Ganelon odpowiada: „Nie pódziesz za mnie! Nie esteś moim wasalem, ani a twoim panem. Karol rozkazue, abym wypełnił ego służby; pódę do Saragossy, do Marsyla; ale nim uśmierzę ten srogi gniew, w akim mnie widzisz, wypłatam ci aką tęgą sztukę”. Kiedy Roland to słyszy, zaczyna się śmiać. Kiedy Ganelon widzi, że Roland się śmiee, tak go to zabolało, że omal nie pękł ze złości; niewiele brak, aby postradał zmysły. Rzecze do hrabiego: „Nie kocham cię, ciebie, który zwróciłeś na mnie ten niesłuszny wybór. Mó prawy cesarzu, stoę tu przed tobą, chcę dopełnić twego rozkazu”. „Pódę do Saragossy! Tak trzeba, wiem o tym. Kto tam idzie, ten nie wraca. Pamięta nade wszystko, że mam za żonę twoą siostrę. Mam z nie syna, napięknieszego, aki był w świecie. To Baldwin (rzecze), który będzie wielkim rycerzem. Jemu przekazuę moe ziemie i lenna. Mie go w swe pieczy, a go uż nie urzę w życiu”. Karol odpowiada: „Nazbyt masz miętkie serce. Skoro tak rozkazuę, trzeba ci iść”. Król rzecze: „Ganelonie, zbliż się i przymij laskę i rękawicę. Słyszałeś sam: Frankowie cię wybrali”. „Panie - rzecze Ganelon - to Roland wszystko uczynił! Będę go nienawidził całe życie i Oliwiera, że est ego druhem, i ego dwunastu parów za to, że go tak kochaą. Wyzywam ich, panie, przed twoim obliczem”. Król rzekł: „Nadto się gniewasz. Pódziesz, wierę, skoro a każę”. „Mogę iść, królu, ale bez żadne straży, zgoła tak ak poszli Bazyli i ego brat Bazan”. Cesarz podae mu rękawicę ze swoe prawicy. Ale hrabia Ganelon wolałby tam nie być. Kiedy miał wziąć rękawicę, upadła na ziemię. Frankowie rzekli sobie: „Boże! co to za wróżba? Ten znak wróży nam wielką stratę”. „Panowie - rzecze Ganelon - dowiecie się o tym”. Pieśń o Rolandzie „Panie - rzekł Ganelon - puść mnie uż. Skoro mi trzeba iść, nie mam się co ociągać”. A król rzekł: „Idź z woli Jezusa i moe!”. Prawicą rozgrzeszył go i przeżegnał znakiem krzyża świętego. Po czym dał mu laskę i pismo. Hrabia Ganelon idzie na swoą kwaterę. Stroi się w napięknieszy rynsztunek, aki posia- dał. Na nogi zapiął ostrogi złote, do boku przypasał swó miecz, zwany Murgleem. Siada na Taranta, swego rumaka, wu ego Ginmer trzyma mu strzemię. Urzelibyście wówczas wielu rycerzy płaczących i mówiących doń: „Szkoda twego męstwa! Żyłeś długo na dwo- rze króla i mieliśmy cię za szlachetnego wasala. Tego, kto cię naznaczył, abyś tam szedł, tego sam Karol nie zdoła ochronić ani ocalić. Nie, hrabia Roland nie powinien był myśleć o tobie, z nazbyt wielkiego rodu pochodzisz”. Po czym rzekli: „Panie, weź nas z sobą!” Ganelon odpowiada: „Nie da tego Bóg! Lepie niech pomrę sam, a tylu zacnych rycerzy niech zostanie przy życiu. Wrócicie, panowie moi, do słodkie Franci. Pozdrówcie ode mnie moą żonę i Pinabela, mego druha i para, i Baldwina mego syna... Wspomagacie mnie i miecie go za swego pana”. I puścił się w drogę. Ganelon edzie pod wysokimi drzewami oliwnymi. Przybył do posłów saraceńskich i do Blankandryna, który wszedł z nim w pogwarkę. Oba rozmawiaą bardzo chytrze. Blan- kandryn powiada: „To cudowny człowiek ten Karol. Podbił Pulię i całą Kalabrię; przebył morze słone i zdobył świętemu Piotrowi haracz Anglii; czego on eszcze chce tuta w na- szym krau?” Ganelon odpowiada: „Taka est ego ochota. Nie będzie człowieka takiego ak on”. Blankandryn powiada: „Frankowie to ludzie bardzo szlachetni. Ale wielką krzywdę czynią swemu panu owi diuki i komesy, którzy mu daą takie rady: wyczerpią go i zgubią, i in- nych z nim”. Ganelon odpowiada: „Nie est to prawda, o ile wiem, o nikim, za wyątkiem Rolanda, który to kiedyś odpokutue. Kiedyś rano cesarz siedział w cieniu. Przyszedł e- go bratanek w pancerzu na grzbiecie, niósł ze sobą łup spod Karkasyny. Trzymał w ręce rumiane abłko. Weź, miły panie, rzekł do strya, wszystkich królów korony daę ci w po- darunku. Duma ego łacno może go zgubić, codziennie wystawia się na śmierć. Niechże go kto ubije: będziemy mieli cały spokó”. Blankandryn rzecze: „Roland est wielce godzien nienawiści, iż chce przywieść do niewoli wszystkie narody i rości sobie prawa do wszystkich ziem. Gdy chce tyle dokazać, na kogo on liczy?” Ganelon odpowiada: „Na Francuzów! Tak go kochaą, że nigdy mu nie chybią. Dae im w bród złota i srebra, mułów i rumaków, materie edwabne, zbroe. Samemu cesarzowi dae wszystko, czego pragnie: zdobędzie mu ziemię odtąd aż do Wschodu”.
Zachód był piękny, słońce asne. Karol kazał odwieść do stani dziesięć mułów. W sadzie kazał ustawić namiot. Tam podął dziesięciu posłów; dwunastu rękodanych troszczy się o ich usługę. Wytrwali tam całą noc, aż nastał asny dzień. O wczesnym ranku cesarz wstał, wysłuchał mszy i utrzni. Udał się pod sosnę, wzywa swoich baronów na radę; we wszystkim, co czyni, chce mieć ancuskich panów za doradców. Cesarz idzie pod sosnę, wzywa na radę swoich baronów: Ogiera diuka i Turpina arcy- biskupa; Ryszarda Starego i bratanka ego Henryka; i walecznego hrabiego Gaskonii; Acelina, Tybota remskiego i krewniaka ego Milona. Przybyli także Gerier i Geryn, i z nimi hrabia Roland i Oliwier, waleczny i szlachetny; i Franków z Franci więce est niż tysiąc; i Ganelon przybył, ten który dopuścił się zdrady. Wówczas zaczyna się ona rada, która tak obróciła się na złe. Pieśń o Rolandzie „Baronowie moi - rzekł cesarz Karol - król Marsyl przysłał mi swoich posłów. Chce mi dać bogactw swoich w bród, niedźwiedzie i lwy, i charty włożone do smyczy, siedemset wielbłądów i tysiąc wypierzonych sokołów, czterysta mułów obuczonych złotem Arabii; do tego więce niż pięćdziesiąt wozów. Ale wzywa mnie, abym się wrócił do Franci: podąży za mną do Akwizgranu, do mego pałacu, i przymie tam naszą wiarę, głosząc, iż ta est naświętsza: zostanie chrześcijaninem i ode mnie będzie przymował rozkazy. Ale nie wiem, aki est prawdziwy ego zamiar”. Francuzi mówią: „Miemy się na baczności”. Cesarz powiedział swoe. Hrabia Roland, któremu to nie est w smak, zrywa się z siedzenia, wstae i sprzeciwia się. Rzecze królowi: „Biada ci, królu, eśli uwierzysz Marsylowi! Oto uż siedem pełnych lat, ak przybyliśmy do Hiszpanii. Zdobyłem dla ciebie i Nobles, i Commibles; wziąłem Walterrę i ziemię pińską, i Balagier, i Tudelę, i Sezylę. Wówczas król Marsyl dopuścił się wielkie zdrady: posłał piętnastu swoich pogan i każdy niósł gałąź oliwną, i wszyscy powiadali ci te same słowa. Naradziłeś się ze swymi Francuzami. Doradzili ci wielkie szaleństwo, wysłałeś do poganina dwóch swoich hrabiów, eden był Bazan, a drugi Bazyli; i w górach, pod Haltyą, Marsyl uciął im głowy. Prowadź wonę tak, akeś rozpoczął! Powiedź pod Saragossę swoe chorągwie; podemij oblężenie, choćby miało trwać całe twoe życie i pomścij tych, których zdraca pozabijał”. Cesarz siedzi ze spuszczoną głową. Gładzi brodę, targa wąsy, ale nie dae siostrzanowi żadne odpowiedzi, ani dobre, ani złe. Francuzi milczą, wyąwszy Ganelona. Wstae, idzie przed Karola i zaczyna bardzo dumnie. Rzecze królowi: „Biada ci, gdybyś uwierzył nicponiowi, mnie czy innemu, który by mówił nie dla twego dobra! Kiedy król Mar- syl przekazue ci, że ze złożonymi dłońmi stanie się twoim lennikiem i że weźmie całą Hiszpanię ak lenno z twoe łaski i przymie wiarę, którą my wyznaemy, kto ci radzi abyśmy odrzucili taką zgodę, ten snać niewiele dba, królu, aką my śmiercią pomrze- my. Rada płynąca z pychy nie powinna przeważyć. Poniechamy szalonych, słuchamy roztropnych”. Wówczas wysunął się Naim; brodę miał białą, włos na głowie siwy, nie było na dworze lepszego wasala. Rzecze do króla: „Dobrze słyszałeś, królu, odpowiedź, aką ci dał Gane- lon: dorzeczna est i godzi się e posłuchać. Zwyciężyłeś Marsyla w wonie, zabrałeś mu wszystkie zamki, kuszami rozbiłeś mury, spaliłeś ego miasta, pobiłeś ludzi. Dziś, kiedy ci przekazue, że się zdae na twoą łaskę, czynić mu więce eszcze, to byłby grzech. Skoro chce ci dać ako rękomię zakładników, ta sroga wona powinna uż ustać”. Frankowie rzekli: „Dobrze diuk gada”. „Panowie baronowie, kogóż poślemy do Saragossy, do króla Marsyla?” Diuk Naim odpo- wiada: „Poadę, królu, eśli wasza wola: da mi wnet rękawicę i laskę”. Król rzecze: „Tyś est człowiek dobre rady; na tę moą brodę, nie odedziesz w te chwili tak daleko ode mnie. Usiądź z powrotem, skoro nikt cię nie wzywał!”. „Panowie baronowie, kogo możemy posłać do Saracena, który włada w Saragossie?” Ro- land odpowiada: „Mogę a echać”. „Nie, nie poedziesz - rzecze hrabia Oliwier. - Serce masz harde i pyszne, przyszedłbyś tam do zwady, boę się tego. Jeśli król każe, mogę a chętnie echać”. Król spuszcza głowę i tak odpowiada: „Cichacie oba! Ani on, ani ty nie ruszycie się krokiem. Na siwą brodę, którą oto widzicie, biada temu, który by nazwał ednego z dwunastu parów”. Frankowie zmilkli, stoą pomieszani. Pieśń o Rolandzie Wstae Turpin remski, wychodzi z szeregu i rzecze do króla: „Zostaw w spokou swoich Franków! Siedem lat trwasz w tym krau, wiele ścierpieli męki, wiele boleści. Ale da mnie, panie, laskę i rękawicę, a a pódę do hiszpańskiego Saracena: przyrzę mu się, ak on wygląda”. Cesarz odpowie zgniewany: „Siada tam, na białym dywanie! I nie odzywa się uż bez mego rozkazu!”. „Frankowie, rycerze moi - rzecze cesarz Karol - wybierzcie mi barona z moe ziemi, który by mógł zanieść Marsylowi moe poselstwo”. Roland rzecze: „Niech to będzie Ga- nelon, mó oczym”. Frankowie rzekli: „Z pewnością to est człowiek po temu; gdy ego pominiesz, mędrszego nie znadziesz”. Aż hrabiego Ganelona zdął wielki lęk. Zdziera z szyi futro łasicy, został w edwabnym kubraku. Oczy ma wypukłe, twarz wielce dumną, ciało szlachetne, pierś szeroką: tak est piękny, że wszyscy parowie mu się przyglądaą. Rzecze do Rolanda: „Szalony! Co do ciebie przystąpiło? Wiedzą wszyscy, że estem twym oczymem, i oto wskazałeś mnie, abym echał do Marsyla. Jeśli Bóg pozwoli, abym wrócił stamtąd, będę ci szkodził, ile będę mógł przez całe twoe życie!” Roland odpowie: „To są słowa pyszne i szalone. Wiedzą wszyscy, że a nie dbam o groźby; ale na posła trzeba nam człeka z głową; eśli król chce, estem gotów: pódę tam za ciebie”.
Król Marsyl zamknął radę. Powiada swoim ludziom: „Pódziecie, panowie. Będziecie nieśli w rękach gałązki oliwne i powiecie królowi Karolowi Wielkiemu, aby, przez Boga swego, zlitował się nade mną: że nie upłynie ani miesiąc, ak doń pośpieszę z tysiącem moich lenników; i przymę zakon chrześcijański, i zostanę ego wasalem z całą miłością i wiarą. Jeśli chce zakładników, wierę, dostanie ich”. Blankandryn rzekł: „W ten sposób uzyskacie dobrą zgodę”. Marsyl kazał przywieść dziesięć białych mulic, które mu był przysłał król Sycylii. Wędzidła na nich złote, siodła wykładane srebrem. Posły wsiadaą na nie, trzymaą w rękach gałązki 1na święty Michał - września. [przypis edytorski] Pieśń o Rolandzie oliwne. Śpieszą do Karola, który trzyma Francę w swym lennie. Karol nie ustrzeże się przed nimi; oszukaą go. Cesarz weseli się, rad est z siebie. Zdobył Kordowę, mury zrównał z ziemią, zwalił ka- mienne wieże. Znaczny łup wzięło ego rycerstwo; złoto, srebro, szacowne zbroe. Nie został w mieście ani eden poganin: wszyscy ubici albo ochrzczeni. Cesarz siedzi w wiel- kim sadzie; koło niego Roland i Oliwier, diuk Samson i Anzeis hardy, Godyd ande- gaweński, sokolnik królewski; i byli tam eszcze Geryn i Gerier, i z nimi tylu innych: est ich ze słodkie Franci piętnaście tysięcy. Na białych edwabnych dywanach zasiedli rycerze; dla rozrywki nastarsi i namędrsi graą w warcaby i w szachy, a płocha młódź bije się w szable. Pod sosną, w podle krzaku głogu, ustawiono tron, cały z szczerego złota: tam siedzi król, władnący słodką Francą. Broda ego est biała, a twarz rumiana; ciało piękne, postać dumna: kto by go szukał, temu nie trzeba go wskazywać. I posłowie zsiedli z mułów, i pokłonili mu się we czci i miłości. Pierwszy przemawia Blankandryn. Rzecze królowi: „Wita imieniem Boga wspaniałe- go, którego winniśmy ubóstwiać! Słysz, co ci przekazue król Marsyl, chrobry rycerz. Dobrze się przepytał o wiarę, która zbawia: toteż chce ci dać swoich bogactw w bród, niedźwiedzie i lwy, i charty na smyczy, i siedemset wielbłądów, i tysiąc wypierzonych sokołów, i czterysta mułów obuczonych złotem i srebrem, i pięćdziesiąt wozów, z któ- rych uczynisz tabor, naładowanych tyloma grzywnami szczerego złota, że będziesz nim mógł dobrze zapłacić swoich zaciężnych. Dosyć uż długo bawiłeś w tym krau; godzi ci się uż wracać do Franci, do Akwizgranu. Tam on podąży za tobą, tak ci uręcza, panie mó”. Cesarz wznosi ręce do Boga, spuszcza głowę i zaczyna dumać. Cesarz trwa ze spuszczoną głową. Nigdy słowo ego nie było nagłe; taki ma obycza, iż mówi tylko wedle swe woli. Skoro się wreszcie wyprostował, twarz ego pełna była dumy. Rzecze do posłów: „Bardzoście dobrze powiedzieli. Ale król Marsyl est moim wielkim wrogiem. Jakąż mogę mieć rękomię słów, któreście rzekli?”. „Przez zakładniki - rzekł Saracen - których będziesz miał albo dziesięciu, albo piętnastu, albo dwudziestu. Oddam własnego syna, choćby miał zginąć, a sądzę, że dostaniesz i eszcze godnieszych. Kiedy się znadziesz w swym cesarskim pałacu, na wielkie święto świętego Michała, pan mó przybędzie do ciebie, on sam ci to uręcza. Tam, w twoich kąpielach, które Bóg uczynił dla ciebie, chce zostać chrześcijaninem”. Karol odpowiada: „Może eszcze być zbawio
Król Karol, cesarz nasz Wielki, siedem pełnych lat zostawał w Hiszpanii, aż po samo morze zdobył tę pyszną ziemię. Nie masz zamku, który by mu się ostał; nie masz muru, który by był cały, nie masz miasta, krom Saragossy stoące na górze. Włada tam król Marsyl niemiłuący Boga: Mahometowi służy, do Apollina się modli. Nie ustrzeże się nieszczęścia. Pieśń o Rolandzie Król Marsyl est w Saragossie. Przechadza się w sadzie, w cieniu. Kładzie się na ganku z błękitnego marmuru, więce niż dwadzieścia tysięcy ludu est wkoło niego. Woła swoe diuki i swoe hrabie: „Słuchacie, panowie, co za klęska na nas spadła, Cesarz Karol przybył tu ze słodkie Franci, aby nas pognębić. Nie mam woska, aby mu wydać bitwę: ludzie moi nie są mocni stawić mu czoła. Radźcie mi, doradcy mądrzy, i chrońcie mnie od śmierci i wstydu!”. Żaden poganin nie odpowiedział słowa, prócz Blankandryna z walfundzkiego kasztelu. Ten ci Blankandryn namędrszy był śród pogan; męstwem swym dzielny rycerz; rozu- mem dobry raca swego pana. Rzecze królowi: „Nie przeraża się, królu! Prześlij Karo- lowi, dumnemu, hardemu władcy, słowa powolne służby i wielkie przyaźni. Dasz mu niedźwiedzie i lwy, i psy; i siedemset wielbłądów i tysiąc wypierzonych sokołów; cztery- sta mułów ładownych złotem i srebrem i pięćdziesiąt wozów, z których on złoży tabor; i da mu szczerego złota tyle, aby mógł honie opłacić swoich naemników. Przekaż mu, że dość długo woował uż w te ziemi; że powinien by wracać do Franci, do Akwizgranu, że pospieszysz tam za nim na święty Michał1, że przymiesz tam prawo chrześcijan i zo- staniesz ego wiernym lennikiem. A zechce zakładników, to poślij mu ich, dziesięciu albo dwudziestu, aby go natchnąć ufnością. Poślijmy mu synów naszych żon; a poślę mego, choćby miał i zginąć. Lepie by tam potracili swoe głowy, a my żebyśmy nie stracili nasze swobody i państwa i nie przyszli do torby żebracze”. Blankandryn mówił: „Na tę moą prawicę i na tę brodę, którą wiatr kołysze mi na piersi, wnet urzycie, ak ancuskie woe stąd odchodzą. Pódą Frankowie do Franci: to ich ziemia. Kiedy wrócą, każdy do swe nadroższe dziedziny, a Karol do Akwizgranu, do swoe kaplicy, będzie tam odbywał na święty Michał uroczyste roki. Przydzie święto, dzień upłynie: o nas ani słychu. Dumny est ów król, a serce ma okrutne: każe uciąć głowy zakładnikom. Lepie ci est, aby oni stradali głowy, a my abyśmy nie stracili nasze piękne Hiszpanii i nie cierpieli niedoli i klęski!”. Poganie rzekli: „Może i prawdę gada!”. Król Marsyl zwołał radę. Zawołał Klaryna Balagierskiego, Estamaryna i ego para Eudro- pa, i Pryamona, i Garlana brodacza, i Masznera, i strya ego Mahona, i Żynera, i Malbie- na zza morza, i Blankandryna, iżby im powiedział swoą myśl. Dziesięciu nachytrzeszych odwołał na stronę. „Pódziecie, barony, do Karola Wielkiego. Jest pod Kordową, którą oblega. Będziecie mieli w rękach gałązki oliwne, co oznacza pokó i pokorę. Jeśli chytro- ścią swoą wyednacie dla mnie zgodę, dam wam złota i srebra, co wlezie, i ziem, i lenna, ile sami zechcecie”. A poganie na to: „Oto mamy zadość”. Król Marsyl zamknął radę. Powiada swoim ludziom: „Pódziecie, pano
Ganelon odpowiada: „Nie pódziesz za mnie! Nie esteś moim wasalem, ani a twoim panem. Karol rozkazue, abym wypełnił ego służby; pódę do Saragossy, do Marsyla; ale nim uśmierzę ten srogi gniew, w akim mnie widzisz, wypłatam ci aką tęgą sztukę”. Kiedy Roland to słyszy, zaczyna się śmiać.
Kiedy Ganelon widzi, że Roland się śmiee, tak go to zabolało, że omal nie pękł ze złości; niewiele brak, aby postradał zmysły. Rzecze do hrabiego: „Nie kocham cię, ciebie, który zwróciłeś na mnie ten niesłuszny wybór. Mó prawy cesarzu, stoę tu przed tobą, chcę dopełnić twego rozkazu”.
„Pódę do Saragossy! Tak trzeba, wiem o tym. Kto tam idzie, ten nie wraca. Pamięta nade wszystko, że mam za żonę twoą siostrę. Mam z nie syna, napięknieszego, aki był w świecie. To Baldwin (rzecze), który będzie wielkim rycerzem. Jemu przekazuę moe ziemie i lenna. Mie go w swe pieczy, a go uż nie urzę w życiu”. Karol odpowiada: „Nazbyt masz miętkie serce. Skoro tak rozkazuę, trzeba ci iść”.
Król rzecze: „Ganelonie, zbliż się i przymij laskę i rękawicę. Słyszałeś sam: Frankowie cię wybrali”. „Panie - rzecze Ganelon - to Roland wszystko uczynił! Będę go nienawidził całe życie i Oliwiera, że est ego druhem, i ego dwunastu parów za to, że go tak kochaą. Wyzywam ich, panie, przed twoim obliczem”. Król rzekł: „Nadto się gniewasz. Pódziesz, wierę, skoro a każę”. „Mogę iść, królu, ale bez żadne straży, zgoła tak ak poszli Bazyli i ego brat Bazan”.
Cesarz podae mu rękawicę ze swoe prawicy. Ale hrabia Ganelon wolałby tam nie być. Kiedy miał wziąć rękawicę, upadła na ziemię. Frankowie rzekli sobie: „Boże! co to za wróżba? Ten znak wróży nam wielką stratę”. „Panowie - rzecze Ganelon - dowiecie się o tym”.
Pieśń o Rolandzie
„Panie - rzekł Ganelon - puść mnie uż. Skoro mi trzeba iść, nie mam się co ociągać”. A król rzekł: „Idź z woli Jezusa i moe!”. Prawicą rozgrzeszył go i przeżegnał znakiem krzyża świętego. Po czym dał mu laskę i pismo.
Hrabia Ganelon idzie na swoą kwaterę. Stroi się w napięknieszy rynsztunek, aki posia- dał. Na nogi zapiął ostrogi złote, do boku przypasał swó miecz, zwany Murgleem. Siada na Taranta, swego rumaka, wu ego Ginmer trzyma mu strzemię. Urzelibyście wówczas wielu rycerzy płaczących i mówiących doń: „Szkoda twego męstwa! Żyłeś długo na dwo- rze króla i mieliśmy cię za szlachetnego wasala. Tego, kto cię naznaczył, abyś tam szedł, tego sam Karol nie zdoła ochronić ani ocalić. Nie, hrabia Roland nie powinien był myśleć o tobie, z nazbyt wielkiego rodu pochodzisz”. Po czym rzekli: „Panie, weź nas z sobą!” Ganelon odpowiada: „Nie da tego Bóg! Lepie niech pomrę sam, a tylu zacnych rycerzy niech zostanie przy życiu. Wrócicie, panowie moi, do słodkie Franci. Pozdrówcie ode mnie moą żonę i Pinabela, mego druha i para, i Baldwina mego syna... Wspomagacie mnie i miecie go za swego pana”. I puścił się w drogę.
Ganelon edzie pod wysokimi drzewami oliwnymi. Przybył do posłów saraceńskich i do Blankandryna, który wszedł z nim w pogwarkę. Oba rozmawiaą bardzo chytrze. Blan- kandryn powiada: „To cudowny człowiek ten Karol. Podbił Pulię i całą Kalabrię; przebył morze słone i zdobył świętemu Piotrowi haracz Anglii; czego on eszcze chce tuta w na- szym krau?” Ganelon odpowiada: „Taka est ego ochota. Nie będzie człowieka takiego ak on”.
Blankandryn powiada: „Frankowie to ludzie bardzo szlachetni. Ale wielką krzywdę czynią swemu panu owi diuki i komesy, którzy mu daą takie rady: wyczerpią go i zgubią, i in- nych z nim”. Ganelon odpowiada: „Nie est to prawda, o ile wiem, o nikim, za wyątkiem Rolanda, który to kiedyś odpokutue. Kiedyś rano cesarz siedział w cieniu. Przyszedł e- go bratanek w pancerzu na grzbiecie, niósł ze sobą łup spod Karkasyny. Trzymał w ręce rumiane abłko. Weź, miły panie, rzekł do strya, wszystkich królów korony daę ci w po- darunku. Duma ego łacno może go zgubić, codziennie wystawia się na śmierć. Niechże go kto ubije: będziemy mieli cały spokó”.
Blankandryn rzecze: „Roland est wielce godzien nienawiści, iż chce przywieść do niewoli wszystkie narody i rości sobie prawa do wszystkich ziem. Gdy chce tyle dokazać, na kogo on liczy?” Ganelon odpowiada: „Na Francuzów! Tak go kochaą, że nigdy mu nie chybią. Dae im w bród złota i srebra, mułów i rumaków, materie edwabne, zbroe. Samemu cesarzowi dae wszystko, czego pragnie: zdobędzie mu ziemię odtąd aż do Wschodu”.
Zachód był piękny, słońce asne. Karol kazał odwieść do stani dziesięć mułów. W sadzie kazał ustawić namiot. Tam podął dziesięciu posłów; dwunastu rękodanych troszczy się o ich usługę. Wytrwali tam całą noc, aż nastał asny dzień. O wczesnym ranku cesarz wstał, wysłuchał mszy i utrzni. Udał się pod sosnę, wzywa swoich baronów na radę; we wszystkim, co czyni, chce mieć ancuskich panów za doradców.
Cesarz idzie pod sosnę, wzywa na radę swoich baronów: Ogiera diuka i Turpina arcy- biskupa; Ryszarda Starego i bratanka ego Henryka; i walecznego hrabiego Gaskonii; Acelina, Tybota remskiego i krewniaka ego Milona. Przybyli także Gerier i Geryn, i z nimi hrabia Roland i Oliwier, waleczny i szlachetny; i Franków z Franci więce est niż tysiąc; i Ganelon przybył, ten który dopuścił się zdrady. Wówczas zaczyna się ona rada, która tak obróciła się na złe.
Pieśń o Rolandzie
„Baronowie moi - rzekł cesarz Karol - król Marsyl przysłał mi swoich posłów. Chce mi dać bogactw swoich w bród, niedźwiedzie i lwy, i charty włożone do smyczy, siedemset wielbłądów i tysiąc wypierzonych sokołów, czterysta mułów obuczonych złotem Arabii; do tego więce niż pięćdziesiąt wozów. Ale wzywa mnie, abym się wrócił do Franci: podąży za mną do Akwizgranu, do mego pałacu, i przymie tam naszą wiarę, głosząc, iż ta est naświętsza: zostanie chrześcijaninem i ode mnie będzie przymował rozkazy. Ale nie wiem, aki est prawdziwy ego zamiar”. Francuzi mówią: „Miemy się na baczności”.
Cesarz powiedział swoe. Hrabia Roland, któremu to nie est w smak, zrywa się z siedzenia, wstae i sprzeciwia się. Rzecze królowi: „Biada ci, królu, eśli uwierzysz Marsylowi! Oto uż siedem pełnych lat, ak przybyliśmy do Hiszpanii. Zdobyłem dla ciebie i Nobles, i Commibles; wziąłem Walterrę i ziemię pińską, i Balagier, i Tudelę, i Sezylę. Wówczas król Marsyl dopuścił się wielkie zdrady: posłał piętnastu swoich pogan i każdy niósł gałąź oliwną, i wszyscy powiadali ci te same słowa. Naradziłeś się ze swymi Francuzami. Doradzili ci wielkie szaleństwo, wysłałeś do poganina dwóch swoich hrabiów, eden był Bazan, a drugi Bazyli; i w górach, pod Haltyą, Marsyl uciął im głowy. Prowadź wonę tak, akeś rozpoczął! Powiedź pod Saragossę swoe chorągwie; podemij oblężenie, choćby miało trwać całe twoe życie i pomścij tych, których zdraca pozabijał”.
Cesarz siedzi ze spuszczoną głową. Gładzi brodę, targa wąsy, ale nie dae siostrzanowi żadne odpowiedzi, ani dobre, ani złe. Francuzi milczą, wyąwszy Ganelona. Wstae, idzie przed Karola i zaczyna bardzo dumnie. Rzecze królowi: „Biada ci, gdybyś uwierzył nicponiowi, mnie czy innemu, który by mówił nie dla twego dobra! Kiedy król Mar- syl przekazue ci, że ze złożonymi dłońmi stanie się twoim lennikiem i że weźmie całą Hiszpanię ak lenno z twoe łaski i przymie wiarę, którą my wyznaemy, kto ci radzi abyśmy odrzucili taką zgodę, ten snać niewiele dba, królu, aką my śmiercią pomrze- my. Rada płynąca z pychy nie powinna przeważyć. Poniechamy szalonych, słuchamy roztropnych”.
Wówczas wysunął się Naim; brodę miał białą, włos na głowie siwy, nie było na dworze lepszego wasala. Rzecze do króla: „Dobrze słyszałeś, królu, odpowiedź, aką ci dał Gane- lon: dorzeczna est i godzi się e posłuchać. Zwyciężyłeś Marsyla w wonie, zabrałeś mu wszystkie zamki, kuszami rozbiłeś mury, spaliłeś ego miasta, pobiłeś ludzi. Dziś, kiedy ci przekazue, że się zdae na twoą łaskę, czynić mu więce eszcze, to byłby grzech. Skoro chce ci dać ako rękomię zakładników, ta sroga wona powinna uż ustać”. Frankowie rzekli: „Dobrze diuk gada”.
„Panowie baronowie, kogóż poślemy do Saragossy, do króla Marsyla?” Diuk Naim odpo- wiada: „Poadę, królu, eśli wasza wola: da mi wnet rękawicę i laskę”. Król rzecze: „Tyś est człowiek dobre rady; na tę moą brodę, nie odedziesz w te chwili tak daleko ode mnie. Usiądź z powrotem, skoro nikt cię nie wzywał!”.
„Panowie baronowie, kogo możemy posłać do Saracena, który włada w Saragossie?” Ro- land odpowiada: „Mogę a echać”. „Nie, nie poedziesz - rzecze hrabia Oliwier. - Serce masz harde i pyszne, przyszedłbyś tam do zwady, boę się tego. Jeśli król każe, mogę a chętnie echać”. Król spuszcza głowę i tak odpowiada: „Cichacie oba! Ani on, ani ty nie ruszycie się krokiem. Na siwą brodę, którą oto widzicie, biada temu, który by nazwał ednego z dwunastu parów”. Frankowie zmilkli, stoą pomieszani.
Pieśń o Rolandzie
Wstae Turpin remski, wychodzi z szeregu i rzecze do króla: „Zostaw w spokou swoich Franków! Siedem lat trwasz w tym krau, wiele ścierpieli męki, wiele boleści. Ale da mnie, panie, laskę i rękawicę, a a pódę do hiszpańskiego Saracena: przyrzę mu się, ak on wygląda”. Cesarz odpowie zgniewany: „Siada tam, na białym dywanie! I nie odzywa się uż bez mego rozkazu!”.
„Frankowie, rycerze moi - rzecze cesarz Karol - wybierzcie mi barona z moe ziemi, który by mógł zanieść Marsylowi moe poselstwo”. Roland rzecze: „Niech to będzie Ga- nelon, mó oczym”. Frankowie rzekli: „Z pewnością to est człowiek po temu; gdy ego pominiesz, mędrszego nie znadziesz”. Aż hrabiego Ganelona zdął wielki lęk. Zdziera z szyi futro łasicy, został w edwabnym kubraku. Oczy ma wypukłe, twarz wielce dumną, ciało szlachetne, pierś szeroką: tak est piękny, że wszyscy parowie mu się przyglądaą. Rzecze do Rolanda: „Szalony! Co do ciebie przystąpiło? Wiedzą wszyscy, że estem twym oczymem, i oto wskazałeś mnie, abym echał do Marsyla. Jeśli Bóg pozwoli, abym wrócił stamtąd, będę ci szkodził, ile będę mógł przez całe twoe życie!” Roland odpowie: „To są słowa pyszne i szalone. Wiedzą wszyscy, że a nie dbam o groźby; ale na posła trzeba nam człeka z głową; eśli król chce, estem gotów: pódę tam za ciebie”.
Król Marsyl zamknął radę. Powiada swoim ludziom: „Pódziecie, panowie. Będziecie nieśli w rękach gałązki oliwne i powiecie królowi Karolowi Wielkiemu, aby, przez Boga swego, zlitował się nade mną: że nie upłynie ani miesiąc, ak doń pośpieszę z tysiącem moich lenników; i przymę zakon chrześcijański, i zostanę ego wasalem z całą miłością i wiarą. Jeśli chce zakładników, wierę, dostanie ich”. Blankandryn rzekł: „W ten sposób uzyskacie dobrą zgodę”.
Marsyl kazał przywieść dziesięć białych mulic, które mu był przysłał król Sycylii. Wędzidła na nich złote, siodła wykładane srebrem. Posły wsiadaą na nie, trzymaą w rękach gałązki
1na święty Michał - września. [przypis edytorski]
Pieśń o Rolandzie
oliwne. Śpieszą do Karola, który trzyma Francę w swym lennie. Karol nie ustrzeże się przed nimi; oszukaą go.
Cesarz weseli się, rad est z siebie. Zdobył Kordowę, mury zrównał z ziemią, zwalił ka- mienne wieże. Znaczny łup wzięło ego rycerstwo; złoto, srebro, szacowne zbroe. Nie został w mieście ani eden poganin: wszyscy ubici albo ochrzczeni. Cesarz siedzi w wiel- kim sadzie; koło niego Roland i Oliwier, diuk Samson i Anzeis hardy, Godyd ande- gaweński, sokolnik królewski; i byli tam eszcze Geryn i Gerier, i z nimi tylu innych: est ich ze słodkie Franci piętnaście tysięcy. Na białych edwabnych dywanach zasiedli rycerze; dla rozrywki nastarsi i namędrsi graą w warcaby i w szachy, a płocha młódź bije się w szable. Pod sosną, w podle krzaku głogu, ustawiono tron, cały z szczerego złota: tam siedzi król, władnący słodką Francą. Broda ego est biała, a twarz rumiana; ciało piękne, postać dumna: kto by go szukał, temu nie trzeba go wskazywać. I posłowie zsiedli z mułów, i pokłonili mu się we czci i miłości.
Pierwszy przemawia Blankandryn. Rzecze królowi: „Wita imieniem Boga wspaniałe- go, którego winniśmy ubóstwiać! Słysz, co ci przekazue król Marsyl, chrobry rycerz. Dobrze się przepytał o wiarę, która zbawia: toteż chce ci dać swoich bogactw w bród, niedźwiedzie i lwy, i charty na smyczy, i siedemset wielbłądów, i tysiąc wypierzonych sokołów, i czterysta mułów obuczonych złotem i srebrem, i pięćdziesiąt wozów, z któ- rych uczynisz tabor, naładowanych tyloma grzywnami szczerego złota, że będziesz nim mógł dobrze zapłacić swoich zaciężnych. Dosyć uż długo bawiłeś w tym krau; godzi ci się uż wracać do Franci, do Akwizgranu. Tam on podąży za tobą, tak ci uręcza, panie mó”. Cesarz wznosi ręce do Boga, spuszcza głowę i zaczyna dumać.
Cesarz trwa ze spuszczoną głową. Nigdy słowo ego nie było nagłe; taki ma obycza, iż mówi tylko wedle swe woli. Skoro się wreszcie wyprostował, twarz ego pełna była dumy. Rzecze do posłów: „Bardzoście dobrze powiedzieli. Ale król Marsyl est moim wielkim wrogiem. Jakąż mogę mieć rękomię słów, któreście rzekli?”. „Przez zakładniki - rzekł Saracen - których będziesz miał albo dziesięciu, albo piętnastu, albo dwudziestu. Oddam własnego syna, choćby miał zginąć, a sądzę, że dostaniesz i eszcze godnieszych. Kiedy się znadziesz w swym cesarskim pałacu, na wielkie święto świętego Michała, pan mó przybędzie do ciebie, on sam ci to uręcza. Tam, w twoich kąpielach, które Bóg uczynił dla ciebie, chce zostać chrześcijaninem”. Karol odpowiada: „Może eszcze być zbawio
Król Karol, cesarz nasz Wielki, siedem pełnych lat zostawał w Hiszpanii, aż po samo morze zdobył tę pyszną ziemię. Nie masz zamku, który by mu się ostał; nie masz muru, który by był cały, nie masz miasta, krom Saragossy stoące na górze. Włada tam król Marsyl niemiłuący Boga: Mahometowi służy, do Apollina się modli. Nie ustrzeże się nieszczęścia.
Pieśń o Rolandzie
Król Marsyl est w Saragossie. Przechadza się w sadzie, w cieniu. Kładzie się na ganku z błękitnego marmuru, więce niż dwadzieścia tysięcy ludu est wkoło niego. Woła swoe diuki i swoe hrabie: „Słuchacie, panowie, co za klęska na nas spadła, Cesarz Karol przybył tu ze słodkie Franci, aby nas pognębić. Nie mam woska, aby mu wydać bitwę: ludzie moi nie są mocni stawić mu czoła. Radźcie mi, doradcy mądrzy, i chrońcie mnie od śmierci i wstydu!”. Żaden poganin nie odpowiedział słowa, prócz Blankandryna z walfundzkiego kasztelu.
Ten ci Blankandryn namędrszy był śród pogan; męstwem swym dzielny rycerz; rozu- mem dobry raca swego pana. Rzecze królowi: „Nie przeraża się, królu! Prześlij Karo- lowi, dumnemu, hardemu władcy, słowa powolne służby i wielkie przyaźni. Dasz mu niedźwiedzie i lwy, i psy; i siedemset wielbłądów i tysiąc wypierzonych sokołów; cztery- sta mułów ładownych złotem i srebrem i pięćdziesiąt wozów, z których on złoży tabor; i da mu szczerego złota tyle, aby mógł honie opłacić swoich naemników. Przekaż mu, że dość długo woował uż w te ziemi; że powinien by wracać do Franci, do Akwizgranu, że pospieszysz tam za nim na święty Michał1, że przymiesz tam prawo chrześcijan i zo- staniesz ego wiernym lennikiem. A zechce zakładników, to poślij mu ich, dziesięciu albo dwudziestu, aby go natchnąć ufnością. Poślijmy mu synów naszych żon; a poślę mego, choćby miał i zginąć. Lepie by tam potracili swoe głowy, a my żebyśmy nie stracili nasze swobody i państwa i nie przyszli do torby żebracze”.
Blankandryn mówił: „Na tę moą prawicę i na tę brodę, którą wiatr kołysze mi na piersi, wnet urzycie, ak ancuskie woe stąd odchodzą. Pódą Frankowie do Franci: to ich ziemia. Kiedy wrócą, każdy do swe nadroższe dziedziny, a Karol do Akwizgranu, do swoe kaplicy, będzie tam odbywał na święty Michał uroczyste roki. Przydzie święto, dzień upłynie: o nas ani słychu. Dumny est ów król, a serce ma okrutne: każe uciąć głowy zakładnikom. Lepie ci est, aby oni stradali głowy, a my abyśmy nie stracili nasze piękne Hiszpanii i nie cierpieli niedoli i klęski!”. Poganie rzekli: „Może i prawdę gada!”.
Król Marsyl zwołał radę. Zawołał Klaryna Balagierskiego, Estamaryna i ego para Eudro- pa, i Pryamona, i Garlana brodacza, i Masznera, i strya ego Mahona, i Żynera, i Malbie- na zza morza, i Blankandryna, iżby im powiedział swoą myśl. Dziesięciu nachytrzeszych odwołał na stronę. „Pódziecie, barony, do Karola Wielkiego. Jest pod Kordową, którą oblega. Będziecie mieli w rękach gałązki oliwne, co oznacza pokó i pokorę. Jeśli chytro- ścią swoą wyednacie dla mnie zgodę, dam wam złota i srebra, co wlezie, i ziem, i lenna, ile sami zechcecie”. A poganie na to: „Oto mamy zadość”.
Król Marsyl zamknął radę. Powiada swoim ludziom: „Pódziecie, pano