A co sądzicie, gdyby jako cenę projektu podawać jakiś % od kwoty, którą inwestor ma przewidzianą dla inwestycji? W końcu w oparciu o nią powstają projekty i od niej w dużej mierze zależy kształt tych projektów. Czy to by nie załatwiało całkiem uczciwie problemu, który przyznajmy składa się z wielu czynników, niuansów, zależności, przez co bierze się tyle sposobów na wyliczanie cen? Czy ten sposób nie pachnie jakimś takim całkiem sensownym kompromisem, który by szedł w sukurs wszelkim technicznym czynnikom, ale i zwykłym odczuciom? No bo zobaczmy: A) Zwiększa się istotnie metraż -> zwiększa się ilość elementów -> zwiększa się ilość pracy = tak jak zwiększa się kwota potrzebna na inwestycję B) Zmniejsza się metraż -> poniżej pewnej powierzchni już nie zmniejsza się ilość elementów (niezbędnych do życia) -> czyli ilość pracy pozostaje podobna = podobnie jak kwota potrzebna na realizację pozostanie podobna (drobną różnicę robią jedynie ilości materiałów np. podłogi, ale clue kosztów są elementy, których jest podobna ilość) C) Zmniejsza się metraż ponadprzeciętnie -> inwestor pragnie upchnąć mimo wszystko możliwie dużo funkcji -> wymaga to znacznie więcej pracy kreatywnej niż przy normalnym metrażu = zgadza się to wtedy nadal jako % kwoty potrzebnej na inwestycję, która tym bardziej musi być wyższa (w stosunku do standardowych realizacji), bo wymaga dopasowanych, robionych na wymiar elementów i często niekonwencjonalnych rozwiązań D) Inwestor powie, że on to mieszkanie z punktu C chce zrobić po taniości, z OSB, samemu, dlatego naprawdę kwotę inwestycji planuje tak niską jak podaje, tylko wystarczy mu świetnie przemyślany projekt -> jesteśmy zagięci? Nie -> gratulujemy panu umiejętności i wyliczamy mu oszczędność jaką osiągnie dzięki własnej pracy = nasza praca nie zmniejsza się dzięki temu, dlatego % liczymy od standardowych kosztów tego rodzaju inwestycji jak w C -> decyzja należy do pana E) Inwestor posiada olbrzymi apartament -> będzie chciał nas wkręcić, że planuje przeznaczyć na inwestycję 2 razy mniej, niż planuje naprawdę, by zaoszczędzić na cenie projektu, a później wykończy mieszkanie w standardzie 2 razy lepszym? Wg mnie to byłoby już kompletnym kuriozum. Po 1 niedorzecznym byłoby oszczędzić mniejszą kwotę na osobie, od której zależy później to, czy znacznie większa kwota zostanie zainwestowana przez niego sensownie, zamiast zmarnowana. Po 2 oczekiwanie projektu za niższą kwotę, oznaczałoby przygotowanie projektu niedostosowanego do faktycznych chęci wykończenia, co jednoznacznie podważa sens takiego projektu. Wiem, to kuriozalny przykład hipotetyczny, ale podejrzewam że mogłyby się pojawić próby podważenia tego sposobu wyliczania cen, również w takim kierunku 😀 Po 3 regułą jest, że ludzie zamożniejsi częściej rozumieją (i doceniają) fach, rzadziej się targują, są mniej problemowi... Bardziej interesuje ich za co płacą (jakość) a nie ile. I jeśli ona jest, ile gra mniejszą rolę. Skrupulatne wyliczenia już ich nie interesują, jeśli kwota brzmi sensownie w stosunku do... no właśnie - planowanej inwestycji. F) A dlaczego wielki apartament o wysokim standardzie czyli dużej kwocie inwestycji, miałby determinować proporcjonalnie wyższą kwotę za projekt, kiedy takie metraże z podobną ilością funkcji i elementów projektuje się dla przeciętnych ludzi, za znacznie niższe kwoty? Dlatego, że rozporządzenie wyższą kwotą inwestora (na znacznie droższe materiały, wyposażenie), wiąże się ze znacznie wyższą odpowiedzialnością. Ryzyko pomyłki, ryzyko niedopilnowania, każdy drobiazg w tym przypadku niesie za sobą potencjalnie znacznie wyższe straty. A czy to brane jest pod uwagę, kiedy ktoś serwuje cennik od metrów? No nie... I takie cenniki wielu kwestii nie uwzględniają. Itd, itp... Wybaczcie te niektóre zapewne śmieszne ścieżki dedukcji, ale ile tych przykładów by mi nie przyszło do głowy, odnoszę wrażenie, że wszystko sprowadza się w gruncie rzeczy do ostatecznie podobnych proporcji, jakie powinny wyjść dla ceny projektu w stosunku do kwoty przeznaczonej na realizację inwestycji. I tak jak nie ma rozwiązań idealnych, tak i ono nim pewnie nie jest. Ale czy nie stoi ono gdzieś najbliżej kompromisu pomiędzy tymi wszelkimi metodami, będąc najbardziej naturalnym mianownikiem wszystkich czynników? Najmniej pretensjonalnym i podejrzanym? Nawet zdarzyło mi się słyszeć, że projekt powinien kosztować ileś % kwoty na realizację, po prostu niczym inwestycja, bo nią dosłownie jest, tyle że to padło w innej branży. A dlaczego u architektów / projektantów, nawet jeśli się czuje że sprowadza się to do tego samego, na siłę próbuje się rozbijać sposoby wyliczeń na takie wyglądające na bardziej skomplikowane, jak by klient zbyt prosto brzmiącym miał nie dać wiary.......? Pomimo, że tak naprawdę to najprościej brzmiące uwzględnia najwięcej? (Z metra to nie prosto brzmiące, a prymitywizujące). A może właśnie takie postawienie sprawy, zaczęłoby uświadamiać klientom, że projekt to nie jest jedynie koszt długości, szerokości, ilości, tylko połączenia tych konkretów z wieloma innymi kwestiami, jak nawykowe czy psychologiczne? Że nie da się tego precyzyjnie wyliczyć, dlatego warto przyjąć jakiś ogólny mnożnik, odnoszący się do możliwie wielu aspektów, a nie do jednego czy dwóch i tylko technicznych? Że nie jest to koszt, a inwestycja również w coś niepoliczalnego, co się zwróci wielokrotnie - jakością życia przez całe lata / większym potencjałem zarobkowym na wynajmie? Dlatego właśnie sądzę, że cena instrukcji na poprowadzenie przedsięwzięcia z sukcesem, powinna być proporcjonalna do zysku jaki z niego wypłynie, a nie ilości papieru jakiego będzie potrzebować do spisania. Oczywiście nie przeliczymy zadowolenia z życia w lepiej zaprojektowanym mieszkaniu na pieniądze, ale czy nie bliższa tej wartości i nie uczciwsza jako odnośnik, będzie kwota przeznaczona na całą realizację, niż sama ilość metrów czy funkcji w niej zawartych? Ceny za projekt produktu nie wylicza się tylko w oparciu o ilość pracy, ale również (a czasem tylko) w oparciu o zyski, jakie będą z jego sprzedaży. Dlaczego nie sprowadzić cen za projekt wnętrz, dajmy na to przykładowo do 10% wartości inwestycji? Może ja się mylę, może nasmoliłem bzdur, ale rzucam ten pomysł będąc ciekawym zdania innych. Osobiście mam wrażenie, że laik słyszący w odpowiedzi "10% kwoty jaką planuje Pan zainwestować" - nawet jeśli co niektóry parsknie, bo będzie wiedział ilu zrobi to taniej, to jednak ten który nie podchodzi do tematu jak do kupna kilograma ziemniaków (a na takich klientach chyba zależy architektom), zaintryguje się... pomyśli... i nie zdziwi mnie, jak sam do wielu wniosków dojdzie, rozumiejąc, że no faktycznie..... to nie jest towar do wyceny dalmierzem czy miarką i katalogiem z Castoramy. A przynajmniej nie tylko nimi. Branża narzeka, że zepsuty rynek, że społeczeństwo nie rozumie złożoności tego zawodu, ile dziedzin on łączy i musi godzić, jakiej wiedzy wymaga i doświadczenia, czuje się niedoceniana, traktowana gorzej niż pracownik na taśmie ............ a sama wycenia się z metra niczym pęto kiełbasy 😉
Bardzo dziękuję za tak ciekawy komentarz! Według mnie warto rozróżnić sposób wyceny naszej pracy od sposobu prezentowania ceny. Tak jak podchodzimy do wyceny naszej pracy może być i według mnie, (czyli to wyłącznie moja opinia), oparty o budżet naszego Inwestora, ale przy projektach indywidualnych, w których się specjalizujemy jest szkodliwy dla interesu tego Inwestora. (Oraz na drogich materiałach według mnie się łatwiej pracuje, bo masz całe zaplecze i wsparcie danej firmy, ale o tym innym razem) Odrzucając ekstrema, czyli wszystko po taniości oraz wielomilionowe budżetu to my pracujemy na budżetowym spektrum. Nasi Inwestorzy dysponują różnymi budżetami oraz różne elementy projektu uważają za istotne dla nich. Dlatego najczęściej w projektach pojawią się materiały droższe i tańsze i to według mnie jest OK. Usługa projektanta wnętrz od dawna już nie jest usługą premium i bardzo się z tego cieszę. Naszą rolą jest pomoc w zaprojektowaniu wnętrz i wsparcie w jego realizacji. Dlatego niezależne, jakim budżetem nasz Inwestor dysponuje, traktujemy go, tak samo dobrze i płaci tyle samo za naszą usługę. Dlatego tworząc własny cennik usług, kierujemy się zasadą traktowania wszystkich równie dobrze. Natomiast oddzielną kwestią jest sposób prezentacji ceny. To, co proponujesz, uważam za bardzo ciekawe i myślę, że jesteśmy w stanie przyjąć odpowiednie współczynniki podobne do ceny z metra. Stąd, tu pojawia się aspekt psychologiczny i jak słusznie zauważyłeś, dla kogoś cena z metra może być jak za metr kiełbasy ;D ale również może być prosta i logiczna. Technicznie przy podejściu do wyceny uzależnionej od budżetu największą trudnością może okazać się uzyskanie konkretnej informacji o budżecie, jaki mamy przyjąć do umowy. W pracy zawodowej tworzymy listy zakupów, ale na przykład w naszej liście zawsze pojawiają się alternatywy i zamienniki, bo wiemy, jak jest ;) Więc znów budżet będzie w jakimś zakresie. Niemniej jest to do ogarnięcia więc pozostaje według mnie najważniejsza sprawa: czy moja prezentacja ceny jest dla Inwestora klarowna i zachęca do podjęcia współpracy? Wycena za metr, chociaż jest często najmniej korzystna z punktu widzenia projektanta wnętrz, jest jednocześnie najprostsza w przełożeniu dla Inwestora, bo od razu zna cenę za cały projekt. Przy informacji o cenie uzależnionej od wartości oczekujemy, że Inwestor to wie, ale w większości przypadków nie wiem, bo w końcu szuka projektanta, który w tym pomoże ;) Dlatego w przypadku prezentacji samej ceny jestem zwolennikiem prostoty, której proszę nie mylić z prostactwem ;D Bo nawet rzeczach trudnych można mówić w sposób prosty. Mam nadzieję, że pojawi się więcej komentarzy jak Twój i wspólnie podyskutujemy, bo temat jest ciekawy i wart rozmowy! Raz jeszcze dzięki! Filip
A co sądzicie, gdyby jako cenę projektu podawać jakiś % od kwoty, którą inwestor ma przewidzianą dla inwestycji? W końcu w oparciu o nią powstają projekty i od niej w dużej mierze zależy kształt tych projektów. Czy to by nie załatwiało całkiem uczciwie problemu, który przyznajmy składa się z wielu czynników, niuansów, zależności, przez co bierze się tyle sposobów na wyliczanie cen? Czy ten sposób nie pachnie jakimś takim całkiem sensownym kompromisem, który by szedł w sukurs wszelkim technicznym czynnikom, ale i zwykłym odczuciom? No bo zobaczmy:
A) Zwiększa się istotnie metraż -> zwiększa się ilość elementów -> zwiększa się ilość pracy = tak jak zwiększa się kwota potrzebna na inwestycję
B) Zmniejsza się metraż -> poniżej pewnej powierzchni już nie zmniejsza się ilość elementów (niezbędnych do życia) -> czyli ilość pracy pozostaje podobna = podobnie jak kwota potrzebna na realizację pozostanie podobna (drobną różnicę robią jedynie ilości materiałów np. podłogi, ale clue kosztów są elementy, których jest podobna ilość)
C) Zmniejsza się metraż ponadprzeciętnie -> inwestor pragnie upchnąć mimo wszystko możliwie dużo funkcji -> wymaga to znacznie więcej pracy kreatywnej niż przy normalnym metrażu = zgadza się to wtedy nadal jako % kwoty potrzebnej na inwestycję, która tym bardziej musi być wyższa (w stosunku do standardowych realizacji), bo wymaga dopasowanych, robionych na wymiar elementów i często niekonwencjonalnych rozwiązań
D) Inwestor powie, że on to mieszkanie z punktu C chce zrobić po taniości, z OSB, samemu, dlatego naprawdę kwotę inwestycji planuje tak niską jak podaje, tylko wystarczy mu świetnie przemyślany projekt -> jesteśmy zagięci? Nie -> gratulujemy panu umiejętności i wyliczamy mu oszczędność jaką osiągnie dzięki własnej pracy = nasza praca nie zmniejsza się dzięki temu, dlatego % liczymy od standardowych kosztów tego rodzaju inwestycji jak w C -> decyzja należy do pana
E) Inwestor posiada olbrzymi apartament -> będzie chciał nas wkręcić, że planuje przeznaczyć na inwestycję 2 razy mniej, niż planuje naprawdę, by zaoszczędzić na cenie projektu, a później wykończy mieszkanie w standardzie 2 razy lepszym? Wg mnie to byłoby już kompletnym kuriozum. Po 1 niedorzecznym byłoby oszczędzić mniejszą kwotę na osobie, od której zależy później to, czy znacznie większa kwota zostanie zainwestowana przez niego sensownie, zamiast zmarnowana. Po 2 oczekiwanie projektu za niższą kwotę, oznaczałoby przygotowanie projektu niedostosowanego do faktycznych chęci wykończenia, co jednoznacznie podważa sens takiego projektu. Wiem, to kuriozalny przykład hipotetyczny, ale podejrzewam że mogłyby się pojawić próby podważenia tego sposobu wyliczania cen, również w takim kierunku 😀 Po 3 regułą jest, że ludzie zamożniejsi częściej rozumieją (i doceniają) fach, rzadziej się targują, są mniej problemowi... Bardziej interesuje ich za co płacą (jakość) a nie ile. I jeśli ona jest, ile gra mniejszą rolę. Skrupulatne wyliczenia już ich nie interesują, jeśli kwota brzmi sensownie w stosunku do... no właśnie - planowanej inwestycji.
F) A dlaczego wielki apartament o wysokim standardzie czyli dużej kwocie inwestycji, miałby determinować proporcjonalnie wyższą kwotę za projekt, kiedy takie metraże z podobną ilością funkcji i elementów projektuje się dla przeciętnych ludzi, za znacznie niższe kwoty? Dlatego, że rozporządzenie wyższą kwotą inwestora (na znacznie droższe materiały, wyposażenie), wiąże się ze znacznie wyższą odpowiedzialnością. Ryzyko pomyłki, ryzyko niedopilnowania, każdy drobiazg w tym przypadku niesie za sobą potencjalnie znacznie wyższe straty. A czy to brane jest pod uwagę, kiedy ktoś serwuje cennik od metrów? No nie... I takie cenniki wielu kwestii nie uwzględniają.
Itd, itp...
Wybaczcie te niektóre zapewne śmieszne ścieżki dedukcji, ale ile tych przykładów by mi nie przyszło do głowy, odnoszę wrażenie, że wszystko sprowadza się w gruncie rzeczy do ostatecznie podobnych proporcji, jakie powinny wyjść dla ceny projektu w stosunku do kwoty przeznaczonej na realizację inwestycji. I tak jak nie ma rozwiązań idealnych, tak i ono nim pewnie nie jest. Ale czy nie stoi ono gdzieś najbliżej kompromisu pomiędzy tymi wszelkimi metodami, będąc najbardziej naturalnym mianownikiem wszystkich czynników? Najmniej pretensjonalnym i podejrzanym? Nawet zdarzyło mi się słyszeć, że projekt powinien kosztować ileś % kwoty na realizację, po prostu niczym inwestycja, bo nią dosłownie jest, tyle że to padło w innej branży. A dlaczego u architektów / projektantów, nawet jeśli się czuje że sprowadza się to do tego samego, na siłę próbuje się rozbijać sposoby wyliczeń na takie wyglądające na bardziej skomplikowane, jak by klient zbyt prosto brzmiącym miał nie dać wiary.......? Pomimo, że tak naprawdę to najprościej brzmiące uwzględnia najwięcej? (Z metra to nie prosto brzmiące, a prymitywizujące). A może właśnie takie postawienie sprawy, zaczęłoby uświadamiać klientom, że projekt to nie jest jedynie koszt długości, szerokości, ilości, tylko połączenia tych konkretów z wieloma innymi kwestiami, jak nawykowe czy psychologiczne? Że nie da się tego precyzyjnie wyliczyć, dlatego warto przyjąć jakiś ogólny mnożnik, odnoszący się do możliwie wielu aspektów, a nie do jednego czy dwóch i tylko technicznych? Że nie jest to koszt, a inwestycja również w coś niepoliczalnego, co się zwróci wielokrotnie - jakością życia przez całe lata / większym potencjałem zarobkowym na wynajmie? Dlatego właśnie sądzę, że cena instrukcji na poprowadzenie przedsięwzięcia z sukcesem, powinna być proporcjonalna do zysku jaki z niego wypłynie, a nie ilości papieru jakiego będzie potrzebować do spisania. Oczywiście nie przeliczymy zadowolenia z życia w lepiej zaprojektowanym mieszkaniu na pieniądze, ale czy nie bliższa tej wartości i nie uczciwsza jako odnośnik, będzie kwota przeznaczona na całą realizację, niż sama ilość metrów czy funkcji w niej zawartych? Ceny za projekt produktu nie wylicza się tylko w oparciu o ilość pracy, ale również (a czasem tylko) w oparciu o zyski, jakie będą z jego sprzedaży. Dlaczego nie sprowadzić cen za projekt wnętrz, dajmy na to przykładowo do 10% wartości inwestycji? Może ja się mylę, może nasmoliłem bzdur, ale rzucam ten pomysł będąc ciekawym zdania innych. Osobiście mam wrażenie, że laik słyszący w odpowiedzi "10% kwoty jaką planuje Pan zainwestować" - nawet jeśli co niektóry parsknie, bo będzie wiedział ilu zrobi to taniej, to jednak ten który nie podchodzi do tematu jak do kupna kilograma ziemniaków (a na takich klientach chyba zależy architektom), zaintryguje się... pomyśli... i nie zdziwi mnie, jak sam do wielu wniosków dojdzie, rozumiejąc, że no faktycznie..... to nie jest towar do wyceny dalmierzem czy miarką i katalogiem z Castoramy. A przynajmniej nie tylko nimi. Branża narzeka, że zepsuty rynek, że społeczeństwo nie rozumie złożoności tego zawodu, ile dziedzin on łączy i musi godzić, jakiej wiedzy wymaga i doświadczenia, czuje się niedoceniana, traktowana gorzej niż pracownik na taśmie ............ a sama wycenia się z metra niczym pęto kiełbasy 😉
Bardzo dziękuję za tak ciekawy komentarz!
Według mnie warto rozróżnić sposób wyceny naszej pracy od sposobu prezentowania ceny.
Tak jak podchodzimy do wyceny naszej pracy może być i według mnie, (czyli to wyłącznie moja opinia), oparty o budżet naszego Inwestora, ale przy projektach indywidualnych, w których się specjalizujemy jest szkodliwy dla interesu tego Inwestora.
(Oraz na drogich materiałach według mnie się łatwiej pracuje, bo masz całe zaplecze i wsparcie danej firmy, ale o tym innym razem)
Odrzucając ekstrema, czyli wszystko po taniości oraz wielomilionowe budżetu to my pracujemy na budżetowym spektrum. Nasi Inwestorzy dysponują różnymi budżetami oraz różne elementy projektu uważają za istotne dla nich.
Dlatego najczęściej w projektach pojawią się materiały droższe i tańsze i to według mnie jest OK. Usługa projektanta wnętrz od dawna już nie jest usługą premium i bardzo się z tego cieszę.
Naszą rolą jest pomoc w zaprojektowaniu wnętrz i wsparcie w jego realizacji.
Dlatego niezależne, jakim budżetem nasz Inwestor dysponuje, traktujemy go, tak samo dobrze i płaci tyle samo za naszą usługę.
Dlatego tworząc własny cennik usług, kierujemy się zasadą traktowania wszystkich równie dobrze.
Natomiast oddzielną kwestią jest sposób prezentacji ceny. To, co proponujesz, uważam za bardzo ciekawe i myślę, że jesteśmy w stanie przyjąć odpowiednie współczynniki podobne do ceny z metra.
Stąd, tu pojawia się aspekt psychologiczny i jak słusznie zauważyłeś, dla kogoś cena z metra może być jak za metr kiełbasy ;D ale również może być prosta i logiczna.
Technicznie przy podejściu do wyceny uzależnionej od budżetu największą trudnością może okazać się uzyskanie konkretnej informacji o budżecie, jaki mamy przyjąć do umowy.
W pracy zawodowej tworzymy listy zakupów, ale na przykład w naszej liście zawsze pojawiają się alternatywy i zamienniki, bo wiemy, jak jest ;) Więc znów budżet będzie w jakimś zakresie.
Niemniej jest to do ogarnięcia więc pozostaje według mnie najważniejsza sprawa:
czy moja prezentacja ceny jest dla Inwestora klarowna i zachęca do podjęcia współpracy?
Wycena za metr, chociaż jest często najmniej korzystna z punktu widzenia projektanta wnętrz, jest jednocześnie najprostsza w przełożeniu dla Inwestora, bo od razu zna cenę za cały projekt.
Przy informacji o cenie uzależnionej od wartości oczekujemy, że Inwestor to wie, ale w większości przypadków nie wiem, bo w końcu szuka projektanta, który w tym pomoże ;)
Dlatego w przypadku prezentacji samej ceny jestem zwolennikiem prostoty, której proszę nie mylić z prostactwem ;D Bo nawet rzeczach trudnych można mówić w sposób prosty.
Mam nadzieję, że pojawi się więcej komentarzy jak Twój i wspólnie podyskutujemy, bo temat jest ciekawy i wart rozmowy!
Raz jeszcze dzięki!
Filip