Ja preferuję personalizm czyli równowagę między dobrem wspólnym a jednostki, człowiek jest istotą społeczną z natury, spoleczenstwo jest niezbędne do prawidłowego działania jednostki poprzez kontrolowanie jej zachowań i moralności oraz pomocy w potrzebie natomiast nie można ograniczać rozwoju jednostki poprzez kolektywizm ani nie gorszyc danej jednostki
1:30 - W ujęciu indywidualnym jednostka jest ie tyle racjonalna co odpowiedzialna za swoje decyzje. 2:05 - Sprawiedliwość jest stałą i niezmienną wolą przyznania KAŻDEMU należnego mu prawa. Wyraźnie jest wskazania na jednostkę. 3:20 - Jest różnica między tym co DAJE prawa, a tym KOMU daje. A w przykładzie przy braku innych jednostek prawa są po prostu jednostce nie potrzebne. 4:30 - Tu podejście się nie wyklucza. To że jednostce przysługują prawa, nie oznacza że nie mogą one być utylitarne na poziomie społeczeństwa. 5:50 - Dalej mniej niebezpieczne sankcje niż od ZUSu. 6:30 - system ubezpieczeń społecznych - KOLEKTYWIZACJA zysków z posiadania dzieci, przy zostawieniu INDYWIDUALNYCH kosztów ich wychowania. To przykład na porażkę kolektywizmu, nie indywidualizmu. 7:45 - Prawa naturalne przysługujące jednostce są niezależne od kultury. Jednostki są nośnikami kultury, nie kolektyw. 9:15 - Kolektyw nie jest częścią jednostki tylko na jednostka kolektywu. 9:35 - Instytucjonalizacja kultury przez państwo jest niepotrzebna. W XIX wieku Państwa polskiego nie było, a jednak kultura nie zanikła, już nie wspomnę o tym jak wielu polskich twórców wtedy działało. Same urzędy są raczej dla bezpośredniego kontaktu władz z jaką grupą. 10:10 - Odpowiedzialność moralna jest zawsze jednostkowa. Nie ma kolektywnego sumienia. 10;30 - działanie feministek jest typowo kolektywnym działaniem. 10:40 - ludzie z pod znaku tęczy też lubią cenzurę w postaci "walki z tzn. mową nienawiści" 11:00 - Liberałowie/kapitaliści przecież nie chcą by tą kulturę wprowadzać poprzez państwo przymusem, tylko przez dobrowolne działanie, więc zrównywanie tego z cenzurą jest lekko mówiąc nie na miejscu.
Hej, sorka że dopiero teraz odpowiadam, miałem bardzo pracowity tydzień. Generalnie sam jestem indywidualistą, więc się zgadzam z większością rzeczy, które były powiedziane w komentarzach pod tym filmikiem, niemniej chciałem raz zagrać rolę adwokata diabła i wywołać jakąś ciekawą dyskusję. Nie będę się teraz odnosił do wszystkiego co napisałeś, bo jak się z czymś zgadzam to mi się nie chcę wypisywać "zgoda, zgoda, zgoda", ale odniosę się do tego do czego mam jakieś uwagi: 1) Co do prymu odpowiedzialności nad racjonalnością to poniekąd się zgodzę, choć to wszystko zależy trochę od definicji. Możliwość czy zdolność do odpowiedzialności wynika poniekąd z pewnego naturalnego poziomu racjonalności, który posiadamy. Wszak na tym polega często główny argument wolnościowców wszelkiej maści - że nie potrzeba centralnego planowania, protekcjonizmu, jesteśmy w stanie sami o siebie zadbać. A że możemy to i powinniśmy. 2) "Jest różnica między tym co DAJE prawa, a tym KOMU daje. " Oj nie jestem do końca pewien. To, że dajemy prawa jednostkom nie musi oznaczać, że dajemy je bo uznajemy moralną nienaruszalność i autonomię jednostek. W państwach totalitarnych, dajmy na to brunatnych, masz jakieś prawa indywidualne, ale są one dystrybuowane w rozumieniu często organicznym. 3) Co do praw indywidualnych i utylitaryzmu - pełna zgoda 4) Bardzo ciekawe spojrzenie na kolektywizację zysków z posiadania dzieci i indywidualizację kosztów - będę musiał się nad tym zastanowić. 5) Jeżeli możesz wyjaśnij mi proszę czym są prawa naturalne i skąd się biorą. Bo ja na przykład uznaję prawa, ale koncept praw naturalnych jest dla mnie ciężki do strawienia, może uda Ci się mnie przekonać. 6) "Liberałowie/kapitaliści przecież nie chcą by tą kulturę wprowadzać poprzez państwo przymusem, tylko przez dobrowolne działanie, więc zrównywanie tego z cenzurą jest lekko mówiąc nie na miejscu." Nie do końca przez zmianę kultury miałem na myśli cenzurę. Kulturę można zmieniać przez cenzurę, promocję odpowiednich treści, akcje oddolne, przewartościowywanie społeczeństwa i wiele innych. Także np. czytałem o propozycjach większego nauczania przedsiębiorczości, większego nacisku na etos kultury obywatelskiej (/liberalnej), odkolektywizowania nauczania historii i wielu innych - czy to jest już przymus i cenzura ?
1) a) Decyzje podejmowane przez jednostkę są lepsze ponieważ jednostka wie lepiej czego chce, nie koniecznie to czego chce jest dla niej dobre, lecz to jest jej sprawa. Jak ktoś chce dążyć do szczęścia np. przez objadanie się tzn. śmieciowym jedzeniem to jest to jego sprawa. Niestety w obliczu szeroko zakrojonej ingerencji państwa w medycynę kosztami złych decyzji pewnych jednostek są obarczani współobywatele. b) Centralne planowanie nie ma nic wspólnego z racjonalnością, tylko z centralizacją procesu decyzyjnego. c) Nie widziałem jeszcze uzasadnienia protekcjonizmu odwołującego się do racjonalności lub jej braku u jednostki. 2) Nie zrozumiemy się. Chodziło mi o to że i tak prawa dostaje jednostka, nie kolektyw, więc tu nie ma sporu o posiadacza praw, o to skąd wynikają z ludzkiej natury czy z woli społeczeństwa. 5) Są to prawa, które przysługują człowiekowi z samego faktu człowieczeństwa. Właściwie to nie wiem co mam Ci napisać, może napisz jakie masz wątpliwości co do nich, oraz jakie prawa uznajesz i na jakiej podstawie. 6) Po liberałach nie spodziewał bym się propozycji cenzury. Jeśli te działania są przymusowe lub sponsorowane przez podatnika to oczywiście jest to przymus.
Będzie długo, ale po kolei: 1. Po pierwsze prawa nie mogą wynikać ze społeczeństwa nawet wtedy do istnienia praw interakcji między ludźmi potrzebne są inne jednostki. Tu można nawet wykorzystać, Ksawery, twój obrazek. Weźmy możliwość, że są dwie jednostki na wspomnianej wyspie. To, że potrzebują praw wynika z tego, iż żyją na tej wyspie i mogą sobie zaszkodzić. Nie możemy np. stać w tym samym miejscu i jest to ewidentna przesłanka do tego, że nie powinienem próbować stać tam, gdzie pan stoi, o ile nie mam praw własności do tego miejsca. W każdym razie interakcje i stosunek do innych ludzi mogą się pojawić już wtedy, gdy są dwie jednostki i już wtedy mogą wzajemnie uznać swoje prawa. Czy dwie jednostki to już społeczność? Spodziewam się, że nie, więc mamy prawa i nie mamy społeczności. 2. Traktowanie społeczeństwa jako organizmu stanowi istotny błąd. Tu krytyka chyba powinna się skupić na tej analogii. Zauważalne dla ludzi jest to, że mają świadomość i są w stanie kierować się swoją wolą nawet wówczas, gdy wg neurobiologów niekoniecznie jest ona wolna. Serce nie myśli, że może powinno przestać pompować, bo nie myśli. Wątroba nie obraża się, dowiadując, że postanowiliśmy zjeść jej wysmażonego odpowiednika wyciągniętego z kury. Ludzie zawsze mogą sobie znaleźć nową pracę, nowych klientów, zmienić sposób swojego działania (np. robić swetry zamiast skarpetek), czego nie możemy powiedzieć o naszych mięśniach, których żywot sprowadzić da się do skurczów. Człowiek sam wybiera, jak zintegruje się z resztą społeczeństwa i to jest różnica. 3. Prawo każące odwiedzać rodziców w Chinach stało się dla ludzi olbrzymim utrapieniem, kiedy władze przystąpiły do przesiedlania ludzi do nowych miast. Często sprawia to, że Chińczykom nieoficjalnie wydłuża się urlopy, by mogli jednak chwilę z tymi rodzicami spędzić. Najbardziej humorystycznym dla mnie typowych dla państwa nadmiernych inwestycji w infrastrukturę jest miasto-widmo o nazwie Ordos. Z mongolskiego to jest tłum, ale tłumów w mieście nie ma. Przynajmniej nie ma w chińskim znaczeniu tego słowa. Miasto zamieszkują obecnie chyba dwa miliony. 4. Zabawny się nieco semantyką, bo to zawsze takie zabawne. Jeśli prawa powinny być ustalane dla całego społeczeństwa, a nie jednostek, proponuję, żeby musiały przestrzegać ich całe społeczeństwa, ale żadna jednostka. Perspektywa społeczna jest dla społeczeństwa, a nie dla jednostek! Problem w tym tylko, że nie można narzucić czegoś całemu społeczeństwu, nie narzucając tego jednostkom, ale jednostki są mniej ważne niż społeczeństwo. W ogóle cała pojęcie społeczeństwa to uproszczona nazwa zbioru wszystkich ludzi i relacji między nimi. 5. Może i jednostka jest w pewnej mierze zlepkiem doświadczeń z innymi ludźmi, ale posiada też zdolność do twórczego myślenia i interpretacji doświadczeń, której nie można mu do końca narzucić. Twierdzenie, że sprawa toczy się wokół tego, czy jednostka wyłania się z niczego, czy też ze zbioru jednostek i ich interakcji z innymi, traktuje społeczeństwo, jakby ono miało wyłaniać się z niczego i debatowalibyśmy tylko nad tym, czy bezpośrednio z nicości, czy pośrednio z nicości. Tymczasem w rzeczywistości człowiek rodzi się z ciała konkretnej kobiety i z plemnika konkretnego mężczyzny. Nie wpływa na niego jego doświadczenie z wszystkimi na świecie. Prawdopodobne wielce, że całego społeczeństwa nigdy nie widział i nigdy nie zobaczy. Chińczyk nie spotkał się z wszystkimi Chińczykami na świecie. To taka zabawa z determinizmem. Jesteś całkowicie zdeterminowany przez Chińczyków, którzy są całkowicie zdeterminowani przez Chińczyków, którzy są całkowicie zdeterminowani przez innych Chińczyków i tak w kółko. Ostatecznie niemożliwość racjonalnego ustalenia tego, kto komu i jak ma służyć, wyklucza stosowanie takiego determinizmu dla rozumowania. Zresztą nawet to rozumowanie jest zdeterminowane i wykluczałoby się. A dlaczego właściwie mamy odnosić się z takim karłem intelektualnym tylko do innych ludzi? Romulus i Remus zostali wychowani przez wilczycę! Czy to znaczy, że są oni winni służbę wilczycy? A czy nie jesteśmy zdeterminowani przez atmosferę i wpływ roślin na nią? 6. Najważniejszy jednak przytyk do całej tej zagadkowej społecznej optyki zachodzi dopiero wtedy, gdy trzeba ją rozszyfrować i zastosować. Skąd wiemy, że społeczeństwo chce od nas tego, a nie czegoś innego? Skąd wiemy, że mamy prawo je w czymś reprezentować? Co z grupami w społeczeństwie, które się ze sobą nie zgadzają? Jak wówczas reprezentować całe społeczeństwo? Czy złodzieje będący bardzo istotną grupą społeczną też zasługują na reprezentację w ich woli okradania innych ludzi? Cała ta optyka zwyczajnie sypie się i prowadzi do odpowiadania na powyższe pytania własnym kaprysem (tutaj nawet krytyka, która wskazuje związek między tymi pytaniami, a kaprysem w postulatach facebook.com/IngvarSlobodarski/photos/a.847289688725705.1073741827.844951545626186/1271548822966454/?type=3&permPage=1 )
Hej, przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam, miałem bardzo pracowity tydzień. 1) "Czy dwie jednostki to już społeczność ? " - bardzo dobre pytanie. Wydaje mi się, że zazwyczaj do tego tematu w kontekście praw podchodzi się dosyć dychotomicznie. Czyli masz jednostkę (=1) i społeczność (>1). Choć prawdą jest, że im większa społeczność tym można by przyjąć inne założenie. 2) Przepiękna krytyka organicznego podejścia, bardzo mi się podoba, i się z Tobą jak najbardziej zgadzam. Pomijając, że całe to podejście bazuje często na bardzo arbitralnym podziale i przydziale ról czy praw. 3) Dzięki za tę ciekawostkę, aż sobie wygoogluje :) 4) Bardzo celna zabawa semantyczna :) 5 & 6) Kapitalna argumentacja, aż sobie to zapiszę.
Indywidualizm wynika z natury człowieka .Każdy człowiek che być wolny i sam decymować o sobie .Dodam jeszcze , że wszystkie najbardziej obrzydliwe systemy polityczne są kolektywne .
+adam kurinski Oj nie wiem czy każdy człowiek chce być wolny i sam decydować o sobie. Bo po pierwsze to jest dosyć ciężkie, a po drugie ludzi, którzy utożsamiają siebie przez kolektyw nie brakuje. Ile wszak jest ludzi na świecie, którzy plagiatuja osiągnięcia przeszłych pokoleń albo innych ludzi , np. "MY wygraliśmy z Wami w finale mundialu", "MY walczyliśmy w postaniu/wojnie/bitwie XYX". Zawsze jak to słyszę to mam ochotę pytać - "a gdzie byłeś na boisku?" Inna rzecz, że prawda, że najkrwawsze systemy były "kolektywne", ale nie możemy też wpadać w sztuczną dychotomie, że albo są złe systemy kolektywne albo dobre wolnosciowe. Nie znam systemu, w którym nie było by choć trochę pierwiastka kolektywistycznego. I nie zawsze, moim zdaniem, jest to zle. Chyba jak z wódką -w małych ilościach nie szkodzi :p
Tak jednakże trzeba zwrócić uwagę na to że równie naturalna u człowieka jest chęć interakcji z innymi ludźmi czyli w konsekwencji tworzenie grup a dalszej konsekwencji społeczeństw.
Każdy człowiek chce deklaratywnie móc o sobie powiedzieć "jestem niezależny i chcę decydować o sobie" ale w rzeczywistości jest to oczywista bzdura. A te złe kolektywne systemy wyrosły na kulcie ludzi bardzo niezależnych indywidułów.
Cześć ciekawi mnie skąd masz taką wiedzę z dziedziny politologi/nauk społecznych. Ukończyłeś specyficzne studia czy to tylko hobby. Pozdrawiam i dziękuje za twoje filmy :)
+Darnoker Dzięki za pozdrowienia, również pozdrawiam :) Odpowiadając zaś na pytanie - mieszanka studiów , szczęście do posiadania kumpli, którzy są politycznie i intelektualnie aktywni i stymulują w dyskusjach, i z pewnością duży procent to hobbistyczne czytanie
Ze strony historia sztuki: W 1958 r. brytyjsko-żydowsko-rosyjski filozof Isaiah Berlin (1909-1997) sformułował (wychodząc od Kanta, Hegla i Nietzschego) popularny podział na wolność „negatywną” i wolność „pozytywną”. Wolność negatywna to wolność od ograniczeń(nakazów, zakazów, terroru, konieczności) ze strony rządu, społeczeństwa i innych ludzi. Jest to więc prawo do robienia tego, co się komu podoba, ale i do nierobienia tego, na co ktoś nie ma ochoty. W praktyce przekłada się to na hasło: „róbta co chceta”, które można wyrazić nieco inaczej - „jak nie chceta, to nie róbta” (bo przecież nakaz robienia czegokolwiek to zniewolenie). Wolność pozytywna to wolność do praw i środkówumożliwiających realizację własnych potrzeb według własnej woli. I tu zaczyna się problem, ponieważ nadanie praw nic nie kosztuje, ale środki służące do ich realizacji kosztują. Realizacja wolności słowa zakłada posiadanie środków na drukowanie gazet, produkcję i nadawanie programów telewizyjnych itp. Prawo do czytania zakłada możliwość kupienia książki, prawo do podróżowania zakłada możliwość kupienia biletu lub samochodu. Jeśli ktokolwiek chce korzystać z wolności pozytywnej, musi środki konieczne do jej realizacji zdobyć sam (zarobić), otrzymać w prezencie, albo musi zabrać je innym, czyli ukraść. Innych możliwości nie ma. Jeśli wykluczamy (chociaż właściwie dlaczego?) kradzież i św. Mikołaja oznacza to, że każdy, kto chce korzystać z wolności pozytywnej musi zrezygnować z wolności negatywnej, ponieważ najpierw musi się czegoś nauczyć(nie tego, co go interesuje, ale tego, co się może przydać innym), a potem musi chodzić do pracy (nie wtedy, kiedy ma ochotę, ale w wyznaczonych godzinach) i tam wykonywać różne czynności (ale nie te, na jakie ma ochotę, ale te, za które ktoś inny zechce mu zapłacić). Koszmar. Hasłem, które rozwiązuje odwieczny problem równowagi między wolnością negatywną i pozytywną jest hasło: „jak chceta, to se zróbta”. Jednym słowem - konieczność zdobywania środków umożliwiających realizację wolności pozytywnej wiąże się z koniecznością ograniczenia wolności negatywnej. To, czy ograniczenie wolności negatywnej odczuwane jest jako dotkliwa opresja, krzywda i niesprawiedliwość zależy tylko od trzeźwego bilansu zysków i strat. Jeśli zaspokojenie wielu różnych potrzeb cenimy wyżej, niż częściowe ograniczenie wolności związane np. z uczeniem się i pracą, utratę tej części wolności potraktujemy co najwyżej jako koszt zrównoważony z nawiązką przez zysk. W dawnych czasach (a nie można wykluczyć, że i współcześnie też) zdarzali się nawet ludzie, którzy do szkoły i pracy chodzili chętnie, ponieważ otrzymywali tam nie tylko dobre stopnie, świadectwa i wynagrodzenie, ale znajdowali jeszcze pewną nieekonomiczną „wartość dodaną” w postaci wewnętrznej satysfakcji z dobrze wykonanego zadania, radości ze zdobytej wiedzy i umiejętności, a nawet uznania i szacunku ze strony innych ludzi. Tych ludzi wcale nie było mało i - proszę sobie wyobrazić - nikt ich na siłę nie zapędzał ani do szkoły ani do pracy… no tak, ale to było dawno temu… Ponieważ w ideologii antykultury nie ma w ogóle mowy o „ciemnej stronie wolności”, uzasadnione jest twierdzenie, że wolność w rozumieniu antykulturowym jest - w kategoriach Berlina - wolnością negatywną. Oczywiście realizacja takiej wolności jest możliwa - wystarczy robić to, co się komu podoba, albo nie robić nic - wiąże się to jednak, szczególnie w warunkach współczesnej cywilizacji, z pewnymi nieuchronnymi konsekwencjami. Oznacza życie w ekonomicznej nędzy. Taka perspektywa nie jest jednak dla większości ludzi atrakcyjna, ale są na to dwa sposoby. Sposób pierwszy polega na redukcji wszystkich (a przynajmniej większości) potrzeb, których zaspokojenie wymaga ograniczenia wolności negatywnej. Przykładem jego stosowania jest „kloszard z wyboru”, czyli ktoś, kto dla zachowania całkowitej niezależności dobrowolnie rezygnuje z wszystkich udogodnień cywilizacyjnych i kulturowych, a absolutne minimum środków potrzebnych do przeżycia (czyli skromne wyżywienie i minimum odzieży) zdobywa żebrząc, korzystając z pomocy społecznej, a w przypadku modelowym - prowadząc „gospodarkę myśliwsko-zbieracką” polegającą na drobnych kradzieżach albo odzyskiwaniu i recyklingu surowców wtórnych ze śmietników (określenie „myśliwsko-zbieracka” należy rozumieć w kategoriach teorii ewolucji społeczeństw Lewisa Morgana (1818-1881) jako powrót do określonej fazy rozwoju systemów ekonomicznych). W warunkach cywilizacji współczesnej model kloszardowski, szczególnie jako wybór świadomy należy do rzadkości i realizacja wolności negatywnej możliwa jest tylko dzięki drugiemu, wspomnianemu już sposobowi - polega on na zdobywaniu środków pozwalających zaspokajać różne potrzeby nie dzięki własnej pracy, ale dzięki rozdawnictwu (prezenty) lub kradzieży. W obydwu przypadkach sprowadza się to do korzystania z dóbr wyprodukowanych przez innych, a więc do pasożytnictwa. W kategoriach ekonomicznych wszystkie koncepcje antykulturowe stanowią połączenie tych dwóch metod zdobywania środków - rozdawnictwa i kradzieży - chociaż zwykle nazywane są znacznie ładniej. Jednak sens powyższych uwag odnosi się nie do kwestii ekonomicznych, ale do kwestii wolności. Wyjaśnia to proste podsumowanie: Wolność w rozumieniu ideologii antykultury jest wolnością negatywną, czyli wolnością od ograniczeń, konieczności i obowiązków, ale hasło wolności jest w tej ideologii rozumiane i używane w znaczeniu wolności absolutnej, czyli wolności negatywnej i pozytywnej jednocześnie. Z przedstawionych wyżej uwag wynika, że realizacja tak rozumianej wolności nie jest możliwa w wymiarze indywidualnym. Jeśli realizacja wolności pozytywnej wymaga posiadania jakichkolwiek dóbr materialnych, to te dobra muszą być zawsze wytworzone przez konkretną osobę (osoby) kosztem pewnego ograniczenia jej własnej wolności. Jeśli ktokolwiek chce korzystać z wolności absolutnej (negatywnej i pozytywnej), to znaczy że chce korzystać z praw, ale nie chce ponosić obowiązków, a więc realizacja jego wolności jest możliwa tylko kosztem wolności innych ludzi.
Biedny powie, że kapitalizm to zło. Bogaty powie, że socjalizm to zło. Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Moja ocena tego jest taka. Można połączyć kolektyw i indywidualizm. Jeżeli znajdzie się kolektyw, który będzie tak spójny w swym działaniu, że będzie go można pojmować jako jednostkę to można tej określonej jednostce nadać określone prawa, jeżeli będzie się tego domagała i jest to podejście liberalne, jak dla mnie. ALE Jako że jestem głębokim konserwatystą to mnie zżerają protesty feministek itd. Popieram zakaz promowania homoseksualizmu w mediach itd. I tu już kolektyw narodowy, my wszyscy jest ważniejszy niż jednostki, czy ich zgrupowania, organizacje. Naród jako większość demokratyczna nadaje prawa, odbiera je, modyfikuje itp. Co się tyczy wolności, jak to ktoś kiedyś powiedział moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność kogoś innego. Jak być powinno? Tak jak jest, tj. pośrodku. Wszystkim prawa takie jakie ma każdy człowiek, potem konkretne przypadki. Im więcej obostrzeń tym mniej klarowne prawo. Temat ciężki do opisania, bo sam nie wiem, czego się zaczepić. Właściwie to wszystko wydaje się oczywiste :P Wiemy jak jest, jakby było według kogo i ciężko tu spekulować, bo każdy ma trochę racji, więc dla mnie ZŁOTY ŚRODEK jest najlepszym rozwiązaniem. Najlepszy przykład to ostatnio głośna aborcja. Z dwóch skrajności zostało to, co było i to można uznać za ten mniej więcej środek, może nie złoty, ale w miarę satysfakcjonujący. Pozdrawiam :)
Sorry Bryczka za zwłokę w odpowiedzi, bardzo pracowity tydzień miałem. Wydaje mi się, że jedyną sytuacją, w której masz "spójny kolektyw" to gdy wprowadzasz niesamowity zamordyzm. Tylko pytanie jaka jest wartość takiego kolektywu i siłowego zmienienia ludzi w rój pszczół czy mrówek. Liberalizm jako filozofia polityczna narodził się właśnie w kontekście tego, że się ciągle ludzie naparzali, mordowali i w końcu ktoś stwierdził - a może zamiast sobie nawzajem narzucać sposób bycia uznamy, że niech każdy żyje po swojemu i ustalamy jakieś podstawowe zasady współżycia. W tym duchu wydaje mi się, że jeżeli Ci się nie podoba pokazywanie homoseksualistów w mediach (w sumie dlaczego?), to zmień kanał - i po problemie :) Protesty feministek, parady równości itp. mają właśnie to do siebie, że walczą o prawo do funkcjonowania po swojemu, nie w sposób narzucony przez większość. Jestem ciekaw dlaczego w Twoim rozumieniu prawa indywidualne muszą uderzać w dobro kolektywu? Co do złotego środka - ktoś kiedyś pięknie powiedział, że prawda nie leży po środku, leży tam gdzie leży :)
Powiem tak. Nikomu nie mam zamiaru odbierać praw. Wiem natomiast, jak działa siła perswazji, czy zwykłego odkrywania. Jeżeli jesteś hetero od kiedy pamiętasz to nie przyszło Ci do głowy spróbować z chłopakiem. Chyba, że za młodu naoglądałeś się głupot, poczytałeś czego nie trzeba i nagle stwierdzasz z dnia na dzień, że jednak wolisz chłopców. Budujesz pod to swoje życie, ale natura to natura i po jakimś czasie satysfakcja opada. NIGDY nie będę popierał szerzenia i promowania jakichkolwiek zachowań, które nie są powszechnie odbierane za standardowe. Tak jak nie popieram adopcji homoseksualnych, bo dzieci na tym jednoznacznie ucierpią z punku widzenia społecznego. I ciężko się z tym nie zgodzić. Nie da się zrobić rewolucji i nakazać wszystkim wszystko tolerować i akceptować, bo to jest kompletny misz masz i wtedy rzeczywiście, po co komu państwa, kraje, rządy? To jest anarchistyczny ideał świata. A kiedy dyskusja sprowadza się do czystych założeń ideologicznych to nie jest dyskusja, bo ideologia to ideologia i zawsze znajdzie się kość niezgody, choć czasami znajdą się też punkty wspólne. A te punkty wspólne uważam za złoty środek. Najbardziej akceptowalny i najmniej szkodliwy dla WSZYSTKICH. Jeżeli coś powiedziałem niejasno to proszę mi powiedzieć, sprostuję, albo dotłumaczę. Pozdrawiam.
1. Zgoda. Tak jest i być powinno. Coś za coś, prawa i obowiązki. 2. Znam przypadki z własnego doświadczenia. Owszem, jestem prawicowy, nieekstremalny, ale jednak prawicowy. I właśnie ten brak ekstremalności pognał mnie kiedyś tam, gdzie się wchodzić nie powinno. Chodzi mi bardziej o to, że jeżeli jest się w okresie poszukiwawczym, czy jak kto woli dojrzewania to nie powinno się być poddawanym sugestiom. Łatwo jest zabłądzić i chcieć spróbować wszystkiego. A potem wychodzą takie kwiatki, że chłopak ogłosił wszem i wobec swoją nową orientację, wszyscy się odsunęli, czy nawet, jak mówisz wyrzucili go z domu, albo po prostu tolerancyjnie został zaakceptowany, bo też tak może być. Mija trochę czasu, okres dojrzewania ma się ku końcowi, ale ten młody chłopak dochodzi po wielu namysłach do wniosku, że nie chce już być homo. W tym drugim przypadku to spoko, znowu akceptacja i jest ok, ale w tym pierwszym ma już część życia zniszczoną, za tym są często zmiany szkół itp. Polecam czytać wypowiedzi ludzi na forach dla młodych, bo sam tam w takich okolicznościach zawędrowałem dobre kilka lat temu. Ile to się człowiek nie naczytał takich historii to głowa mała. Do dziś z niektórymi ludźmi z forum mam kontakt. Wtedy homo, czy hetero próbują poskładać życie na nowo. Wszystko przez to, że kiedyś usłyszeli, że można być homo, że to fajne i w ogóle. Takich ludzi też trzeba słuchać, a nie tylko KOLOROWA REWOLUCJA! 3. Istnieje, owszem i to i to. Wystarczy w odpowiednim miejscu i czasie się znaleźć. Wskazówka: Młodzi ludzie są podatni na sugestie (stąd zakazy reklamowania substancji odurzających), w miejscach, gdzie można ich spotkać zwykle przesiadują działacze lgbt i nakłaniają do swoich racji, co jest przykre według mnie. Ale to już tylko moja opinia. 4. Nie rozumiem dlaczego wymieniłeś więźniów (kara to kara i to raczej przykład, jak nie postępować). Mowa nienawiści to wymysł lewicowych turbotolerancyjnych ludzi, którzy nie wiem, co chcą osiągnąć, ale są skrajnością i takiej skrajności, przynajmniej ja nie akceptuję.
Zawsze się może komuś odwidzieć i to jest prawda. Nie ma jednoznacznych badań, które by taką możliwość wykluczały. Można, nie zawsze, nie wszyscy chcą, czy potrafią, ale da się zmienić orientację. Lewicowi działacze mogą mieć słuszne idee, ale ich jazgot nijak ma się do tych idei. Większość działaczy, a na pewno wielu spośród tych najpopularniejszych po prostu robi głupoty, ośmiesza się, a przy okazji ośmiesza to o co walczą. Homopropaganda to według mnie określenie, które zawiera zbiór działań mających na celu szerokie promowanie homoseksualizmu i nawet podświadome nakłanianie do zmiany orientacji, zwłaszcza wśród młodych ludzi. To trzeba przeżyć i być w tym środowisku, żeby to zrozumieć.
Semien Hartājā Zgadzam się w 100%. A zresztą nawet jeżeli założymy, że za pomocą jakiejś magicznej maszyny z San Escobar możnaby zmienić orientację seksualną, to nie ma żadnych racjonalnych argumentów za tym żeby to robić.
Skoro pojawiają się tu kontrowersyjne tematy to ja proponuję rozprawę o Islamie. Jedni mówią, że to religia pokoju inni, że nie. Jedni, że tam szanuje się kobiety inni, że nie. Jedni mówią, że poślubiają małoletnie inni, że nie. I w końcu czy walka z niewiernymi i terroryzm jest wpisana w ich kulturę czy nie. Ponadto Islam dzieli się na odłamy te z kolei na szkoły co wprowadza wiele chaosu i sprawia, że wszystkich rzuca się do jednego terrorystycznego worka. Stąd można płynnie przejść do tematu uchodźców i o co chodzi z wojną w Syrii, jak Ameryka i Rosja się w to wmieszały oraz dlaczego terroryści atakują Europę i czy atakują też muzułmanów. To byłoby chyba wyczerpanie tego tematu na przynajmniej trzy odcinki.
Co do feminizmu ugryzionego z tej strony to pozbawianie swobód człowieka dlatego, że nie spełnia norm ekonomicznych związanych z obraniem sobie przez ludzkość prawa do emerytury jest nieco naciągane, system powinien być dla człowieka a nie człowiek dla systemu, ludzie powinni się rodzić z trochę innych powodów niż potrzeba płacenia na ZUS
Ja preferuję personalizm czyli równowagę między dobrem wspólnym a jednostki, człowiek jest istotą społeczną z natury, spoleczenstwo jest niezbędne do prawidłowego działania jednostki poprzez kontrolowanie jej zachowań i moralności oraz pomocy w potrzebie natomiast nie można ograniczać rozwoju jednostki poprzez kolektywizm ani nie gorszyc danej jednostki
1:30 - W ujęciu indywidualnym jednostka jest ie tyle racjonalna co odpowiedzialna za swoje decyzje.
2:05 - Sprawiedliwość jest stałą i niezmienną wolą przyznania KAŻDEMU należnego mu prawa. Wyraźnie jest wskazania na jednostkę.
3:20 - Jest różnica między tym co DAJE prawa, a tym KOMU daje. A w przykładzie przy braku innych jednostek prawa są po prostu jednostce nie potrzebne.
4:30 - Tu podejście się nie wyklucza. To że jednostce przysługują prawa, nie oznacza że nie mogą one być utylitarne na poziomie społeczeństwa.
5:50 - Dalej mniej niebezpieczne sankcje niż od ZUSu.
6:30 - system ubezpieczeń społecznych - KOLEKTYWIZACJA zysków z posiadania dzieci, przy zostawieniu INDYWIDUALNYCH kosztów ich wychowania. To przykład na porażkę kolektywizmu, nie indywidualizmu.
7:45 - Prawa naturalne przysługujące jednostce są niezależne od kultury. Jednostki są nośnikami kultury, nie kolektyw.
9:15 - Kolektyw nie jest częścią jednostki tylko na jednostka kolektywu.
9:35 - Instytucjonalizacja kultury przez państwo jest niepotrzebna. W XIX wieku Państwa polskiego nie było, a jednak kultura nie zanikła, już nie wspomnę o tym jak wielu polskich twórców wtedy działało.
Same urzędy są raczej dla bezpośredniego kontaktu władz z jaką grupą.
10:10 - Odpowiedzialność moralna jest zawsze jednostkowa. Nie ma kolektywnego sumienia.
10;30 - działanie feministek jest typowo kolektywnym działaniem.
10:40 - ludzie z pod znaku tęczy też lubią cenzurę w postaci "walki z tzn. mową nienawiści"
11:00 - Liberałowie/kapitaliści przecież nie chcą by tą kulturę wprowadzać poprzez państwo przymusem, tylko przez dobrowolne działanie, więc zrównywanie tego z cenzurą jest lekko mówiąc nie na miejscu.
Hej, sorka że dopiero teraz odpowiadam, miałem bardzo pracowity tydzień. Generalnie sam jestem indywidualistą, więc się zgadzam z większością rzeczy, które były powiedziane w komentarzach pod tym filmikiem, niemniej chciałem raz zagrać rolę adwokata diabła i wywołać jakąś ciekawą dyskusję. Nie będę się teraz odnosił do wszystkiego co napisałeś, bo jak się z czymś zgadzam to mi się nie chcę wypisywać "zgoda, zgoda, zgoda", ale odniosę się do tego do czego mam jakieś uwagi:
1) Co do prymu odpowiedzialności nad racjonalnością to poniekąd się zgodzę, choć to wszystko zależy trochę od definicji. Możliwość czy zdolność do odpowiedzialności wynika poniekąd z pewnego naturalnego poziomu racjonalności, który posiadamy. Wszak na tym polega często główny argument wolnościowców wszelkiej maści - że nie potrzeba centralnego planowania, protekcjonizmu, jesteśmy w stanie sami o siebie zadbać. A że możemy to i powinniśmy.
2) "Jest różnica między tym co DAJE prawa, a tym KOMU daje. " Oj nie jestem do końca pewien. To, że dajemy prawa jednostkom nie musi oznaczać, że dajemy je bo uznajemy moralną nienaruszalność i autonomię jednostek. W państwach totalitarnych, dajmy na to brunatnych, masz jakieś prawa indywidualne, ale są one dystrybuowane w rozumieniu często organicznym.
3) Co do praw indywidualnych i utylitaryzmu - pełna zgoda
4) Bardzo ciekawe spojrzenie na kolektywizację zysków z posiadania dzieci i indywidualizację kosztów - będę musiał się nad tym zastanowić.
5) Jeżeli możesz wyjaśnij mi proszę czym są prawa naturalne i skąd się biorą. Bo ja na przykład uznaję prawa, ale koncept praw naturalnych jest dla mnie ciężki do strawienia, może uda Ci się mnie przekonać.
6) "Liberałowie/kapitaliści przecież nie chcą by tą kulturę wprowadzać poprzez państwo przymusem, tylko przez dobrowolne działanie, więc zrównywanie tego z cenzurą jest lekko mówiąc nie na miejscu." Nie do końca przez zmianę kultury miałem na myśli cenzurę. Kulturę można zmieniać przez cenzurę, promocję odpowiednich treści, akcje oddolne, przewartościowywanie społeczeństwa i wiele innych. Także np. czytałem o propozycjach większego nauczania przedsiębiorczości, większego nacisku na etos kultury obywatelskiej (/liberalnej), odkolektywizowania nauczania historii i wielu innych - czy to jest już przymus i cenzura ?
1) a) Decyzje podejmowane przez jednostkę są lepsze ponieważ jednostka wie lepiej czego chce, nie koniecznie to czego chce jest dla niej dobre, lecz to jest jej sprawa. Jak ktoś chce dążyć do szczęścia np. przez objadanie się tzn. śmieciowym jedzeniem to jest to jego sprawa. Niestety w obliczu szeroko zakrojonej ingerencji państwa w medycynę kosztami złych decyzji pewnych jednostek są obarczani współobywatele.
b) Centralne planowanie nie ma nic wspólnego z racjonalnością, tylko z centralizacją procesu decyzyjnego.
c) Nie widziałem jeszcze uzasadnienia protekcjonizmu odwołującego się do racjonalności lub jej braku u jednostki.
2) Nie zrozumiemy się. Chodziło mi o to że i tak prawa dostaje jednostka, nie kolektyw, więc tu nie ma sporu o posiadacza praw, o to skąd wynikają z ludzkiej natury czy z woli społeczeństwa.
5) Są to prawa, które przysługują człowiekowi z samego faktu człowieczeństwa. Właściwie to nie wiem co mam Ci napisać, może napisz jakie masz wątpliwości co do nich, oraz jakie prawa uznajesz i na jakiej podstawie.
6) Po liberałach nie spodziewał bym się propozycji cenzury. Jeśli te działania są przymusowe lub sponsorowane przez podatnika to oczywiście jest to przymus.
Będzie długo, ale po kolei:
1. Po pierwsze prawa nie mogą wynikać ze społeczeństwa nawet wtedy do istnienia praw interakcji między ludźmi potrzebne są inne jednostki. Tu można nawet wykorzystać, Ksawery, twój obrazek. Weźmy możliwość, że są dwie jednostki na wspomnianej wyspie. To, że potrzebują praw wynika z tego, iż żyją na tej wyspie i mogą sobie zaszkodzić. Nie możemy np. stać w tym samym miejscu i jest to ewidentna przesłanka do tego, że nie powinienem próbować stać tam, gdzie pan stoi, o ile nie mam praw własności do tego miejsca. W każdym razie interakcje i stosunek do innych ludzi mogą się pojawić już wtedy, gdy są dwie jednostki i już wtedy mogą wzajemnie uznać swoje prawa. Czy dwie jednostki to już społeczność? Spodziewam się, że nie, więc mamy prawa i nie mamy społeczności. 2. Traktowanie społeczeństwa jako organizmu stanowi istotny błąd. Tu krytyka chyba powinna się skupić na tej analogii. Zauważalne dla ludzi jest to, że mają świadomość i są w stanie kierować się swoją wolą nawet wówczas, gdy wg neurobiologów niekoniecznie jest ona wolna. Serce nie myśli, że może powinno przestać pompować, bo nie myśli. Wątroba nie obraża się, dowiadując, że postanowiliśmy zjeść jej wysmażonego odpowiednika wyciągniętego z kury. Ludzie zawsze mogą sobie znaleźć nową pracę, nowych klientów, zmienić sposób swojego działania (np. robić swetry zamiast skarpetek), czego nie możemy powiedzieć o naszych mięśniach, których żywot sprowadzić da się do skurczów. Człowiek sam wybiera, jak zintegruje się z resztą społeczeństwa i to jest różnica. 3. Prawo każące odwiedzać rodziców w Chinach stało się dla ludzi olbrzymim utrapieniem, kiedy władze przystąpiły do przesiedlania ludzi do nowych miast. Często sprawia to, że Chińczykom nieoficjalnie wydłuża się urlopy, by mogli jednak chwilę z tymi rodzicami spędzić. Najbardziej humorystycznym dla mnie typowych dla państwa nadmiernych inwestycji w infrastrukturę jest miasto-widmo o nazwie Ordos. Z mongolskiego to jest tłum, ale tłumów w mieście nie ma. Przynajmniej nie ma w chińskim znaczeniu tego słowa. Miasto zamieszkują obecnie chyba dwa miliony. 4. Zabawny się nieco semantyką, bo to zawsze takie zabawne. Jeśli prawa powinny być ustalane dla całego społeczeństwa, a nie jednostek, proponuję, żeby musiały przestrzegać ich całe społeczeństwa, ale żadna jednostka. Perspektywa społeczna jest dla społeczeństwa, a nie dla jednostek! Problem w tym tylko, że nie można narzucić czegoś całemu społeczeństwu, nie narzucając tego jednostkom, ale jednostki są mniej ważne niż społeczeństwo. W ogóle cała pojęcie społeczeństwa to uproszczona nazwa zbioru wszystkich ludzi i relacji między nimi. 5. Może i jednostka jest w pewnej mierze zlepkiem doświadczeń z innymi ludźmi, ale posiada też zdolność do twórczego myślenia i interpretacji doświadczeń, której nie można mu do końca narzucić. Twierdzenie, że sprawa toczy się wokół tego, czy jednostka wyłania się z niczego, czy też ze zbioru jednostek i ich interakcji z innymi, traktuje społeczeństwo, jakby ono miało wyłaniać się z niczego i debatowalibyśmy tylko nad tym, czy bezpośrednio z nicości, czy pośrednio z nicości. Tymczasem w rzeczywistości człowiek rodzi się z ciała konkretnej kobiety i z plemnika konkretnego mężczyzny. Nie wpływa na niego jego doświadczenie z wszystkimi na świecie. Prawdopodobne wielce, że całego społeczeństwa nigdy nie widział i nigdy nie zobaczy. Chińczyk nie spotkał się z wszystkimi Chińczykami na świecie. To taka zabawa z determinizmem. Jesteś całkowicie zdeterminowany przez Chińczyków, którzy są całkowicie zdeterminowani przez Chińczyków, którzy są całkowicie zdeterminowani przez innych Chińczyków i tak w kółko. Ostatecznie niemożliwość racjonalnego ustalenia tego, kto komu i jak ma służyć, wyklucza stosowanie takiego determinizmu dla rozumowania. Zresztą nawet to rozumowanie jest zdeterminowane i wykluczałoby się. A dlaczego właściwie mamy odnosić się z takim karłem intelektualnym tylko do innych ludzi? Romulus i Remus zostali wychowani przez wilczycę! Czy to znaczy, że są oni winni służbę wilczycy? A czy nie jesteśmy zdeterminowani przez atmosferę i wpływ roślin na nią? 6. Najważniejszy jednak przytyk do całej tej zagadkowej społecznej optyki zachodzi dopiero wtedy, gdy trzeba ją rozszyfrować i zastosować. Skąd wiemy, że społeczeństwo chce od nas tego, a nie czegoś innego? Skąd wiemy, że mamy prawo je w czymś reprezentować? Co z grupami w społeczeństwie, które się ze sobą nie zgadzają? Jak wówczas reprezentować całe społeczeństwo? Czy złodzieje będący bardzo istotną grupą społeczną też zasługują na reprezentację w ich woli okradania innych ludzi? Cała ta optyka zwyczajnie sypie się i prowadzi do odpowiadania na powyższe pytania własnym kaprysem (tutaj nawet krytyka, która wskazuje związek między tymi pytaniami, a kaprysem w postulatach facebook.com/IngvarSlobodarski/photos/a.847289688725705.1073741827.844951545626186/1271548822966454/?type=3&permPage=1 )
Hej, przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam, miałem bardzo pracowity tydzień.
1) "Czy dwie jednostki to już społeczność ? " - bardzo dobre pytanie. Wydaje mi się, że zazwyczaj do tego tematu w kontekście praw podchodzi się dosyć dychotomicznie. Czyli masz jednostkę (=1) i społeczność (>1). Choć prawdą jest, że im większa społeczność tym można by przyjąć inne założenie.
2) Przepiękna krytyka organicznego podejścia, bardzo mi się podoba, i się z Tobą jak najbardziej zgadzam. Pomijając, że całe to podejście bazuje często na bardzo arbitralnym podziale i przydziale ról czy praw.
3) Dzięki za tę ciekawostkę, aż sobie wygoogluje :)
4) Bardzo celna zabawa semantyczna :)
5 & 6) Kapitalna argumentacja, aż sobie to zapiszę.
Indywidualizm wynika z natury człowieka .Każdy człowiek che być wolny i sam decymować o sobie .Dodam jeszcze , że wszystkie najbardziej obrzydliwe systemy polityczne są kolektywne .
+adam kurinski Oj nie wiem czy każdy człowiek chce być wolny i sam decydować o sobie. Bo po pierwsze to jest dosyć ciężkie, a po drugie ludzi, którzy utożsamiają siebie przez kolektyw nie brakuje. Ile wszak jest ludzi na świecie, którzy plagiatuja osiągnięcia przeszłych pokoleń albo innych ludzi , np. "MY wygraliśmy z Wami w finale mundialu", "MY walczyliśmy w postaniu/wojnie/bitwie XYX". Zawsze jak to słyszę to mam ochotę pytać - "a gdzie byłeś na boisku?"
Inna rzecz, że prawda, że najkrwawsze systemy były "kolektywne", ale nie możemy też wpadać w sztuczną dychotomie, że albo są złe systemy kolektywne albo dobre wolnosciowe. Nie znam systemu, w którym nie było by choć trochę pierwiastka kolektywistycznego. I nie zawsze, moim zdaniem, jest to zle. Chyba jak z wódką -w małych ilościach nie szkodzi :p
Tak jednakże trzeba zwrócić uwagę na to że równie naturalna u człowieka jest chęć interakcji z innymi ludźmi czyli w konsekwencji tworzenie grup a dalszej konsekwencji społeczeństw.
Każdy człowiek chce deklaratywnie móc o sobie powiedzieć "jestem niezależny i chcę decydować o sobie" ale w rzeczywistości jest to oczywista bzdura. A te złe kolektywne systemy wyrosły na kulcie ludzi bardzo niezależnych indywidułów.
Cześć ciekawi mnie skąd masz taką wiedzę z dziedziny politologi/nauk społecznych. Ukończyłeś specyficzne studia czy to tylko hobby.
Pozdrawiam i dziękuje za twoje filmy :)
+Darnoker Dzięki za pozdrowienia, również pozdrawiam :) Odpowiadając zaś na pytanie - mieszanka studiów , szczęście do posiadania kumpli, którzy są politycznie i intelektualnie aktywni i stymulują w dyskusjach, i z pewnością duży procent to hobbistyczne czytanie
„Przekonywująca” 🤣
Czy w anarchokomunizmie wolność jednostki jest ograniczona?
Ze strony historia sztuki:
W 1958 r. brytyjsko-żydowsko-rosyjski filozof Isaiah Berlin (1909-1997) sformułował (wychodząc od Kanta, Hegla i Nietzschego) popularny podział na wolność „negatywną” i wolność „pozytywną”.
Wolność negatywna to wolność od ograniczeń(nakazów, zakazów, terroru, konieczności) ze strony rządu, społeczeństwa i innych ludzi. Jest to więc prawo do robienia tego, co się komu podoba, ale i do nierobienia tego, na co ktoś nie ma ochoty. W praktyce przekłada się to na hasło: „róbta co chceta”, które można wyrazić nieco inaczej - „jak nie chceta, to nie róbta” (bo przecież nakaz robienia czegokolwiek to zniewolenie).
Wolność pozytywna to wolność do praw i środkówumożliwiających realizację własnych potrzeb według własnej woli.
I tu zaczyna się problem, ponieważ nadanie praw nic nie kosztuje, ale środki służące do ich realizacji kosztują. Realizacja wolności słowa zakłada posiadanie środków na drukowanie gazet, produkcję i nadawanie programów telewizyjnych itp. Prawo do czytania zakłada możliwość kupienia książki, prawo do podróżowania zakłada możliwość kupienia biletu lub samochodu.
Jeśli ktokolwiek chce korzystać z wolności pozytywnej, musi środki konieczne do jej realizacji zdobyć sam (zarobić), otrzymać w prezencie, albo musi zabrać je innym, czyli ukraść. Innych możliwości nie ma. Jeśli wykluczamy (chociaż właściwie dlaczego?) kradzież i św. Mikołaja oznacza to, że każdy, kto chce korzystać z wolności pozytywnej musi zrezygnować z wolności negatywnej, ponieważ najpierw musi się czegoś nauczyć(nie tego, co go interesuje, ale tego, co się może przydać innym), a potem musi chodzić do pracy (nie wtedy, kiedy ma ochotę, ale w wyznaczonych godzinach) i tam wykonywać różne czynności (ale nie te, na jakie ma ochotę, ale te, za które ktoś inny zechce mu zapłacić). Koszmar.
Hasłem, które rozwiązuje odwieczny problem równowagi między wolnością negatywną i pozytywną jest hasło: „jak chceta, to se zróbta”.
Jednym słowem - konieczność zdobywania środków umożliwiających realizację wolności pozytywnej wiąże się z koniecznością ograniczenia wolności negatywnej. To, czy ograniczenie wolności negatywnej odczuwane jest jako dotkliwa opresja, krzywda i niesprawiedliwość zależy tylko od trzeźwego bilansu zysków i strat. Jeśli zaspokojenie wielu różnych potrzeb cenimy wyżej, niż częściowe ograniczenie wolności związane np. z uczeniem się i pracą, utratę tej części wolności potraktujemy co najwyżej jako koszt zrównoważony z nawiązką przez zysk. W dawnych czasach (a nie można wykluczyć, że i współcześnie też) zdarzali się nawet ludzie, którzy do szkoły i pracy chodzili chętnie, ponieważ otrzymywali tam nie tylko dobre stopnie, świadectwa i wynagrodzenie, ale znajdowali jeszcze pewną nieekonomiczną „wartość dodaną” w postaci wewnętrznej satysfakcji z dobrze wykonanego zadania, radości ze zdobytej wiedzy i umiejętności, a nawet uznania i szacunku ze strony innych ludzi. Tych ludzi wcale nie było mało i - proszę sobie wyobrazić - nikt ich na siłę nie zapędzał ani do szkoły ani do pracy… no tak, ale to było dawno temu…
Ponieważ w ideologii antykultury nie ma w ogóle mowy o „ciemnej stronie wolności”, uzasadnione jest twierdzenie, że wolność w rozumieniu antykulturowym jest - w kategoriach Berlina - wolnością negatywną. Oczywiście realizacja takiej wolności jest możliwa - wystarczy robić to, co się komu podoba, albo nie robić nic - wiąże się to jednak, szczególnie w warunkach współczesnej cywilizacji, z pewnymi nieuchronnymi konsekwencjami. Oznacza życie w ekonomicznej nędzy. Taka perspektywa nie jest jednak dla większości ludzi atrakcyjna, ale są na to dwa sposoby.
Sposób pierwszy polega na redukcji wszystkich (a przynajmniej większości) potrzeb, których zaspokojenie wymaga ograniczenia wolności negatywnej. Przykładem jego stosowania jest „kloszard z wyboru”, czyli ktoś, kto dla zachowania całkowitej niezależności dobrowolnie rezygnuje z wszystkich udogodnień cywilizacyjnych i kulturowych, a absolutne minimum środków potrzebnych do przeżycia (czyli skromne wyżywienie i minimum odzieży) zdobywa żebrząc, korzystając z pomocy społecznej, a w przypadku modelowym - prowadząc „gospodarkę myśliwsko-zbieracką” polegającą na drobnych kradzieżach albo odzyskiwaniu i recyklingu surowców wtórnych ze śmietników (określenie „myśliwsko-zbieracka” należy rozumieć w kategoriach teorii ewolucji społeczeństw Lewisa Morgana (1818-1881) jako powrót do określonej fazy rozwoju systemów ekonomicznych).
W warunkach cywilizacji współczesnej model kloszardowski, szczególnie jako wybór świadomy należy do rzadkości i realizacja wolności negatywnej możliwa jest tylko dzięki drugiemu, wspomnianemu już sposobowi - polega on na zdobywaniu środków pozwalających zaspokajać różne potrzeby nie dzięki własnej pracy, ale dzięki rozdawnictwu (prezenty) lub kradzieży. W obydwu przypadkach sprowadza się to do korzystania z dóbr wyprodukowanych przez innych, a więc do pasożytnictwa. W kategoriach ekonomicznych wszystkie koncepcje antykulturowe stanowią połączenie tych dwóch metod zdobywania środków - rozdawnictwa i kradzieży - chociaż zwykle nazywane są znacznie ładniej. Jednak sens powyższych uwag odnosi się nie do kwestii ekonomicznych, ale do kwestii wolności.
Wyjaśnia to proste podsumowanie:
Wolność w rozumieniu ideologii antykultury jest wolnością negatywną, czyli wolnością od ograniczeń, konieczności i obowiązków, ale hasło wolności jest w tej ideologii rozumiane i używane w znaczeniu wolności absolutnej, czyli wolności negatywnej i pozytywnej jednocześnie. Z przedstawionych wyżej uwag wynika, że realizacja tak rozumianej wolności nie jest możliwa w wymiarze indywidualnym.
Jeśli realizacja wolności pozytywnej wymaga posiadania jakichkolwiek dóbr materialnych, to te dobra muszą być zawsze wytworzone przez konkretną osobę (osoby) kosztem pewnego ograniczenia jej własnej wolności. Jeśli ktokolwiek chce korzystać z wolności absolutnej (negatywnej i pozytywnej), to znaczy że chce korzystać z praw, ale nie chce ponosić obowiązków, a więc realizacja jego wolności jest możliwa tylko kosztem wolności innych ludzi.
Nie rozumiem, dlaczego masz tak małą widownię
+Marie Agnes Nie od razu Rzym zbudowano ;)
gj :D pozdro
Biedny powie, że kapitalizm to zło. Bogaty powie, że socjalizm to zło. Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Moja ocena tego jest taka. Można połączyć kolektyw i indywidualizm. Jeżeli znajdzie się kolektyw, który będzie tak spójny w swym działaniu, że będzie go można pojmować jako jednostkę to można tej określonej jednostce nadać określone prawa, jeżeli będzie się tego domagała i jest to podejście liberalne, jak dla mnie.
ALE
Jako że jestem głębokim konserwatystą to mnie zżerają protesty feministek itd. Popieram zakaz promowania homoseksualizmu w mediach itd. I tu już kolektyw narodowy, my wszyscy jest ważniejszy niż jednostki, czy ich zgrupowania, organizacje. Naród jako większość demokratyczna nadaje prawa, odbiera je, modyfikuje itp.
Co się tyczy wolności, jak to ktoś kiedyś powiedział moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność kogoś innego.
Jak być powinno? Tak jak jest, tj. pośrodku. Wszystkim prawa takie jakie ma każdy człowiek, potem konkretne przypadki. Im więcej obostrzeń tym mniej klarowne prawo. Temat ciężki do opisania, bo sam nie wiem, czego się zaczepić. Właściwie to wszystko wydaje się oczywiste :P Wiemy jak jest, jakby było według kogo i ciężko tu spekulować, bo każdy ma trochę racji, więc dla mnie ZŁOTY ŚRODEK jest najlepszym rozwiązaniem. Najlepszy przykład to ostatnio głośna aborcja. Z dwóch skrajności zostało to, co było i to można uznać za ten mniej więcej środek, może nie złoty, ale w miarę satysfakcjonujący.
Pozdrawiam :)
Sorry Bryczka za zwłokę w odpowiedzi, bardzo pracowity tydzień miałem.
Wydaje mi się, że jedyną sytuacją, w której masz "spójny kolektyw" to gdy wprowadzasz niesamowity zamordyzm. Tylko pytanie jaka jest wartość takiego kolektywu i siłowego zmienienia ludzi w rój pszczół czy mrówek. Liberalizm jako filozofia polityczna narodził się właśnie w kontekście tego, że się ciągle ludzie naparzali, mordowali i w końcu ktoś stwierdził - a może zamiast sobie nawzajem narzucać sposób bycia uznamy, że niech każdy żyje po swojemu i ustalamy jakieś podstawowe zasady współżycia. W tym duchu wydaje mi się, że jeżeli Ci się nie podoba pokazywanie homoseksualistów w mediach (w sumie dlaczego?), to zmień kanał - i po problemie :)
Protesty feministek, parady równości itp. mają właśnie to do siebie, że walczą o prawo do funkcjonowania po swojemu, nie w sposób narzucony przez większość. Jestem ciekaw dlaczego w Twoim rozumieniu prawa indywidualne muszą uderzać w dobro kolektywu?
Co do złotego środka - ktoś kiedyś pięknie powiedział, że prawda nie leży po środku, leży tam gdzie leży :)
Powiem tak. Nikomu nie mam zamiaru odbierać praw. Wiem natomiast, jak działa siła perswazji, czy zwykłego odkrywania. Jeżeli jesteś hetero od kiedy pamiętasz to nie przyszło Ci do głowy spróbować z chłopakiem. Chyba, że za młodu naoglądałeś się głupot, poczytałeś czego nie trzeba i nagle stwierdzasz z dnia na dzień, że jednak wolisz chłopców. Budujesz pod to swoje życie, ale natura to natura i po jakimś czasie satysfakcja opada. NIGDY nie będę popierał szerzenia i promowania jakichkolwiek zachowań, które nie są powszechnie odbierane za standardowe. Tak jak nie popieram adopcji homoseksualnych, bo dzieci na tym jednoznacznie ucierpią z punku widzenia społecznego. I ciężko się z tym nie zgodzić. Nie da się zrobić rewolucji i nakazać wszystkim wszystko tolerować i akceptować, bo to jest kompletny misz masz i wtedy rzeczywiście, po co komu państwa, kraje, rządy? To jest anarchistyczny ideał świata. A kiedy dyskusja sprowadza się do czystych założeń ideologicznych to nie jest dyskusja, bo ideologia to ideologia i zawsze znajdzie się kość niezgody, choć czasami znajdą się też punkty wspólne. A te punkty wspólne uważam za złoty środek. Najbardziej akceptowalny i najmniej szkodliwy dla WSZYSTKICH. Jeżeli coś powiedziałem niejasno to proszę mi powiedzieć, sprostuję, albo dotłumaczę. Pozdrawiam.
1. Zgoda. Tak jest i być powinno. Coś za coś, prawa i obowiązki.
2. Znam przypadki z własnego doświadczenia. Owszem, jestem prawicowy, nieekstremalny, ale jednak prawicowy. I właśnie ten brak ekstremalności pognał mnie kiedyś tam, gdzie się wchodzić nie powinno. Chodzi mi bardziej o to, że jeżeli jest się w okresie poszukiwawczym, czy jak kto woli dojrzewania to nie powinno się być poddawanym sugestiom. Łatwo jest zabłądzić i chcieć spróbować wszystkiego. A potem wychodzą takie kwiatki, że chłopak ogłosił wszem i wobec swoją nową orientację, wszyscy się odsunęli, czy nawet, jak mówisz wyrzucili go z domu, albo po prostu tolerancyjnie został zaakceptowany, bo też tak może być. Mija trochę czasu, okres dojrzewania ma się ku końcowi, ale ten młody chłopak dochodzi po wielu namysłach do wniosku, że nie chce już być homo. W tym drugim przypadku to spoko, znowu akceptacja i jest ok, ale w tym pierwszym ma już część życia zniszczoną, za tym są często zmiany szkół itp. Polecam czytać wypowiedzi ludzi na forach dla młodych, bo sam tam w takich okolicznościach zawędrowałem dobre kilka lat temu. Ile to się człowiek nie naczytał takich historii to głowa mała. Do dziś z niektórymi ludźmi z forum mam kontakt. Wtedy homo, czy hetero próbują poskładać życie na nowo. Wszystko przez to, że kiedyś usłyszeli, że można być homo, że to fajne i w ogóle. Takich ludzi też trzeba słuchać, a nie tylko KOLOROWA REWOLUCJA!
3. Istnieje, owszem i to i to. Wystarczy w odpowiednim miejscu i czasie się znaleźć. Wskazówka: Młodzi ludzie są podatni na sugestie (stąd zakazy reklamowania substancji odurzających), w miejscach, gdzie można ich spotkać zwykle przesiadują działacze lgbt i nakłaniają do swoich racji, co jest przykre według mnie. Ale to już tylko moja opinia.
4. Nie rozumiem dlaczego wymieniłeś więźniów (kara to kara i to raczej przykład, jak nie postępować). Mowa nienawiści to wymysł lewicowych turbotolerancyjnych ludzi, którzy nie wiem, co chcą osiągnąć, ale są skrajnością i takiej skrajności, przynajmniej ja nie akceptuję.
Zawsze się może komuś odwidzieć i to jest prawda. Nie ma jednoznacznych badań, które by taką możliwość wykluczały. Można, nie zawsze, nie wszyscy chcą, czy potrafią, ale da się zmienić orientację.
Lewicowi działacze mogą mieć słuszne idee, ale ich jazgot nijak ma się do tych idei. Większość działaczy, a na pewno wielu spośród tych najpopularniejszych po prostu robi głupoty, ośmiesza się, a przy okazji ośmiesza to o co walczą. Homopropaganda to według mnie określenie, które zawiera zbiór działań mających na celu szerokie promowanie homoseksualizmu i nawet podświadome nakłanianie do zmiany orientacji, zwłaszcza wśród młodych ludzi. To trzeba przeżyć i być w tym środowisku, żeby to zrozumieć.
Semien Hartājā Zgadzam się w 100%. A zresztą nawet jeżeli założymy, że za pomocą jakiejś magicznej maszyny z San Escobar możnaby zmienić orientację seksualną, to nie ma żadnych racjonalnych argumentów za tym żeby to robić.
Skoro pojawiają się tu kontrowersyjne tematy to ja proponuję rozprawę o Islamie. Jedni mówią, że to religia pokoju inni, że nie. Jedni, że tam szanuje się kobiety inni, że nie. Jedni mówią, że poślubiają małoletnie inni, że nie. I w końcu czy walka z niewiernymi i terroryzm jest wpisana w ich kulturę czy nie. Ponadto Islam dzieli się na odłamy te z kolei na szkoły co wprowadza wiele chaosu i sprawia, że wszystkich rzuca się do jednego terrorystycznego worka. Stąd można płynnie przejść do tematu uchodźców i o co chodzi z wojną w Syrii, jak Ameryka i Rosja się w to wmieszały oraz dlaczego terroryści atakują Europę i czy atakują też muzułmanów. To byłoby chyba wyczerpanie tego tematu na przynajmniej trzy odcinki.
Hej, oczywiście jest to w planach, a nawet więcej - jak do tego siądę to będzie więcej niż 3 odcinki, a cała seria pewnie na 2 miesiące ;p
Co do feminizmu ugryzionego z tej strony to pozbawianie swobód człowieka dlatego, że nie spełnia norm ekonomicznych związanych z obraniem sobie przez ludzkość prawa do emerytury jest nieco naciągane, system powinien być dla człowieka a nie człowiek dla systemu, ludzie powinni się rodzić z trochę innych powodów niż potrzeba płacenia na ZUS