Adam Mickiewicz - To lubię. Ballada

Поделиться
HTML-код
  • Опубликовано: 20 ноя 2016
  • Ballada Adama Mickiewicza "To lubię" w interpretacji Tadeusza Zięby.
    Film jest częścią projektu "polska-poezja.pl", którego celem jest stworzenie internetowej bazy wierszy najznakomitszych polskich poetów czytanych przez najlepszych polskich aktorów.
    Tekst:
    Spójrzyj, Marylo, gdzie się kończą gaje,
    W prawo łóz gęsty zarostek,
    W lewo się piękna dolina podaje,
    Przodem rzeczułka i mostek.
    Tuż stara cerkiew, w niej puszczyk i sowy,
    Obok dzwonnicy zrąb zgniły,
    A za dzwonnicą chrośniak malinowy,
    A w tym chrośniaku mogiły.
    Czy tam bies siedział, czy dusza zaklęta,
    Że o północnej godzinie
    Nikt, jak najstarszy człowiek zapamięta,
    Miejsc tych bez trwogi nie minie.
    Bo skoro północ nawlecze zasłony,
    Cerkiew się z trzaskiem odmyka,
    W pustej zrąbnicy dzwonią same dzwony,
    W chrustach coś huczy i ksyka.
    Czasami płomyk okaże się blady,
    Czasem grom trzaska po gromie,
    Same się z mogił ruszają pokłady
    I larwy stają widomie.
    Raz trup po drodze bez głowy się toczy,
    To znowu głowa bez ciała;
    Roztwiera gębę i wytrzyszcza oczy,
    W gębie i w oczach żar pała.
    Albo wilk bieży; pragniesz go odegnać,
    Aż orlim skrzydłem wilk macha,
    Dość „Zgiń, przepadnij” wyrzec i przeżegnać,
    Wilk zniknie wrzeszcząc: „cha cha cha”.
    Każdy podróżny oglądał te zgrozy
    I każdy musiał kląć drogę;
    Ten złamał dyszel, ten wywrócił wozy,
    Innemu zwichnął koń nogę.
    Ja, chociaż, pomnę, nieraz Andrzej stary
    Zaklinał, nieraz przestrzegał,
    Śmiałem się z diabłów, nie wierzyłem w czary,
    Tamtędym jeździł i biegał.
    Raz, gdy do Ruty jadę w czas noclegu,
    Na moście z końmi wóz staje,
    Próżno woźnica przynagla do biegu,
    „Hej!” - krzyczy, biczem zadaje.
    Stoją, a potem skoczą z całej mocy,
    Dyszel przy samej pękł szrubie;
    Zostać na polu samemu i w nocy,
    „To lubię - rzekłem - to lubię!"
    Ledwiem dokończył, aż straszna martwica
    Wypływa z bliskich wód toni;
    Białe jej szaty, jak śnieg białe lica,
    Ognisty wieniec na skroni.
    Chciałem uciekać, padłem zalękniony,
    Włos dębem stanął na głowie;
    Krzyknę: „Niech będzie Chrystus pochwalony!”
    „Na wieki wieków” - odpowie.
    „Ktokolwiek jesteś, poczciwy człowieku,
    Coś mię zachował od męki,
    Dożyj ty szczęścia i późnego wieku,
    I pokój tobie, i dzięki.
    Widzisz przed sobą obraz grzesznej duszy,
    Wkrótce się niebem pochlubię;
    Boś ty czyscowej zbawił mię katuszy
    Tym jednym słówkiem: To lubię.
    Dopóki gwiazdy zejdą i dopóki
    We wsi kur pierwszy zapieje,
    Opowiem tobie, a ty dla nauki
    Opowiedz innym me dzieje.
    Onego czasu żyłam ja na świecie,
    Marylą zwana przed laty;
    Ojciec mój, pierwszy urzędnik w powiecie,
    Możny, poczciwy, bogaty.
    Za życia pragnął sprawić mi wesele,
    A żem dostatnia i młoda,
    Zbiegło się zewsząd zalotników wiele,
    Posag wabił i uroda.
    Mnóstwo ich marnej pochlebiało dumie,
    I to mi było do smaku,
    Że kiedy w licznym kłaniano się tłumie,
    Tłumem gardziłam bez braku.
    Przybył i Józio; dwudziestą miał wiosnę,
    Młody, cnotliwy, nieśmiały;
    Obce dla niego wyrazy miłośne,
    Choć czuł miłośne zapały.
    Lecz próżno nędzny w oczach prawie znika
    Próżno i dzień, i noc płacze;
    W boleściach jego dla mnie radość dzika,
    Śmiech obudzały rozpacze.
    ‹‹Ja pójdę!›› - mówił ze łzami. ‹‹Idź sobie!››
    Poszedł i umarł z miłości;
    Tu nad rzeczułką, w tym zielonym grobie
    Złożone jego są kości.
    Odtąd mi życie stało się nielube,
    Późne uczułam wyrzuty;
    Lecz ani sposób wynagrodzić zgubę,
    Ani czas został pokuty.
    Raz, gdy się w północ z rodzicami bawię,
    Wzmaga się hałas, szum, świsty,
    Przyleciał Józio w straszliwej postawie,
    Jak potępieniec ognisty.
    Porwał, udusił gęszczą dymnych kłębów,
    W czyscowe rzucił potoki,
    Gdzie pośród jęku i zgrzytania zębów
    Takie słyszałam wyroki:
    ‹‹Wiedziałaś, że się spodobało Panu
    Z męża ród tworzyć niewieści,
    Na osłodzenie mężom złego stanu,
    Na rozkosz, nie na boleści.
    Ty jakbyś w piersiach miała serce z głazu,
    Ani cię jęki ubodły.
    Nikt nie uprosił słodkiego wyrazu
    Przez łzy, cierpienia i modły.
    Za taką srogość, długie, długie lata
    Dręcz się w czyscowej zagubie,
    Póki mąż jaki z tamecznego świata
    Nie powie na cię choć: lubię.
    Prosił i Józio niegdyś o to słowo,
    Gorzkie łzy lał nieszczęśliwy;
    Prośże ty teraz; nie łzą, nie namową,
    Ale przez strachy i dziwy››.
    Rzekł, mnie natychmiast porwały złe duchy.
    Odtąd już setny rok minie,
    W dzień męczą, a noc zdejmują łańcuchy,
    Rzucam ogniste głębinie;
    I w cerkwi albo na Józia mogile,
    Niebu i ziemi obrzydła,
    Muszę podróżnych trwożyć w nocne chwile,
    Różne udając straszydła.
    Idących w błota zawiodę lub w gaje,
    Jadącym konia uskubię;
    A każdy naklnie, nafuka, nałaje,
    Tyś pierwszy wyrzekł: to lubię. (...)
    Więcej na:
    www.polska-poezja.pl
    www.mochnacki.org

Комментарии • 12