Bartosz Kalinowski - Ballada o dzieciństwie (Włodzimierz Wysocki)

Поделиться
HTML-код
  • Опубликовано: 8 фев 2025
  • Tak dla przypomnienia, wiele jest pięknych pieśni Wysockiego ale ten utwór i to musowo w tym tłumaczeniu Michała B. Jagiełło ten utwór cenię chyba najwyżej, to mistrzostwo świata, ballada genialna poprzez swój pomysł ale i majestrię poetycko-prozatorską. Dzieło Mickiewicza, czy Barei "Zmiennicy" mają charakter sentymentalny, powrotu do dzieciństwa, do ideałów, tu mamy do czynienia z czystą relacją, z prozą życia zamkniętą w piosence.
    Tekst utworu został spisany przeze mnie z kasety, gdzie jest nagrane wykonanie Aleksandra Trąbczyńskiego w Radiowej Trójce. Postarałem się nauczyć na pamięć i wykonać ten utwór, być może nie ostatni raz.
    Akt poczęcia miał miejsce bez świadków
    A rodzice nic zeznać nie chcieli
    Przypłaciłem ich wpadkę odsiadką
    W łonie ciemnym i ciasnym jak cela
    Odpękałem swój wyrok do końca
    Całe 9 na szczęście nie lat
    I po długich męczących miesiącach
    Wyprysnąłem nareszcie na świat
    Dziękuję wszyscy święci że
    Ten cud spowodowaliście
    Że ojciec z matką właśnie mnie
    Począć zdecydowali się
    U schyłku tych koszmarnych lat
    A teraz legendarnych wręcz
    Gdzie każdy jeden rad nie rad
    Dostawał po 25
    Tam nieprzerwanie człowiek marzł
    Pracował pełną parą sąd
    Niektórzy żyją są wśród nas
    Wrócili jakoś z mroźnych stron
    Myśli moje za mało konkretów
    Poderwijcie się raźniej do biegu
    Więc wyszedłem na mocy dekretu
    W pierwszych dniach 38
    Z tą odsiadką to jednak jest draństwo
    Ktoś ma u mnie po mordzie jak nic
    Ale w domu przy Pierwszej Mieszczańskiej
    Urodziłem się wreszcie by żyć
    Dzień w dzień od rana po mieszkaniach
    Za parawanami ścian
    Sąsiedzi wódkę z sąsiadkami
    Popijali sobie tam
    I tętnił życiem wzdłuż i wszerz
    Budynek komunalny nasz
    38 klitek plus
    Do tego jeden wspólny sracz
    Tam rozpaczliwie człowiek marzł
    I wtulał się w wystygły piec
    Tam zrozumiałem pierwszy raz
    Jak bardzo ważna forsa jest
    Nie lękała się syren sąsiadka
    więc i matka przywykła stopniowo
    Zaś co do mnie rosłego trzylatka
    Kpiłem sobie z tych ich bombardowań
    To co z nieba nie zawsze od Boga
    Gasić bomby szli ludzie na dach
    Pomagałem dyżurnym jak mogłem
    W wiadereczku nosiłem im piach
    A słońce przez dziurawy dach
    Strumieniem złotym lało się
    Na Jewdokim Kirylicza
    I Gisie Mołsyjejewne
    „Wiesz coś o synach Jewdoky?
    Bez wieści zaginęli gdzieś
    A twoi żywi jak tam im
    Patrz Giśka jaka równość jest
    Żydowska znaczy ruska łza
    Tak samo opłakaliśmy
    Bez wieści zaginionych ja
    Bez winy posadzonych ty
    Pomalutku z pieluszek wyrosłem
    Żyłem sobie wesoło i fajnie
    I wołali mnie te niedonosek
    Chociaż donos był całkiem normalny
    Z okien czarne zrywałem zasłony
    Jeńców pędzą więc o co ten krzyk
    I wracali ojcowie do domów
    Które czasem już były nie ich
    A ciocia Zina bluzkę ma
    Japońska i Niemiecki płaszcz
    A ojciec Wowki przyniósł dwa
    Toboły i zegarków garść
    Japonia padła wzięty raj
    Walizy pełne wszelkich dóbr
    Trafiejny raj zdobyczny kraj
    I wszystko to na wschód na wschód
    Na dworcu rozbeczałem się
    Gdy ojciec mnie na ręce wziął
    A wokół nas kotłował się
    Tłum mężów braci sióstr i żon
    Wódkę pili dzieciaki ściskali
    Rozklejali się potem trzeźwieli
    I płakali ci co doczekali
    Ci co nie doczekali milczeli
    Potem metro ojcowie kopali
    Nam gówniarzom mówili zaś tak
    „Korytarze się kończą ścianami
    A tunele prowadzą na świat”
    Mój kumpel Witka równy gość
    Ojcowskich nie chciał słuchać rad
    Z domowych korytarzy wprost
    W więzienne korytarze wpadł
    Lubił on własne zdanie mieć
    Na pięści czasem o to szło
    Do ściany mnie przyparli lecz
    Pod ściankę postawili go
    Rodzice udzielali rad
    Nie dostrzegając ani rusz
    Że my patrzyliśmy na świat
    Zupełnie samodzielnie już
    Trwały męskie rozmowy do rana
    Tym co starszym sypały się brody
    I tęsknili dzieciaki po bramach
    Do prawdziwej frontowej przygody
    Razem z wojną skończyło się życie
    Marsz do szkoły i matmy się ucz
    Lecz niektórzy zrobili odkrycie
    Pilnik da się przerobić na nóż
    Jak w masło wejdzie taki nóż
    W przeżartą nikotyną pierś
    Dosięgnie ostrzem czarnych płuc
    Gotowy szybką zadać śmierć
    Bez noża chodził tylko tchórz
    Więc kombinował kto miał łeb
    Od jeńców można było nóż
    zhandlować za cywilny chleb
    czas na zabawach mijał nam
    i nie wiadomo nawet jak
    romantycy z wilgotnych bram
    wciągali się w złodziejski fach
    takie czasy i sprawy bywały
    było życie i ceny spadały
    i płynęły jak trzeba kanały
    i na końcu gdzie trzeba wpadały
    dzieci byłych walecznych frontowców
    opuszczały rodzinny swój dom
    korytarze i bramy zaś prosto
    za polarny powiodły je krąg
    Spekulantka sort pierwszy tu żyła,
    bez wstydu, pazerna babusia
    w końcu forsą się udławiła
    Pereswietowa ciocia Marusia
    Za ścianką u niej wódka się lała,
    piła cicho, stakan pełen po brzeg
    koło drzwi w końcu krew ją zalała,
    śmiercią podłą skończyła swój wiek
    A Forsa jak narkotyk tak
    wciągała słodko, gładko
    poczuła śmierci dotyk fakt
    Pereswietowa, sąsiadka
    Tu nic się nie zmieniło nie
    : kto zaszedł - uśmiech znikał
    bogactwo to drażniło
    z parteru robotnika
    więc z buta w drzwi, a nam jak lew: smarkacze, won, wynocha stąd!
    I za co ja przelałem krew

Комментарии •