktował go poważnie. To nie jest tak, że pstryknął palcami i dostał rolę Charliego. James Corden, gwiazdor amerykańskiego TV, byłby o wiele bardziej "bankable" wyborem. Ja wychowywałem się oglądając występy queerowych performerów o dużej tuszy (Harvey Fierstein w "Pani Doubtfire", Divine w filmach Johna Watersa, Charles Laughton w tuzinach filmów), ale wizja Aronofsky'ego jest wizją Aronofsky'ego i do jej realizacji był potrzebny aktor, którego KOJARZYMY Z ZUPEŁNIE INNYMI WCIELENIAMI Z PRZESZŁOŚCI. Mówię o tym w podkaście. Charlie z "Wieloryba" to nasz STARY ZNAJOMY, którego znaliśmy sprzed przybrania wagi. Oczy Frasera odpalają serię skojarzeń: MUMIA, GEORGE PROSTO Z DRZEWA, etc. I obsadzając Frasera, Aronofsky uruchomił cały ten kapitał pamięci. Założenie dogmatycznego mimetyzmu, w którym Charliego może zagrać wyłącznie mężczyzna (najlepiej homoseksualny) o tej samej tuszy co postać, pcha nas w stronę żelaznego realizmu, w którym kreacja przestaje tracić na znaczeniu, liczy się tylko zgodność tekstu z fizyczną rzeczywistością aktora. To ja już chyba wolałbym film dokumentalny o takiej osobie. Gdyby "Wieloryba" kręcił Ken Loach, zapewne obsadziłby aktora o tuszy Charliego. OK. Wtedy mielibyśmy "Wieloryba" Kena Loacha. Tak samo z Lasse Halstromem: rolę otyłej matki Gilberta Grape'a obsadził realistycznie aktorką z nadwagą (ale już do roli jej syna z zespołem Downa wybrał Leo Di Caprio, który zespołu Downa nie posiada -- czy za to należy mu się krytyka? A może to było zgodne z jego wizją?). A Aronofsky, i to jest kluczowe, NIE JEST MIMETYSTĄ. Nie cenimy go za jego zdolność dokumentalnej obserwacji -- tylko za umiejętność kreowania delirycznych baletów spektakularnej autodestrukcji. W ramach takiej kreacji częścią strategii jest transformacja aktora. "Wieloryb" nie jest filmem realistycznym; jest całkowicie skonstruowany, całkowicie sztuczny -- i tak miało być! Dla mnie ta wizja dostaje 6 na 10 punktów, właśnie za łopatologię. Ale tak jak nigdy bym nie chciał, żeby Loach robił film w stylu Felliniego, albo żeby Bracia Dardenne nagle postanowili robić remake "King konga", tak zostawiam Aronofsky'emu prawo do jego wizji, w której realizm jest na drugim planie, a na pierwszym jest kreacja świata. To tyle na ten moment.
@@SpoilerMasterPodcast Dziękuję za odpowiedź. Temat jest szeroki i daleko wykraczający poza ramy dyskusji o filmie Wieloryb, więc teraz tylko kilka krótkich końcowych uwag. Po pierwsze, znam z grubsza historię turbulencji w karierze Brendana Frasera, ale doprawdy zachowajmy odpowiednie proporcje- w XXI w zagrał on w około 30 rolach (zazwyczaj w filmach może nie wybitnych, ale jednak nie całkowicie niszowych), o czym najlepszy nawet fat queer actor nawet nie mógłby pomarzyć. Przykro mi, ale to twarde dane, z którymi nie ma co dyskutować. Po drugie, opozycja Brendan Fraser i wizja artystyczna vs fat queer actor i czysty realizm jest retorycznie atrakcyjna, jednak merytorycznie całkowicie fałszywa. Mało tego, jest niesprawiedliwa w stosunku do aktorów z otyłością. Cóż to bowiem znaczy, że „założenie dogmatycznego mimetyzmu (…) pcha nas w stronę żelaznego realizmu”? Że niby homoseksualny aktor z otyłością jest po prostu na scenie homoseksualną postacią z otyłością (naśladowanie rzeczywistości) a nie aktorem, który również buduje swoją postać (kreowanie rzeczywistości) i uczestniczy w realizacji artystycznej wizji? I którego aktorski, czy życiowy background w żaden sposób nie może nadać postaci Charliego dodatkowych znaczeń i dodatkowej głębi, tak jak dzieje się to w przypadku ogrywania losu Brendana Frasera? Wręcz przeciwnie, Panie Michale! Jakaż to była wspaniała okazja, by zatrudniając osobę z otyłością, wykorzystać jej historię, jej dramaty, jej wizerunek w kulturze, jej wykluczenie do nadania jeszcze większej głębi postaci Charliego!!! A przy tym, jakież by to było wspaniałe oddanie sprawiedliwości wszystkim przez lata pomijanym, wyszydzanym i totalnie dyskryminowanym fat queer actors … Cóż, może wymagam zbyt wiele. A na koniec, wydaje mi się, że użyty przez Pana przykład Felliniego nie jest chyba zbyt trafnie dobrany- przecież jego filmy pełne są osób niskorosłych, zdeformowanych, olbrzymów, potężnych kobiet (vide Sandy Allen w Cassanovie), i w niczym to nie ogranicza artystycznej wizji wielkiego włoskiego twórcy … Zgadzam się zatem, że Aronofsky (jak każdy twórca) ma pełne prawo do swojej artystycznej wizji, nie widzę natomiast powodów, dla których zatrudnienie osoby z otyłością miałoby a priori uniemożliwiać takiej, czy innej wizji artystycznej realizację. A poza wszystkim, najwspanialsza nawet wizja artystyczna nie zwalnia twórcy od odpowiedzialności; nie usprawiedliwia opresji wobec aktorów, okrucieństwa wobec zwierząt, czy wykluczania jakichkolwiek mniejszości. Tu, jak myślę, moje stanowisko jest znacznie bardziej radyklane niż Pana. Ale to pewnie temat na zupełnie inną dyskusję.
@@RR-cc9pg Przyjmuję, że tu się różnimy i że dyskusja musiałaby być o wiele szersza, ale powtórzę ten jeden argument który nie doczekał się odpowiedzi, to znaczy: obsadzając BF, DA przywołuje w naszych głowach pamięć dotychczasowych ról BF. I to jest część zamysłu, bo rozpoznajemy w Charliem kogoś, kogo znaliśmy "jako szczupłego" (co odzwierciedla percepcję Ellie w ramach opowieści). I ta nasza kolektywna kulturowa pamięć zostaje użyta artystycznie. To tak jak Bette Davis w "Co się zdarzyło Baby Jane?", wnosząca pod grubym i groteskowym makijażem właśnie ten jeden niezbywalny i niepodrabialny kapitał: że jest to Bette którą pamiętamy z zupełnie innych, glamourowych ról. Casting to nie tylko praca na parametrach ciała i tożsamości -- to także operowanie kolektywną pamięcią wcześniejszych ról. Gdyby tak nie było, obsadzenie Krystyny Feldman w roli Nikifora byłoby bez sensu (btw, czy ona "odebrała" wtedy rolę jakiemuś szczupłemu zasuszonemu aktorowi, który nie miał jej teatralnej sławy...? :-) To ostatnie rzucam w dobrej wierze jako dowcip. Temat jest, jest ważny, ale dla mnie obsadzenie Frasera jest decyzją artystycznie zasadną; i tu się rozjeżdżamy.
@@SpoilerMasterPodcast Proszę mi wybaczyć, że jeszcze raz wracam do naszej dyskusji, ale jest ona na tyle interesująca i porusza tak ważne kwestie, że nie potrafiłem oprzeć się pokusie, by zabrać głos jeszcze raz i przy okazji zadać dwa istotne z mego punktu widzenia pytania. Po pierwsze, wydaje mi się, że jako tako rozumiem zamysł artystyczny stojący za decyzją reżysera o wyborze BF jako odtwórcy roli Charliego. W tym kontekście poruszona przez Pana kwestia kolektywnej pamięci kulturowej, ”gry” z wcześniejszymi jego rolami, z jego wcześniejszym wizerunkiem scenicznym to oczywiście bardzo celny i bardzo mocny argument. Tak, to jakimi rolami zapadł w pamięć masowej widowni Brendan Fraser i to jak potoczyła się jego filmowa kariera niewątpliwie uczyniło go w oczach reżysera idealnym odtwórcą głównej roli i niewątpliwie znacząco wpływa na percepcję postaci Charliego. Tu pełna zgoda. Równocześnie jednak absolutnie nie rozumiem - i to jest moje pierwsze pytanie - dlaczego z góry zakładamy, że żaden aktor z otyłością nie tylko nie posiada odpowiednich kwalifikacji, ale także nie ma w swym życiorysie i w swoim artystycznym CV takich zdarzeń, takich sytuacji, takich ról, które również byłyby elementem zbiorowej pamięci; które również pozwalałyby znacząco poszerzyć możliwości interpretacyjne głównej postaci, czy grać z jego wcześniejszymi dokonaniami. Mało tego, czy nie można sobie wyobrazić sytuacji, w której obsadzenie głównej roli przez osobę z otyłością generowałoby jeszcze więcej dodatkowych odniesień, jeszcze więcej nowych znaczeń, symboli i skojarzeń? Czy przynajmniej nie warto byłoby spróbować taką postać znaleźć? Niestety z tego co wynika z wielu wypowiedzi aktorów z otyłością (polecam choćby teksty Daniela Franseze, czy Guya Bransuma), żaden z nich nie był brany pod uwagę nawet na najwcześniejszym etapie castingu. Moim zdaniem głównym powodem był fakt, że niewątpliwie żaden z aktorów z otyłością nie zaistniał w filmach z tak masową widownią, jak Mumia; żaden z nich zatem nie pozwoliłby na wykorzystanie efektu pamięci kulturowej w skali naprawdę masowej. W porządku, rozumiem to, tyle że to kryterium natury komercyjnej, a nie artystycznej. Cóż, welcome to Hollywood. Na marginesie- w jednym z wywiadów DA przyznał, że rzeczywiście nie brał pod uwagę aktorów z otyłością, bo żaden z nich, biorąc pod uwagę kwestie zdrowotne, nie byłby w stanie wytrzymać reżimu filmowej produkcji. A to już niestety klasyka fatfobii … Druga kwestia, którą chciałbym poruszyć wykracza poza aspekty artystyczne. Otóż przyznam szczerze, że nie rozumiem- to moje drugie pytanie - dlaczego w naszej dyskusji całkowicie abstrahuje Pan od kontekstu społeczno-kulturowego. Moim zdaniem poważna rozmowa o przyznaniu głównej roli BF nie może odbywać się bez odniesienia się do kwestii wykluczenia. Gdybyśmy mieli do czynienia z sytuacją, w której każdego roku powstaje kilka(naście) wysokobudżetowych filmów prezentujących na różne sposoby (realistycznie, mimetycznie, surrealistycznie, komediowo, dramatycznie etc) postaci z otyłością, wtedy nie byłoby między nami żadnego sporu; po prostu w stu procentach zgodziłbym się z Pana wszystkimi argumentami. Tyle, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej; rzeczywistość ta nazywa się dyskryminacja, nazywa się wykluczenie, nazywa się ograniczone do minimum możliwości znalezienia roli …. Kiedy zatem wreszcie, jak określił to jeden z aktorów z otyłością one in a million nad problemem pochylił się znany reżyser, a Hollywood zdecydował się zainwestować w produkcję, wtedy, a to pech, wielki Darren Aronofsky akurat miał inną wizję artystyczną. Naprawdę nie zapala się Panu czerwona lampka? To trochę jak w teatrze starożytnym, średniowiecznym, czy szekspirowskim- owszem mężczyźni mogli doskonalić się w sztuce transformacji odgrywając rolę kobiece, tyle, że działało to tylko w jedną stronę; działo się to kosztem wykluczenia kobiet z zawodu aktora… A przecież to prawie jeden do jednego przypadek Wieloryba … A zatem, kończąc już ostatecznie- szanuję prawo do wizji artystycznej każdego twórcy, jeśli jednak w tej wizji nie ma miejsca na elementarną empatię, wtedy ja tej wizji absolutnie nie kupuję
@@RR-cc9pg Rozbieżność między nami wynika z tego, że ja nie traktuję sprawiedliwości społecznej jako głównego kryterium oceny dzieła filmowego. Jest to dla mnie kryterium ważne, ale nie najważniejsze. Film Aronofsky'ego jest filmem niskobudżetowym, który kosztował mniej więcej tyle, co jedna metalowa płytka w zębie trzonowym Marvelowskiego Iron Mana. I nie sfinansowało go żadne "Hollywood", tylko niezależni producenci, na czele z wkładem finansowym dystrybutora, czyli firmy A24. I myślę że w ramach tej niskobudżetowej produkcji jej główny wizjoner (reżyser) miał prawo iść za swoją artystyczną intucją, bardziej niż za złudnym przekonaniem że jego film naprawi każdą odmianę wykluczenia, jaka istnieje na naszym świecie. Bo z tym wykluczeniem to jest zabawnie -- kiedy tylko zwalczymy jedno, natychmiast wyrasta drugie. Na przykład: Pan pisze, że jest przeciwko wykluczeniu, a jednocześnie postuluje Pan taką wersję "Wieloryba", przy której nie znaleźliby pracy charakteryzatorzy i charakteryzatorki odpowiezialni za kreację wyglądu Charliego, którzy także muszą płacić rachunki. I jest jeszcze jeden aspekt: sukces filmowego "Wieloryba" niechybnie zaowocuje wzmożoną popularnością sztuki scenicznej Huntera, która od tej pory na pewno będzie wystawiana w dziesiątkach wersji językowych na całym świecie. Co za genialna okazja dla dziesiątek aktorów queerowych w światowych teatrach! Sam chętnie zobaczyłbym polską wersję. Nie byłoby tego zainteresowania sztuką Huntera, gdyby nie film Aronofsky'ego. Film, który Aronofsky miał prawo zrealizować po swojemu -- a my mamy prawo go krytykować, za co uznamy za słuszne. Ja widzę w tym filmie wiele wad, ale obsadzenie Frasera nie jest jedną z nich, IMHO.
Pomimo swojej dosłowności i rzewności całkiem mi się ten „Wieloryb” podobał. A spojlerowy podcast/esej jeszcze bardziej!! Wyzwalaczem do napisania tego komentarza nie jest jednak nowy film Aronofskyego a hajpowany przez pana wywiad z dr Wyleżołem. Panie Michale! ilość konfundującej nowomowy (przyprawionej odrobiną „bulszitu”) którą sprzedał w nim pan doktor z lekka mnie rozbroiła. Do tego stopnia ze zostawiłem pod nim 2 komentarze. Panie Michale! Problem otyłości to jest banał! Można go wyjaśnić w 3 zdaniach a facet produkuje się jakby próbował pogodzić fizykę kwantową z teorią względności! Nie, nie i jeszcze raz nie!! pozdrawiam 😅
W filmie pada zdanie wypowiedziane przez Liz, że kilka dni przed śmiercią Alana starała się ona nakarmić Alana, więc dostajemy małą wskazówkę, że Alan, tak jak w sztuce, głodził się
Trzy szybkie uwagi po przesłuchaniu ostatniego odcinka. Po pierwsze, i najważniejsze, odcinek jest po prostu doskonały. Właściwie z czystym sumieniem mogę napisać, że w stu procentach spełnia moje oczekiwania co do pogłębionej analizy dzieła filmowego. Jest tu absolutnie wszystko- streszczenie głównych wątków, miejsce filmu w kontekście twórczości reżysera, analiza głównych elementów filmowego rzemiosła (reżyseria, scenariusz, wykonawcy, etc.), szerszy kontekst kulturowy (ważny wątek polityki tożsamościowej), analiza krytyczna, mocno pogłębiona interpretacja użytych w filmie symboli, metafor i znaczeń (świetne, oparte na bogatym researchu odniesienia do Moby Dicka, Walta Whitmana etc.) itp. Itd. A wszystko to doskonale ze sobą powiązane i świetnie opowiedziane. Nie ma nudy, nie ma chaosu, jest za to precyzyjnie skonstruowany, niezwykle inspirujący wywód. Myślę, że większość (nie tylko) polskich krytyków może tylko pomarzyć o takim poziomie analizy; choć nie- większość z nich pewnie nawet nie wie, że TAK można pisać o kinie. Wielkie słowa uznania!
Druga uwaga- tu wątek polemiczny- absolutnie nie zgadzam się z argumentami, których Pan użył broniąc decyzji reżysera o obsadzeniu głównej roli przez Brendana Frasera (a nie przez aktora z otyłością). Rozumiem i szanuję pogląd o aktorstwie jako sztuce transformacji, tyle że w kontekście problemu bodyshamingu, czy fatphobi Pana wypowiedź w tej kwestii pomija absolutnie kluczowy tu wątek wykluczenia. Brendan Fraser może wybierać różne role i wcielać się w różne postaci niemal bez ograniczeń, do wyboru do koloru. Tymczasem dla osób z otyłością, a już z pewnością dla osób LGBT z otyłością role takie jak w omawianym filmie, kręcone przez uznanych twórców, nominowane do prestiżowych nagród trafiają się niezmiernie rzadko. Aronofsky twierdzi, że przez 10 lat szukał po prostu najlepszego dla tej roli aktora, tyle że dziwnym trafem praktycznie całkowicie pominął fat queer actors (polecam lekturę licznych wypowiedzi przedstawicieli tego środowiska, np. Daniela Franzese, albo tekst Roxane Gay dla NYT pod wymownym tytułem The Cruel Spectacle of ”The Whale”). Brendan Fraser to aktor dobry, ale z pewnością nie aż tak wybitny aby podobnego poziomu aktorstwa nie mógł zapewnić ktoś z rzeczywistą (a nie udawaną) otyłością. Nie rozumiem dlaczego rolę matki w ”Co gryzie Gilberta Grape’a mogła zagrać Darlene Cates, a rolę Charliego musiał zagrać Fraser. A proszę sobie wyobrazić, że dzięki charakteryzacji (albo komputerowym efektom) rolę Fina w Dróżniku odgrywa nie Peter Dinklage a, na przykład, odtwórca głównej roli w Wielorybie. Też ok??? Pana argumentacja przypomina krytykę akcji afirmatywnych wobec Czarnych, czy działań mających zapewnić większą reprezentację kobiet w różnych obszarach życia. Że niby „powinny liczyć się kompetencje, a nie kolor skóry czy płeć”, że „talent powinien decydować, a nie wszelkie inne kwestie” …. W teorii brzmi to dobrze, tak jak teoretycznie dobrze brzmi stwierdzenie, że każdą bez wyjątku rolę powinien dostać po prostu najlepszy aktor- tyle że jest to jaskrawe abstrahowanie od kontekstu społecznego, całkowite pomijanie wieloletniego (albo i wielusetletniego) wykluczenia tych środowisk. Tej perspektywy w Pana wypowiedzi trochę mi zabrakło.
Co do samego filmu- jestem wobec niego zdecydowanie bardziej krytyczny. Bardzo cenię wcześnie filmy Aronofskiego, niestety od pewnego czasy chyba za bardzo uwierzył on w swoje posłannictwo Wielkiego Artysty poruszającego Wielkie Tematy. W Wielorybie jak w soczewce widać wszystkie irytujące cechy jego ostatnich produkcji- nieprawdopodobna pretensjonalność, nieznośny patos, banalna dosłowność dialogów, czy tani melodramatyzm wielu scen. Ale najgorsza jest iście łopatologiczna metoda pokazywania odbiorcy, co też ważnego autor miał na myśli, jak daną scenę, dany symbol, daną wypowiedź należy interpretować. Nie wystarczy wiele mówiący tytuł, nie wystarczy wymowa poszczególnych scen, nawet grubo ciosane dialogi to dla reżysera mało- trzeba jeszcze odczytać esej o Moby Dicku, tak aby już naprawdę nikt nie miał wątpliwości co i jak należy interpretować; i jak wyrafinowanym intelektualnie twórcą jest Darren Aronofsky. Czyżby uważał on swych widzów za mało rozgarniętych osobników, którzy sami niczego nie są w stanie zrozumieć? Czy może swe (tak naprawdę płytkie i banalne) konstatacje uważa za najwyższych lotów prawdy objawione, wymagające nieustannego tłumaczenia nam, maluczkim? Niestety obie opcje są dla filmu dyskwalifikujące …
Mega dziękuję za ten obszerny komentarz -- i za jego część afirmatywną (kłaniam się!) i za część krytyczną.
Odnośnie tej drugiej: nie do końca umiem zgodzić się z założeniem, że "Brandan Fraser może wybierać role (...) bez ograniczeń". Jak to? Mówimy o człowieku który został całkowicie wciśnięty w szufladkę aktorską głupkowatych komedii; o człowieku który chorował na depresję i który był ofiarą seksualnego molestowania w Hollywood (sprawa Philipa Berka). Fraser był spisany na straty jako poważny aktor, nikt nie traktował go poważnie. To nie jest tak, że pstryknął palcami i dostał rolę Charliego. James Corden, gwiazdor amerykańskiego TV, byłby o wiele bardziej "bankable" wyborem. Ja wychowywałem się oglądając występy queerowych performerów o dużej tuszy (Harvey Fierstein w "Pani Doubtfire", Divine w filmach Johna Watersa, Charles Laughton w tuzinach filmów), ale wizja Aronofsky'ego jest wizją Aronofsky'ego i do jej realizacji był potrzebny aktor, którego KOJARZYMY Z ZUPEŁNIE INNYMI WCIELENIAMI Z PRZESZŁOŚCI. Mówię o tym w podkaście. Charlie z "Wieloryba" to nasz STARY ZNAJOMY, którego znaliśmy sprzed przybrania wagi. Oczy Frasera odpalają serię skojarzeń: MUMIA, GEORGE PROSTO Z DRZEWA, etc. I obsadzając Frasera, Aronofsky uruchomił cały ten kapitał pamięci. Założenie dogmatycznego mimetyzmu, w którym Charliego może zagrać wyłącznie mężczyzna (najlepiej homoseksualny) o tej samej tuszy co postać, pcha nas w stronę żelaznego realizmu, w którym kreacja przestaje tracić na znaczeniu, liczy się tylko zgodność tekstu z fizyczną rzeczywistością aktora. To ja już chyba wolałbym film dokumentalny o takiej osobie. Gdyby "Wieloryba" kręcił Ken Loach, zapewne obsadziłby aktora o tuszy Charliego. OK. Wtedy mielibyśmy "Wieloryba" Kena Loacha. Tak samo z Lasse Halstromem: rolę otyłej matki Gilberta Grape'a obsadził realistycznie aktorką z nadwagą (ale już do roli jej syna z zespołem Downa wybrał Leo Di Caprio, który zespołu Downa nie posiada -- czy za to należy mu się krytyka? A może to było zgodne z jego wizją?). A Aronofsky, i to jest kluczowe, NIE JEST MIMETYSTĄ. Nie cenimy go za jego zdolność dokumentalnej obserwacji -- tylko za umiejętność kreowania delirycznych baletów spektakularnej autodestrukcji. W ramach takiej kreacji częścią strategii jest transformacja aktora. "Wieloryb" nie jest filmem realistycznym; jest całkowicie skonstruowany, całkowicie sztuczny -- i tak miało być! Dla mnie ta wizja dostaje 6 na 10 punktów, właśnie za łopatologię. Ale tak jak nigdy bym nie chciał, żeby Loach robił film w stylu Felliniego, albo żeby Bracia Dardenne nagle postanowili robić remake "King konga", tak zostawiam Aronofsky'emu prawo do jego wizji, w której realizm jest na drugim planie, a na pierwszym jest kreacja świata. To tyle na ten moment.
@@SpoilerMasterPodcast Dziękuję za odpowiedź. Temat jest szeroki i daleko wykraczający poza ramy dyskusji o filmie Wieloryb, więc teraz tylko kilka krótkich końcowych uwag. Po pierwsze, znam z grubsza historię turbulencji w karierze Brendana Frasera, ale doprawdy zachowajmy odpowiednie proporcje- w XXI w zagrał on w około 30 rolach (zazwyczaj w filmach może nie wybitnych, ale jednak nie całkowicie niszowych), o czym najlepszy nawet fat queer actor nawet nie mógłby pomarzyć. Przykro mi, ale to twarde dane, z którymi nie ma co dyskutować. Po drugie, opozycja Brendan Fraser i wizja artystyczna vs fat queer actor i czysty realizm jest retorycznie atrakcyjna, jednak merytorycznie całkowicie fałszywa. Mało tego, jest niesprawiedliwa w stosunku do aktorów z otyłością. Cóż to bowiem znaczy, że „założenie dogmatycznego mimetyzmu (…) pcha nas w stronę żelaznego realizmu”? Że niby homoseksualny aktor z otyłością jest po prostu na scenie homoseksualną postacią z otyłością (naśladowanie rzeczywistości) a nie aktorem, który również buduje swoją postać (kreowanie rzeczywistości) i uczestniczy w realizacji artystycznej wizji? I którego aktorski, czy życiowy background w żaden sposób nie może nadać postaci Charliego dodatkowych znaczeń i dodatkowej głębi, tak jak dzieje się to w przypadku ogrywania losu Brendana Frasera? Wręcz przeciwnie, Panie Michale! Jakaż to była wspaniała okazja, by zatrudniając osobę z otyłością, wykorzystać jej historię, jej dramaty, jej wizerunek w kulturze, jej wykluczenie do nadania jeszcze większej głębi postaci Charliego!!! A przy tym, jakież by to było wspaniałe oddanie sprawiedliwości wszystkim przez lata pomijanym, wyszydzanym i totalnie dyskryminowanym fat queer actors … Cóż, może wymagam zbyt wiele. A na koniec, wydaje mi się, że użyty przez Pana przykład Felliniego nie jest chyba zbyt trafnie dobrany- przecież jego filmy pełne są osób niskorosłych, zdeformowanych, olbrzymów, potężnych kobiet (vide Sandy Allen w Cassanovie), i w niczym to nie ogranicza artystycznej wizji wielkiego włoskiego twórcy … Zgadzam się zatem, że Aronofsky (jak każdy twórca) ma pełne prawo do swojej artystycznej wizji, nie widzę natomiast powodów, dla których zatrudnienie osoby z otyłością miałoby a priori uniemożliwiać takiej, czy innej wizji artystycznej realizację. A poza wszystkim, najwspanialsza nawet wizja artystyczna nie zwalnia twórcy od odpowiedzialności; nie usprawiedliwia opresji wobec aktorów, okrucieństwa wobec zwierząt, czy wykluczania jakichkolwiek mniejszości. Tu, jak myślę, moje stanowisko jest znacznie bardziej radyklane niż Pana. Ale to pewnie temat na zupełnie inną dyskusję.
@@RR-cc9pg Przyjmuję, że tu się różnimy i że dyskusja musiałaby być o wiele szersza, ale powtórzę ten jeden argument który nie doczekał się odpowiedzi, to znaczy: obsadzając BF, DA przywołuje w naszych głowach pamięć dotychczasowych ról BF. I to jest część zamysłu, bo rozpoznajemy w Charliem kogoś, kogo znaliśmy "jako szczupłego" (co odzwierciedla percepcję Ellie w ramach opowieści). I ta nasza kolektywna kulturowa pamięć zostaje użyta artystycznie. To tak jak Bette Davis w "Co się zdarzyło Baby Jane?", wnosząca pod grubym i groteskowym makijażem właśnie ten jeden niezbywalny i niepodrabialny kapitał: że jest to Bette którą pamiętamy z zupełnie innych, glamourowych ról. Casting to nie tylko praca na parametrach ciała i tożsamości -- to także operowanie kolektywną pamięcią wcześniejszych ról. Gdyby tak nie było, obsadzenie Krystyny Feldman w roli Nikifora byłoby bez sensu (btw, czy ona "odebrała" wtedy rolę jakiemuś szczupłemu zasuszonemu aktorowi, który nie miał jej teatralnej sławy...? :-) To ostatnie rzucam w dobrej wierze jako dowcip. Temat jest, jest ważny, ale dla mnie obsadzenie Frasera jest decyzją artystycznie zasadną; i tu się rozjeżdżamy.
@@SpoilerMasterPodcast Proszę mi wybaczyć, że jeszcze raz wracam do naszej dyskusji, ale jest ona na tyle interesująca i porusza tak ważne kwestie, że nie potrafiłem oprzeć się pokusie, by zabrać głos jeszcze raz i przy okazji zadać dwa istotne z mego punktu widzenia pytania.
Po pierwsze, wydaje mi się, że jako tako rozumiem zamysł artystyczny stojący za decyzją reżysera o wyborze BF jako odtwórcy roli Charliego. W tym kontekście poruszona przez Pana kwestia kolektywnej pamięci kulturowej, ”gry” z wcześniejszymi jego rolami, z jego wcześniejszym wizerunkiem scenicznym to oczywiście bardzo celny i bardzo mocny argument. Tak, to jakimi rolami zapadł w pamięć masowej widowni Brendan Fraser i to jak potoczyła się jego filmowa kariera niewątpliwie uczyniło go w oczach reżysera idealnym odtwórcą głównej roli i niewątpliwie znacząco wpływa na percepcję postaci Charliego. Tu pełna zgoda. Równocześnie jednak absolutnie nie rozumiem - i to jest moje pierwsze pytanie - dlaczego z góry zakładamy, że żaden aktor z otyłością nie tylko nie posiada odpowiednich kwalifikacji, ale także nie ma w swym życiorysie i w swoim artystycznym CV takich zdarzeń, takich sytuacji, takich ról, które również byłyby elementem zbiorowej pamięci; które również pozwalałyby znacząco poszerzyć możliwości interpretacyjne głównej postaci, czy grać z jego wcześniejszymi dokonaniami. Mało tego, czy nie można sobie wyobrazić sytuacji, w której obsadzenie głównej roli przez osobę z otyłością generowałoby jeszcze więcej dodatkowych odniesień, jeszcze więcej nowych znaczeń, symboli i skojarzeń? Czy przynajmniej nie warto byłoby spróbować taką postać znaleźć? Niestety z tego co wynika z wielu wypowiedzi aktorów z otyłością (polecam choćby teksty Daniela Franseze, czy Guya Bransuma), żaden z nich nie był brany pod uwagę nawet na najwcześniejszym etapie castingu. Moim zdaniem głównym powodem był fakt, że niewątpliwie żaden z aktorów z otyłością nie zaistniał w filmach z tak masową widownią, jak Mumia; żaden z nich zatem nie pozwoliłby na wykorzystanie efektu pamięci kulturowej w skali naprawdę masowej. W porządku, rozumiem to, tyle że to kryterium natury komercyjnej, a nie artystycznej. Cóż, welcome to Hollywood. Na marginesie- w jednym z wywiadów DA przyznał, że rzeczywiście nie brał pod uwagę aktorów z otyłością, bo żaden z nich, biorąc pod uwagę kwestie zdrowotne, nie byłby w stanie wytrzymać reżimu filmowej produkcji. A to już niestety klasyka fatfobii …
Druga kwestia, którą chciałbym poruszyć wykracza poza aspekty artystyczne. Otóż przyznam szczerze, że nie rozumiem- to moje drugie pytanie - dlaczego w naszej dyskusji całkowicie abstrahuje Pan od kontekstu społeczno-kulturowego. Moim zdaniem poważna rozmowa o przyznaniu głównej roli BF nie może odbywać się bez odniesienia się do kwestii wykluczenia. Gdybyśmy mieli do czynienia z sytuacją, w której każdego roku powstaje kilka(naście) wysokobudżetowych filmów prezentujących na różne sposoby (realistycznie, mimetycznie, surrealistycznie, komediowo, dramatycznie etc) postaci z otyłością, wtedy nie byłoby między nami żadnego sporu; po prostu w stu procentach zgodziłbym się z Pana wszystkimi argumentami. Tyle, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej; rzeczywistość ta nazywa się dyskryminacja, nazywa się wykluczenie, nazywa się ograniczone do minimum możliwości znalezienia roli …. Kiedy zatem wreszcie, jak określił to jeden z aktorów z otyłością one in a million nad problemem pochylił się znany reżyser, a Hollywood zdecydował się zainwestować w produkcję, wtedy, a to pech, wielki Darren Aronofsky akurat miał inną wizję artystyczną. Naprawdę nie zapala się Panu czerwona lampka? To trochę jak w teatrze starożytnym, średniowiecznym, czy szekspirowskim- owszem mężczyźni mogli doskonalić się w sztuce transformacji odgrywając rolę kobiece, tyle, że działało to tylko w jedną stronę; działo się to kosztem wykluczenia kobiet z zawodu aktora… A przecież to prawie jeden do jednego przypadek Wieloryba … A zatem, kończąc już ostatecznie- szanuję prawo do wizji artystycznej każdego twórcy, jeśli jednak w tej wizji nie ma miejsca na elementarną empatię, wtedy ja tej wizji absolutnie nie kupuję
@@RR-cc9pg Rozbieżność między nami wynika z tego, że ja nie traktuję sprawiedliwości społecznej jako głównego kryterium oceny dzieła filmowego. Jest to dla mnie kryterium ważne, ale nie najważniejsze. Film Aronofsky'ego jest filmem niskobudżetowym, który kosztował mniej więcej tyle, co jedna metalowa płytka w zębie trzonowym Marvelowskiego Iron Mana. I nie sfinansowało go żadne "Hollywood", tylko niezależni producenci, na czele z wkładem finansowym dystrybutora, czyli firmy A24. I myślę że w ramach tej niskobudżetowej produkcji jej główny wizjoner (reżyser) miał prawo iść za swoją artystyczną intucją, bardziej niż za złudnym przekonaniem że jego film naprawi każdą odmianę wykluczenia, jaka istnieje na naszym świecie. Bo z tym wykluczeniem to jest zabawnie -- kiedy tylko zwalczymy jedno, natychmiast wyrasta drugie. Na przykład: Pan pisze, że jest przeciwko wykluczeniu, a jednocześnie postuluje Pan taką wersję "Wieloryba", przy której nie znaleźliby pracy charakteryzatorzy i charakteryzatorki odpowiezialni za kreację wyglądu Charliego, którzy także muszą płacić rachunki. I jest jeszcze jeden aspekt: sukces filmowego "Wieloryba" niechybnie zaowocuje wzmożoną popularnością sztuki scenicznej Huntera, która od tej pory na pewno będzie wystawiana w dziesiątkach wersji językowych na całym świecie. Co za genialna okazja dla dziesiątek aktorów queerowych w światowych teatrach! Sam chętnie zobaczyłbym polską wersję. Nie byłoby tego zainteresowania sztuką Huntera, gdyby nie film Aronofsky'ego. Film, który Aronofsky miał prawo zrealizować po swojemu -- a my mamy prawo go krytykować, za co uznamy za słuszne. Ja widzę w tym filmie wiele wad, ale obsadzenie Frasera nie jest jedną z nich, IMHO.
Świetny (jak zawsze) podcast!🤩🎧To już mój rytuał, że oglądając film sprawdzam czy nagrał Pan o Nim podcast 😉
Dla mnie to radość czytać takie słowa :)
"Filmy o zaprzyjaźnianiu się z dużym gorylem" - lepszego opisu gatunku to by nawet Klocuch nie wymyślił.
Kilka tuzinów przykladow by sie znalazlo :)
Przesluchalem już wersję podcastową, ale zostawiam komentarz i łapkę dla zasięgów :)
Dzięki!!
Pomimo swojej dosłowności i rzewności całkiem mi się ten „Wieloryb” podobał. A spojlerowy podcast/esej jeszcze bardziej!! Wyzwalaczem do napisania tego komentarza nie jest jednak nowy film Aronofskyego a hajpowany przez pana wywiad z dr Wyleżołem. Panie Michale! ilość konfundującej nowomowy (przyprawionej odrobiną „bulszitu”) którą sprzedał w nim pan doktor z lekka mnie rozbroiła. Do tego stopnia ze zostawiłem pod nim 2 komentarze. Panie Michale! Problem otyłości to jest banał! Można go wyjaśnić w 3 zdaniach a facet produkuje się jakby próbował pogodzić fizykę kwantową z teorią względności! Nie, nie i jeszcze raz nie!! pozdrawiam 😅
Towarzyszy mi Pan w codziennych podróżach do i z pracy ;)
Bardzo mi milo!!
Dziękuję
Ja dziękuję za słuchanie.
A ja się zastanawiam czy paradoksalnie ludzie nie poprawiają sobie humoru oglądając takie historie.
W filmie pada zdanie wypowiedziane przez Liz, że kilka dni przed śmiercią Alana starała się ona nakarmić Alana, więc dostajemy małą wskazówkę, że Alan, tak jak w sztuce, głodził się
Prawda. Ale w stosunku do sztuki jest to bardzo zredukowane. Ale biore błàd na siebie.
Pełna zgoda co do wywodu o Brendanie Fraserze i z jednej strony życzę mu tej statuetki, a z drugiej Paul Mescal w serduszku najmocniej