Jeżeli mówimy o powinnościach człowieka i o tym, czy człowiek w ogóle cokolwiek powinien, to najpierw, i nade wszystko, należałoby się zastanowić dlaczego słowo "powinność" budzi w człowieku tyle emocji i taki niepokój. Bo zobaczmy, że np. takie słowa jak "możność", "mogę coś zrobić" nie są dyskusyjne - jest dla nas tak naturalne i oczywiste to, że człowiek MOŻE różne rzeczy robić, że nie musimy w ogóle nad tym się zastanawiać, ani o tym dyskutować ;) Według mnie słowo "powinność" jest dlatego tak niepokojące, że z zasady określa relację człowieka do Boga. Dlatego porusza serce człowieka i skłania go do namysłu nad sobą. Gdyby Boga nie było - człowiek nie miałby żadnych powinności. Jeżeli Boga nie ma - wolność człowieka faktycznie jest samowolą, człowiek może robić wszystko, co tylko mu się aktualnie "zachce". Gdyby Boga nie było - człowiek nie musiałby w ogóle zastanawiać się, czy cokolwiek "powinien". Ale jeśli człowiek faktycznie coś POWINIEN, to otwiera to dla nas całkiem nową perspektywę: oto jest Ktoś ode mnie mądrzejszy, większy, mocniejszy, ze względu na Kogo POWINIENEM coś robić, lub czegoś robić NIE POWINIENEM. Są jakieś uniwersalne zasady, które podpowiadają mi co jest dla mnie - jako człowieka - dobre, a co dobre nie jest, co człowiek robić powinien, a czego powinien unikać - ze względu na swoje człowieczeństwo tj. ze względu na to coś, co wyróżnia go ze świata zwierząt. Mamy różne powinności w odniesieniu do różnych osób - do męża/żony, rodziców, dzieci, rodziny w ogóle, wychowawców, do pracodawcy itd. itp. Te powinności zawsze są względem osoby ważniejszej ode mnie, albo względem osoby, którą po prostu kocham. A ponieważ intuicyjnie czujemy, że każdy człowiek coś "powinien" - prowadzi to do konkluzji, że ostatecznie na końcu (a jednocześnie - na początku, rzeczywiście - Alfa i Omega) tego "łańcuszka powinności" jest Osoba która sama jest Miłością, Osoba ważniejsza od wszystkich innych i mocniejsza od wszystkich innych. Stąd te emocje i ten niepokój, bo przyznanie, że coś "powinienem"/"powinnam" to zgoda na pewien uniwersalny porządek świata, a ostatecznie - zgoda na to, że to nie ja jestem pępkiem świata ;) A wyjście ze swojego egoizmu i własnej pychy to pierwszy krok w stronę Boga. Pięknie o tych rozterkach pisze św. Paweł: "Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę" (1 Kor 6, 12). Więc tak - wszystko mi wolno, ale ponieważ jest Ktoś ode mnie większy, Ktoś, kogo kocham - właśnie ze względu na Niego wiele rzeczy POWINNAM, bo On uczy mnie jak powinnam żyć, żeby niczemu nie oddać się w niewolę i w efekcie - żeby żyć prawdziwą wolnością. Przepraszam za - może - przydługi komentarz i pozdrawiam +
uważam, że powninność - w pewnych kontekstach - może zostać w pewnym sensie mierzalna (t.j. na przykład można powiedzieć w niektórych sytacjach, gdzie mamy wybrać między opcją A i B, że mamy wybrać A z prawdopodobieństwem 80%). Myśląc o powinności jako rodzajem kontraktu między dwiema osobami, możemy rozważyć powtórzony dylemat więźnia. Rozpatrzmy sytuację, gdzie mamy do wyboru kooperację, lub jej brak między osobami A i B. Jeśli A chce współpracować z B i wzajemnie to obie osoby dostają po 3 punkty. Jeśli A chce współpracować, a B nie, wtedy B dostaje 5 punktów, a A 0. Jeśli żadna stron nie chce współpracować to obie osoby dostają po 1 punkcie. W tej wersji problemu jeśli gramy tylko raz to dominującą strategią jest brak współpracy. Jednak jeśli mamy grać wiele razy i nie wiemy ile partii zostało do końca to okazuje się, że współpraca staje się bardziej opłacalna. Myślę, że podobnie jest z "prawem naturalnym" i powinnością. Jeśli spojrzymy jakie strategie dominują w powtórzonym dylemacie więźnia to okazuje się, że dominująca strategia zależy od strategii reszty graczy, ale "ząb za ząb" z elementem przebaczanie bardzo często wygrywa, lub kończy wysoko. Możemy tutaj myśleć o interpretacji powinności jako wybranie odpowiedniej strategii. Ale to nie oznacza, że nie możemy pójść krok dalej. Na przykład możemy zmienić nagrody w odpowiednich sytuacjach, tak, żeby współpraca była strategią dominującą. I szczególnie trzeba rozważyć sytuację pojedynczej gry - przykład z tramwaju się tutaj wlicza, ponieważ szansa na spotkanie tej samej osoby, która Cię podsiadła jest niska, więc ta osoba nie ma za bardzo poczucia potrzeby współpracy. Myślę, że religia w pewnym sensie może spełniać rolę mediatora - na przykład podążając słowami "kochaj bliźniego swego jak siebie samego" zamieniamy wyizolowaną grę z losową osobą z tramwaju na powtórzoną grę z samym sobą.
Bardzo ciekawy komentarz, dzięki! Jeśli dobrze rozumiem, to "powinność" traktowałbyś w teoriogrowych kategoriach użyteczności, dopuszczając modyfikacje w funkcji nagrody dokonywane przez "zewnętrzny" (dla samej gry) organ (np. zmysł religijny, lub realizująca go instancja społeczna), który mógłby mieć na uwadze na łączną użyteczność wszystkich ludzi. Myślę, że za Lewisem zgodziłbym się ze stwierdzeniem, że "powinność" nie należy do tej kategorii pojęciowej, co kalkulacje użyteczności. Inczej, można byłoby zapytać: czemu *powinniśmy* maksymalizować łączną użyteczność wszysktich ludzi? Wydaje się, że nie można na to odpowiedzieć na samej płaszczyźnie użyteczności. Można też zapytać: czy kłamstwo, kradzież, zdrada są takimi samymi "błędami" jak błąd rachunkowy - tzn. wiążą się ze złym obliczeniem (w tym przypadku użyteczności)? Wydaje się, że chcielibyśmy jednak powiedzieć, że błędy rachunkowe nie pozostawiają śladów na "duszy" człowieka, natomiast wymienione czyny owszem - podjęte jako decyzje wpływają na strukturę duchowo-psychiczną człowieka.
@tak-czynie @tak-czynie Jeśli chodzi o pierwszą część Waszego komentarza, to tak, o coś takiego mi chodzi. Myślę, że zależy tu wiele od definicji użyteczność, bo sądzę, że są rzeczy, które dosyć uniwersalnie są pożądane do zminimalizowania/zmaksymalizowania w niektórych kontekstach - może to na przykład być dystans do Boga, czy liczba osób, które zostaną zbawione czy niezgodność z własnym sumieniem (dla chrześcijan). Myślę, że przy odpowiednim doborze funkcji "użyteczności" powinno być możliwe do dojścia do podobnych wniosków, które znajdujemy poprzez czytanie Biblii
Jeżeli mówimy o powinnościach człowieka i o tym, czy człowiek w ogóle cokolwiek powinien, to najpierw, i nade wszystko, należałoby się zastanowić dlaczego słowo "powinność" budzi w człowieku tyle emocji i taki niepokój. Bo zobaczmy, że np. takie słowa jak "możność", "mogę coś zrobić" nie są dyskusyjne - jest dla nas tak naturalne i oczywiste to, że człowiek MOŻE różne rzeczy robić, że nie musimy w ogóle nad tym się zastanawiać, ani o tym dyskutować ;)
Według mnie słowo "powinność" jest dlatego tak niepokojące, że z zasady określa relację człowieka do Boga. Dlatego porusza serce człowieka i skłania go do namysłu nad sobą. Gdyby Boga nie było - człowiek nie miałby żadnych powinności. Jeżeli Boga nie ma - wolność człowieka faktycznie jest samowolą, człowiek może robić wszystko, co tylko mu się aktualnie "zachce". Gdyby Boga nie było - człowiek nie musiałby w ogóle zastanawiać się, czy cokolwiek "powinien".
Ale jeśli człowiek faktycznie coś POWINIEN, to otwiera to dla nas całkiem nową perspektywę: oto jest Ktoś ode mnie mądrzejszy, większy, mocniejszy, ze względu na Kogo POWINIENEM coś robić, lub czegoś robić NIE POWINIENEM. Są jakieś uniwersalne zasady, które podpowiadają mi co jest dla mnie - jako człowieka - dobre, a co dobre nie jest, co człowiek robić powinien, a czego powinien unikać - ze względu na swoje człowieczeństwo tj. ze względu na to coś, co wyróżnia go ze świata zwierząt.
Mamy różne powinności w odniesieniu do różnych osób - do męża/żony, rodziców, dzieci, rodziny w ogóle, wychowawców, do pracodawcy itd. itp. Te powinności zawsze są względem osoby ważniejszej ode mnie, albo względem osoby, którą po prostu kocham. A ponieważ intuicyjnie czujemy, że każdy człowiek coś "powinien" - prowadzi to do konkluzji, że ostatecznie na końcu (a jednocześnie - na początku, rzeczywiście - Alfa i Omega) tego "łańcuszka powinności" jest Osoba która sama jest Miłością, Osoba ważniejsza od wszystkich innych i mocniejsza od wszystkich innych.
Stąd te emocje i ten niepokój, bo przyznanie, że coś "powinienem"/"powinnam" to zgoda na pewien uniwersalny porządek świata, a ostatecznie - zgoda na to, że to nie ja jestem pępkiem świata ;) A wyjście ze swojego egoizmu i własnej pychy to pierwszy krok w stronę Boga.
Pięknie o tych rozterkach pisze św. Paweł: "Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę" (1 Kor 6, 12). Więc tak - wszystko mi wolno, ale ponieważ jest Ktoś ode mnie większy, Ktoś, kogo kocham - właśnie ze względu na Niego wiele rzeczy POWINNAM, bo On uczy mnie jak powinnam żyć, żeby niczemu nie oddać się w niewolę i w efekcie - żeby żyć prawdziwą wolnością.
Przepraszam za - może - przydługi komentarz i pozdrawiam +
uważam, że powninność - w pewnych kontekstach - może zostać w pewnym sensie mierzalna (t.j. na przykład można powiedzieć w niektórych sytacjach, gdzie mamy wybrać między opcją A i B, że mamy wybrać A z prawdopodobieństwem 80%). Myśląc o powinności jako rodzajem kontraktu między dwiema osobami, możemy rozważyć powtórzony dylemat więźnia. Rozpatrzmy sytuację, gdzie mamy do wyboru kooperację, lub jej brak między osobami A i B. Jeśli A chce współpracować z B i wzajemnie to obie osoby dostają po 3 punkty. Jeśli A chce współpracować, a B nie, wtedy B dostaje 5 punktów, a A 0. Jeśli żadna stron nie chce współpracować to obie osoby dostają po 1 punkcie. W tej wersji problemu jeśli gramy tylko raz to dominującą strategią jest brak współpracy. Jednak jeśli mamy grać wiele razy i nie wiemy ile partii zostało do końca to okazuje się, że współpraca staje się bardziej opłacalna. Myślę, że podobnie jest z "prawem naturalnym" i powinnością. Jeśli spojrzymy jakie strategie dominują w powtórzonym dylemacie więźnia to okazuje się, że dominująca strategia zależy od strategii reszty graczy, ale "ząb za ząb" z elementem przebaczanie bardzo często wygrywa, lub kończy wysoko. Możemy tutaj myśleć o interpretacji powinności jako wybranie odpowiedniej strategii. Ale to nie oznacza, że nie możemy pójść krok dalej. Na przykład możemy zmienić nagrody w odpowiednich sytuacjach, tak, żeby współpraca była strategią dominującą. I szczególnie trzeba rozważyć sytuację pojedynczej gry - przykład z tramwaju się tutaj wlicza, ponieważ szansa na spotkanie tej samej osoby, która Cię podsiadła jest niska, więc ta osoba nie ma za bardzo poczucia potrzeby współpracy. Myślę, że religia w pewnym sensie może spełniać rolę mediatora - na przykład podążając słowami "kochaj bliźniego swego jak siebie samego" zamieniamy wyizolowaną grę z losową osobą z tramwaju na powtórzoną grę z samym sobą.
Bardzo ciekawy komentarz, dzięki! Jeśli dobrze rozumiem, to "powinność" traktowałbyś w teoriogrowych kategoriach użyteczności, dopuszczając modyfikacje w funkcji nagrody dokonywane przez "zewnętrzny" (dla samej gry) organ (np. zmysł religijny, lub realizująca go instancja społeczna), który mógłby mieć na uwadze na łączną użyteczność wszystkich ludzi. Myślę, że za Lewisem zgodziłbym się ze stwierdzeniem, że "powinność" nie należy do tej kategorii pojęciowej, co kalkulacje użyteczności. Inczej, można byłoby zapytać: czemu *powinniśmy* maksymalizować łączną użyteczność wszysktich ludzi? Wydaje się, że nie można na to odpowiedzieć na samej płaszczyźnie użyteczności. Można też zapytać: czy kłamstwo, kradzież, zdrada są takimi samymi "błędami" jak błąd rachunkowy - tzn. wiążą się ze złym obliczeniem (w tym przypadku użyteczności)? Wydaje się, że chcielibyśmy jednak powiedzieć, że błędy rachunkowe nie pozostawiają śladów na "duszy" człowieka, natomiast wymienione czyny owszem - podjęte jako decyzje wpływają na strukturę duchowo-psychiczną człowieka.
@tak-czynie @tak-czynie Jeśli chodzi o pierwszą część Waszego komentarza, to tak, o coś takiego mi chodzi. Myślę, że zależy tu wiele od definicji użyteczność, bo sądzę, że są rzeczy, które dosyć uniwersalnie są pożądane do zminimalizowania/zmaksymalizowania w niektórych kontekstach - może to na przykład być dystans do Boga, czy liczba osób, które zostaną zbawione czy niezgodność z własnym sumieniem (dla chrześcijan). Myślę, że przy odpowiednim doborze funkcji "użyteczności" powinno być możliwe do dojścia do podobnych wniosków, które znajdujemy poprzez czytanie Biblii